Alek Pietrzak, małachowiak, absolwent Szkoły Muzycznej w Płocku, w klasie fortepianu Mariusza Tytmana oraz Warszawskiej Szkoły Filmowej na wydziale reżyserii. Za swój pierwszy krótkometrażowy film „Mocna kawa wcale nie jest taka zła” otrzymał m.in.: Nagrodę Główną na festiwalu filmowym Dwa Brzegi w Kazimierzu, Grand Prix Solanin Film Festiwal, Złote Grono na Lubuskim Lecie Filmowym oraz Bridging the Borders Award na Polish Film Festival in Los Angeles.
Niebawem w kinach zobaczymy jego najnowszy film krótkometrażowy „Ja i mój tata”. Przy tej produkcji współpracy nie odmówiły mu naprawdę znaczące nazwiska w polskiej kinematografii: Krzysztof Kowalewski, Łukasz Simlat czy Agnieszka Żulewska. Za swoje osiągnięcia został doceniony przez kapitułę, która nominowała go w plebiscycie na Płocczanina Roku 2015, organizowanego przez „Gazetę Wyborczą” i Urząd Miasta Płocka. Dziś rozmawiamy z młodym reżyserem…
Dziennik Płocki: Po filmie „Mocna kawa wcale nie jest taka zła” kolejny temat jaki podjąłeś w filmie również dotyczy relacji między ojcem a synem. Niemniej ogląda się go inaczej niż poprzedni.
Alek Pietrzak: Jeśli po tych kilku scenach, które obejrzeliśmy odniosłaś takie wrażenie, to mnie to cieszy. „Ja i mój tata” mówi o innej relacji, inne jest też zabarwienie emocjonalne.
DP: Powiedziałabym, że film jest bardziej gorzki od poprzedniego.
AP: Bardzo trudno jest wymierzyć dokładnie, ile ma być słodkości a ile gorzkiego. Nie mam przyrządów jakich używają kucharze. No ale tak, zgadzam się, że tu jednak wiedziałem, że szalkę przeważy gorzkość, z powodu trudnej nieuleczalnej choroby. Moim zadaniem było nie pokazywać tego w sposób pretensjonalny i odczarować same złe skojarzenia.
DP: Alzheimer to trudny temat dla filmu fabularnego?
AP: Niekoniecznie. To samo można powiedzieć o innych chorobach. Uważam, że Alzheimer przyniósł nam w pisaniu i w wymyślaniu pewnych scen nieograniczone możliwości. W tej chorobie wszystko się może zdarzyć.
DP: Kiedy planujesz premierę i czy możemy spodziewać się premierowego wydarzenia w Płocku?
AP: Tak, będą pokazy w Płocku, tym bardziej, że po raz kolejny otrzymałem wsparcie Urzędu Miasta. Honorowy patronat nad filmem objął Prezydent Miasta. Bardzo jestem wdzięczny, bo bez tej pomocy film mógłby się nie udać. Premierę planuję na październik.
DP: Jakich emocji oczekujesz od filmu?
AP: Idziemy do kina dla przyjemności oraz żeby coś przeżyć. Ważna jest historia, żeby coś ze sobą niosła, jakąś refleksję. Śmiech i wzruszenie w odpowiednich proporcjach chyba są tymi emocjami, którymi chciałbym mówić do widza.
DP: Masz pomysł na swój styl?
AP: On pewnie gdzieś już zaczyna mieć swoje początki. Jeden z moich profesorów Sławomir Kryński porównał wypracowanie własnego stylu, do charakteru pisma. Historia, którą opowiadam, aktorzy, których szukam, ruch kamery, ujęcia, inscenizacja filmowa, światło, współpraca z operatorem, z muzyką to wszystko decyduje o końcowym efekcie filmu i o stylu.
DP: Wiesz jak ma wyglądać każda scena?
AP: Na planie muszę wiedzieć czego oczekuję od operatora, aktorów. Fajnie jest, kiedy możemy wymieniać się swoimi doświadczeniami. Z operatorem Mateuszem Pasterką, z którym pisałem scenariusz do nowego filmu „Ja i mój tata” przygotowaliśmy się bardzo solidnie. Rozpisaliśmy i rozrysowaliśmy każdą scenę, rzuty z góry, ruchy kamery na planie, rekwizyty, przeszkody na planie.
DP: Słuchasz innych?
