Trzynastka nie przyniosła pecha

– Celowo nie podaję tego numeru, by nie zapeszać – mówił Janusz Radgowski przed startem do trzynastego etapu wyprawy z Watykanu do Wadowic. Wszystko jednak poszło zgodnie z planem.

Przed startem do etapu z Ravenny do Lido delle Nazioni Ferrara członkowie wyprawy „Każdy ma swój Mount Everest” skorzystali z gościny księdza Pawła Szczepaniaka w rzymsko-katolickiej parafii w Ravennie. Nasi maratończycy wrócą w to miejsce po pokonaniu 54-kilometrowej trasy, podczas której Janusz Radgowski rozpocznie swoją „walkę” z Via Romanie, słynną drogą, z której korzystają ciężarówki i inne ciężkie pojazdy chcące uniknąć opłaty za korzystanie z autostrady. – Jeżeli będzie bardzo niebezpiecznie, nie będę ryzykował, ale kawałek podjadę naszym autem – zapowiadał Janusz Radgowski. – Przecież w wyprawie „Każdy ma swój Mount Everest” nie chodzi o to, by stać się szaleńcem i męczennikiem. Najważniejszy cel tej eskapady to przecież pomoc dla Klaudusi Kamińskiej. Przed wjazdem na Via Romanie swoją pomoc dla Janusza Radgowskiego zaoferowali włoscy policjanci. Spotkanie z nimi okazało się bardzo przyjemne. A asysta na trasie niezwykle dyskretna. Początek wydawał się stosunkowo spokojny. Z czasem jednak na trasie pojawiało się coraz więcej ciężkich pojazdów. Miejscem postoju tym razem stał się Port Garibaldi. Tam właśnie można było napić się małej kawy i porozmawiać z rybakami, ciężko pracującymi ludźmi morza. – Niektórzy brali mnie za Jugosłowianina. Większość rybaków pozdrawia mnie jednak słowami Viva Polacco. Mówię wam, jak w takich chwilach mocno i radośnie bije moje serce. Jestem dumny z Polski i Polaków – mówi Janusz Radgowski. – Mój kierowca Janusz okazał się urodzonym marynarzem i wilkiem morskim. Gdy postój dobiegł końca, ekipa ruszyła w dalszą trasę. Mimo stale rosnącego ruchu i wysokiej temperatury, w końcu udało się dotrzeć do mety w Lido delle Nazioni Ferrara.