Skarby płockie w czasach okupacji

Mirosław Łakomski, felietonista, grafik, fotograf, autor wielu książek o Płocku, które stały się jednym z największych płockich sukcesów wydawniczych. Pisze o Płocku jak mało kto.

W najnowszych książkach: „Schroettersurg w Płocku” ukazuje życie płocczan w czasach okupacji. Wydobywa na światło dzienne historie skrywane latami, zapomniane, jak ta o zaginionych skarbach Muzeum Diecezjalnego, z kolei w książce „Płocka noc” dzieli się z nami obrazami, zatrzymując w obiektywie urodę naszego miasta po zmroku.

Dziennik Płocki: Dlaczego tematem książki jest dramatyczny czas niemieckiej okupacji?
Mirosław Łakomski: Pomysł zrodził się podczas opracowywania jednej z moich książek. Tematy kolejnych wydawnictw nasuwają się niejako automatycznie. W sposób naturalny wyodrębniają się klimaty luźno powiązane z książką, nad którą pracuję. Wtedy zapada decyzja o przeniesieniu tematu na nowy tytuł. Każda z moich książek była zaczątkiem nowej, bez specjalnego szukania tematu.

Kiedy oglądałem album Mirosława Przybylskiego [architekt miejski podczas okupacji niemieckiej-przy.red], a zbiory jego są bardzo bogate, od razu nasunęła mi się myśl, że Płock w czasach okupacji to ciekawy temat. Gdzieś w głowie od razu układałem fotografie, przychodziły pomysły co do tekstów, które mógłbym zamieścić. Przybylski wiedział, jak ma podejść do obiektu, jak komponować ujęcie, jak zadbać o odpowiednie oświetlenie. Fachowiec.

Potem przede mną była praca w archiwach, szukanie świadków tamtych wydarzeń, rozmowy z nimi. Wydaje mi się, że temat okupacji Płocka jest rzadko poruszany. Poza niedawno wydaną książką „Płock na łamach lokalnej prasy NSDAP 1939 – 1945” Elżbiety Szubskiej – Bieroń. Bardzo ważna książka, nie przypominam sobie innych publikacji książkowych. Trafiają się artykuły w starych „Notatkach Płockich”. Tak się złożyło, że w jednym roku ukazały się dwie książki dotyczące tego samego okresu. Trzeba jednak powiedzieć – to są dwie różne książki. Myślę, że to dobrze, że się pojawiły, że są, że mówią o tych strasznych czasach.

DP: Jaka jest pana książka?
M.Ł: Starałem się, aby formuła książki była przystępna dla każdego. Teksty w moich książkach nazywam mikrofelietonami. Siłą tych książek jest jednak fotografia. Zachęcam, by się wpatrywać w zdjęcia, analizować je, interpretować. One mają uruchamiać wyobraźnię. Książka nie ma numerów stron. To może niektórym burzyć pewien porządek, ale w tym jest pewien zamysł. Tę książkę ogląda się od początku do końca. Na „pochłonięcie” jej w całości nie trzeba wiele czasu. Nie jest do czytania na raty.

Numeracja stron odciąga książkę od formuły albumu domowego, gdzie zdjęcia są pomieszane i rozrzucone na kartkach. Nie ma tu ani spisu treści ani indeksu. Moje wszystkie książki [ukazało się już 14 publikacji – przyp.red] są przyczynkiem do tego, by sięgnąć do własnej pamięci. Każdy z czytelników znajdzie tu jakąś ciekawostkę. Nie chodzi tylko o przyswojenie faktu. Chciałbym nadmienić, że choć książka ma lekką narrację, to nie jest pozbawiona mocnych historii, opowiedzianych za pośrednictwem tych, których okupacja dotknęła bezpośrednio. W książce są fragmenty wspomnień m.in. Symchy Gutermana czy Jadwigi Stypułkowskiej. To są wstrząsające historie opisane przez świadków tamtych czasów.