AP: Nie wiem wszystkiego. Plan to żywy organizm. Czasami jest tak, że to, co jest w scenariuszu nie działa. Wtedy reaguję, zmieniam. Na planie są momenty improwizacji, ale muszę wiedzieć, w którą stronę idę. Staram się otaczać ludźmi mądrzejszymi od siebie, słuchać ich, uczyć się od nich. Aktor ma pomysł na daną scenę, operator proponuje ustawić inaczej kamerę. Rozmawiamy, kombinujemy i wybieram najlepszy sposób nakręcenia danej sceny. Wszystko jednak z umiarem, żeby nie zabić pomysłu, nie przekombinować. Na pierwszym spotkaniu z panem Krzysztofem Kowalewskim rozmawialiśmy o scenariuszu, jak widzimy poszczególne sceny. Pan Krzysztof mówił otwarcie, jak wyobraża sobie daną scenę, a ja wiedziałem, że tej sceny jestem pewny i nie poszedłem na kompromis. Innym razem okazało się, że pomysł pana Krzysztofa jest lepszy niż ten w scenariuszu. Te zmiany dotyczą czasem detali, przestawienia rekwizytu albo ubioru bohatera.
DP: Czy warsztaty teatralne, na które uczęszczałeś jeszcze w czasach liceum, pomagają ci w pracy reżysera?
AP: Tak, przede wszystkim w rozumienia warsztatu aktorskiego i oczywiście samego aktora.
DP: Świadomość, że pracujesz z dobrymi nazwiskami paraliżuje?
AP: Coraz mniej już o tym myślę, ale przy pierwszym filmie były emocje, i euforia i lekkie przerażenie. Pamiętam telefon od Mariana Dziędziela – „Panie Olku, zagram. Dobry tekst”. Kto by nie chciał tego usłyszeć. I nagle myśl, Dziędziel u mnie? Ale jak? Szok, radość, totalne pomieszanie emocji, ale nie były one paraliżujące. Wiem, że pracując z takimi nazwiskami muszę być świetnie przygotowany.
DP: Czyli pierwszy klaps a potem było tylko lepiej?
AP: Pierwszego dnia na planie „Mocnej kawy…” odnosiłem wrażenie, że oni są na mnie źli, że coś im nie pasuje, coś się nie podoba. Podszedłem do każdego z osobna i pytam, a oni mi mówią, że są skupieni. Na planie trzeba się nawzajem siebie nauczyć. Każdy ma swoją przestrzeń, każdy się zachowuje po swojemu, ale najważniejsze jest to, jak to wygląda przed kamerą, szukanie postaci, wejście w rolę.
DP: Oprócz pracy na własnym planie filmowym, pracujesz przy innych filmach. Co tam robisz, za co jesteś odpowiedzialny?
AP: W listopadzie i grudniu w 2015 roku, pracowałem w Krakowie na planie filmowym z Jimem Carreyem „True Crimes”. Na początku byłem od wszystkiego, od podawania herbaty, od pilnowania, by samochody nie wjeżdżały na plan. Chciałem poznać styl pracy na innym planie filmowym. Po jakimś czasie okazało się, że asystentka drugiego reżysera miała wypadek i zastąpiłem ją w jej obowiązkach. Potrzebna też była osoba, która zrobi brakujące ujęcia do filmu. Dostałem szansę. Miałem zrobić sceny z pościgu, sceny bokserskie, sceny seksu lesbijskiego, sceny pirotechniczne. To było wyzwanie. Warto było dwa miesiące robić herbatę, dla tych ostatnich trzech dni.
DP: Chcesz skupić się tylko na jednym gatunku filmowym?
AP: Chcę robić dobre filmy. Dziś skupiam się, jak już wspomniałem, na komediodramacie. Bez względu na temat, chciałbym, by te filmy miały refleksję, skłaniały do myślenia. Nie chcę, by widz zapomniał o filmie zaraz po wyjściu z kina.
DP: Sam pracujesz nad scenariuszami?
AP: Nie, zawsze ktoś mi pomaga. Konsultuję się z wieloma osobami, rozmawiam, dopytuję. Praca przy scenariuszu przypomina czasem pracę w archiwum. Trzeba zebrać twardą dokumentację, a potem przenieść ją na język filmowy. Praca z kilkoma osobami daje scenariuszowi szansę rozwoju na więcej pomysłów.
DP: Zatrudniłbyś do filmu młodych, nieznanych jeszcze nikomu aktorów?
AP: Tak, jak najbardziej. Znam takie osoby ze szkół aktorskich, są świetni. Mam pomysł na nie. Kogoś mi przypominają i chcę je obsadzić w konkretnej roli. Muszę tylko znaleźć czas, by napisać dla nich scenariusz. Chciałbym, by to właśnie mnie udało się jako pierwszemu odkryć te nowe twarze. Są ciekawi, warci pokazania szerszej publiczności.
DP: Podjąłbyś się realizacji gotowego scenariusza?
AP: Jako reżyser podpisuję się pod scenariuszem. Dostaję propozycję gotowych scenariuszy, ale nie biorę ich w całości, jeden do jeden. Lubię mieć wtedy wgląd w tekst i możliwość naniesienia zmian. To przechodzi przez moje ręce i chciałbym mieć ten komfort ingerencji w scenariusz, może czasem niewielkiej ale jednak.
DP: Jesteś w stanie pójść na duże ustępstwa w scenariuszu, na prośbę producenta?
