O historii trzyletniego dziecka pisaliśmy ponad miesiąc temu – W matni prawa i bezprawia. Ma w domu stertę dokumentów a nie Piotrusia. Sprawa była dość zawiła. Pani Joanna walczyła o syna, a tata dziecka nie zamierzał go oddać.
Trochę to przypominało zabawę w kotka i myszkę. Z tym, że w tym wypadku w grę wchodziło cierpienie i łzy. Ojciec Piotrusia po prostu go sobie wziął – jak zabawkę – i stwierdził, że od drugiego roku życia to on będzie go wychowywał. Matka dziecka od razu zareagowała. Nie pomagały jednak ani prośby, ani groźby. Skutek był taki, że sprawa znalazła swój finał w sądzie, na policji i w mediach.
Sąd Rodzinny w Płocku po rozpatrzeniu wniosku pani Joanny, 21 października 2016 r. wydał postanowienie o „wydanie dziecka matce”. – Jeździliśmy z kuratorem po Piotrusia. No i to nic nie dało. Nie otwierano nam drzwi, i nikt z nami nie chciał nawet rozmawiać. W tym okresie nawet nie wiedziałam, gdzie Piotruś przebywa. Cała rodzina mojego byłego partnera w ogóle nie chciała udzielić mi jakichkolwiek informacji – opowiadała nam mama dziecka.
Minęło kilka miesięcy, podczas których pani Joanna starała się odzyskać syna. Bezskutecznie. Kolejne postanowienia sądu, kolejne działania, które podejmowała policja nie przynosiły efektu. 21 czerwca 2017 r. ojciec dziecka został pozbawiony praw rodzicielskich do syna Piotra. Sąd Rodzinny ponownie nakazał oddać dziecko matce. Pani Joanna zgłosiła na policji zaginiecie dziecka. Historia Piotrusia obiegła media. Sprawa błyskawicznie nabrała tempa.
„Po drodze” zdarzyło się jeszcze kilka rzeczy. Ojciec dziecka napisał list do mediów, w którym tłumaczy dlaczego tak postąpił, nie zostawiając na matce trzylatka przysłowiowej suchej nitki. – Był moment, w którym się załamałam. Jak przeczytałam to wszystko co o mnie wypisywał, a jeden z portali podał moje imię nazwisko i wszystkie dane – gdzie mieszkam i w ogóle, zwyczajnie opadły mi ręce, chodziłam i ryczałam całe noce – tłumaczyła nam pani Joanna. Jednak nie poddała się. – To moje dziecko! To Piotruś jest najważniejszy! – podkreślała.
Kilka dni temu pani Joanna zadzwoniła do nas i z ogromną radością w głosie oznajmiła, że „ma swojego synusia w domu”. – Przywiozłam Piotrusia, proszę pani tak bardzo się cieszę – mówiła przez łzy. – Mam go, ale mówi do mnie ciociu – serce boli, ale jestem szczęśliwa. Moi synowie tłumaczą mu, że to jest mama, ale to trzylatek, który nie widział mnie rok. Będzie mówił mama, jak pani myśli? – zadała wzruszające do łez pytanie.
Rozmawiamy jeszcze chwilę. W trakcie rozmowy pani Joanna wyraża głęboką wdzięczność dla policjantów z Komendy Miejskiej Policji w Płocku – pani Doroty i pana Krzysztofa – którzy ją wspierali i pomagali przy przekazaniu syna. – Bardzo dziękuję tej dwójce funkcjonariuszy, gdyby nie oni to nie wiem, jakby się wszystko potoczyło, bo tata Piotrusia wynajął adwokata, i u niego w kancelarii miałam widywać się z synem po kilka godzin w tygodniu – tłumaczyła. – Widziałam, że ci policjanci naprawdę chcą mi pomóc. Tak bardzo im dziękuję – powtórzyła ze trzy razy. Oddzielne podziękowania pani Joanna kieruje także do swoich sąsiadów, którzy pomagali jej w tych trudnych chwilach. – Jestem im bardzo wdzięczna. Wspierali mnie i pomagali na każdym kroku – podkreślała.
Także sprawa znalazła swój szczęśliwy finał. Od minionej soboty Piotruś przyzwyczaja się ponownie do swoich braci, bawi się z nimi, rozrabia, jak na trzylatka przystało i ponownie uczy się wymawiać słowo…mama.
Fot. Archiwum rodzinne pani Joanny.