AP: Przede wszystkim trzeba sobie dobrać odpowiedniego producenta, z którym strzela się do jednej bramki, a o to nie jest tak łatwo. Na zmiany w scenariuszu, które mi się nie podobają walczę do końca, a jak będzie trzeba to prędzej opuszczę projekt niż wykonam coś, na co nie daje swojej zgody. Jeżeli będę pisał autorskie projekty, autorskie scenariusze, to chcę decydować. Wówczas nie jestem uwikłany w żadne zobowiązania. To idealna sytuacja. Jeżeli natomiast dostaję scenariusze od producentów to tam jest walka o każdą scenę.
DP: Interesuje cię bardziej kino amerykańskie czy europejskie?
AP: Chcę kierować się w stronę kina autorskiego. To przede wszystkim. Stany Zjednoczone dają przestrzeń. W Europie kino robi się lokalnie. Raz na jakiś czas filmy trafiają na szeroką skalę do całej Europy. W Stanach tak nie ma. Tam wchodzi film i dociera niemalże do każdego. Filmy amerykańskie ogląda cały świat. Co by nie mówić, nie myśleć o Stanach, tam jest więcej możliwości, jest potencjał rynku.
DP: Jak kino artystyczne, wymagające przebije się przez dość powierzchowne kino amerykańskie?
AP: Amerykanie też mają swoje kino ambitniejsze. Kino amerykańskie szuka uniwersalnego języka, a ja właśnie chciałbym mówić o rzeczach trudnych w prosty sposób. Oni to robią najlepiej. Chciałbym tam robić swoje kino, wymagające, ważne, ale antydepresyjne. Fajnie by było znaleźć tam dla siebie miejsce.
DP: Pierwsze kroki już poczyniłeś w tym kierunku. Masz za sobą podróż po Stanach i film dokumentalny. Skąd pomysł, ktoś Ci podsunął temat?
AP: Przede wszystkim chciałem poznać Los Angeles, zobaczyć jak wygląda rynek filmowy, jak się żyje w tym mieście, zwiedzić wielkie studia filmowe. Nakręciłem tam dwa filmy dokumentalne. Jeden do szkoły na zaliczenie zajęć z dokumentu „Obrazki z Ameryki”, do których pomysł podsunął mi mój profesor Maciej Cuske. Drugi natomiast wydarzył się sam, pod koniec mojego pobytu. Poznałem młody zespół muzyki Blue Grass i wyjechałem z nimi w tygodniową podróż koncertową po Stanach. Tak powstał „Country cross”.
DP: Zazdroszczę ci rozmowy z Janem Skotnickim [pierwszy dyrektor płockiego Teatru Dramatycznego w latach 1975 – 1981 przyp. red.]
AP: Jeszcze w liceum szukałem ciekawej osoby, z którą mógłbym porozmawiać, która miała wpływ na rozwój kulturalny Płocka. Skotnicki wydawał się być idealny. Chciałem rozwijać umiejętności pracy z kamerą. To była moja pierwsza udokumentowana rozmowa, jedna z moich pierwszych przymiarek filmowych. Dziś zadałbym więcej pytań. Słuchając go, potem pracując przy montażu, wiele się nauczyłem. Może to nie jest dokument, ale miałem okazję porozmawiać, wysłuchać, co ma do powiedzenia. To bezcenne rady, refleksje. Który ustawiają odpowiednio w szeregu.
DP: Kolejny Twój film to będzie historia transseksualnej kobiety. Powiedz coś więcej, kiedy rozpoczynasz zdjęcia? Kto oprócz Wojtka Mecwaldowskiego zagra w filmie?
AP: Filmu „Adrianna”, bo tak miał brzmieć jego tytuł nie będzie. Scenariusz wrócił na półkę. Kiedyś pewnie zostanie zrealizowany. Nie dostał dofinansowania z PISF. Tymczasem mam mnóstwo innych scenariuszy, które chciałbym zacząć realizować. Cały czas w klimacie komediodramatu. Piszę również dokument o sztucznej inteligencji. Bardzo interesuje mnie rozwój nauki, jej wpływ na świat. Przede mną być może projekt na podstawie książek Andrzeja Pilipiuka o Jakubie Wędrowyczu.
DP: Nie mogę nie zapytać o nominację do Nagrody Płocczanina Roku?
AP: Na pewno jest to miłe, tym bardziej, że nie spodziewałem się tej nominacji. Cieszę się, bo pozostali nominowani tworzą naprawdę mocną grupę. Wszyscy z doświadczeniem. Ale chyba jest za wcześnie dla mnie na tę nagrodę. Przede mną bardzo dużo pracy.
DP: Bardzo serdecznie dziękuję za czas i ciekawą rozmową.
Z Aleksandrem Pietrzakiem rozmawiała Renata Jaskulska
Fot. Alek Pietrzak