DP: W pana książkach dużą rolę odgrywają ludzie, naoczni świadkowie. Jak pan do nich dociera? Chętnie rozmawiają?
M.Ł: Najczęściej spotykam ich na promocjach moich książek albo na Jarmarku Tumskim. Oni sami przychodzą, rozpoczynają rozmowę. Chcą podzielić się tym, co zapamiętali, z nadzieją, że ich opisy mogą się przydać. Wyczuwam czasem, że te historie są gdzieś zasłyszane. Tymczasem zależy mi, by opowiadali o tym, co sami widzieli. Przykładem jest egzekucja na Placu Trzynastu Straconych, która ma kilka wersji. Rozmawiałem z Tadeuszem Zbrzeznym [absolwent Liceum im. Marszałka Stanisława Małachowskiego, kolega z ławki Tadeusza Mazowieckiego -przyp.red], który był wtedy młodzieńcem. Stał niedaleko tych szubienic. Widział, jak dokładnie przebiegała ta egzekucja.

Rozmawiając z ludźmi, muszę zadawać bardzo szczegółowe pytania, by osadzić je w rzeczywistości. Ustalone fakty tworzą całą historię. Im więcej wspólnych elementów w poszczególnych historiach, tym wydarzenia są bliższe prawdy. Słysząc relację świadka, że skazani stali na podestach, od razu zwróciłem na to uwagę. Zadałem sobie pytanie – co to jest podest? Słowo wydawało mi się zbyt współczesne. Inna osoba opowiada, że skazani stali na krzesłach, a żołnierz niemiecki podchodził i je wykopywał. Widziałem w tym scenę filmową, znów mi coś nie pasowało. Pojawiały się kolejne pytania. Kto przewracał te stoły? Jak wyglądał moment samej egzekucji?

DP: Opisana przez pana w książce egzekucja jest prawdziwa?
M.Ł: Twierdzę, że ta historia jest najbliższa prawdy. Tadeusz Zbrzezny ma doskonałą pamięć i cieszy się zdrowiem. Pracował wtedy na ul. Grodzkiej. Przyszli Niemcy, nakazali przerwać pracę i przepędzili wszystkich na plac.

DP: Czy już na etapie zbierania materiałów przytrafiały się sytuacje, w których potencjalni rozmówcy odmawiali spotkania, właśnie z powodu złych wspomnień?
M.Ł: Nie. Takiej sytuacji nie miałem. Chętnie opowiadają przede wszystkim ci, którzy sami mnie odnajdują.

DP: Miał pan wątpliwości z zamieszczeniem jakichś materiałów?
M.Ł: Jest jedna historia. Długo się zastanawiałem, czy ją zamieścić. Kiedy Niemcy wkraczali do Płocka, panowało przerażanie. Krążyła plotka, że będą obcinać języki. Rozmawiając o tym powtarzano mi, bym tego nie zamieszczał, bo to jakaś głupota. Oczywiście, dziś z perspektywy czasu, wiemy jaką siłę ma plotka. Na ówczesne czasy ta plotka pokazywała przed jaką niewiadomą stali mieszkańcy Płocka. Nie wiedzieli, co przyniesie okupacja. Ona wywoływała permanentny strach. Dla nich wszystko było możliwe, każdy najbardziej irracjonalny wytwór wyobraźni.

DP: Historie zawarte w książce pokazują mentalność Niemców.
M.Ł: Wejście wojsk niemieckich do miasta. Kobieta, która opowiada to zdarzenie ma w pamięci paradę żołnierzy w świetnie skrojonych mundurach i czystych, zadbanych butach. Nie wyglądali jakby szli na wojnę. Tak to zapamiętała. Kolejny przykład: mimo, że byli okupantem, niemieccy żołnierze płacili za usługi wykonywane np.: przez szewców, krawców czy stolarzy. I opowieść o konfidencie, który zostawił rower na ulicy, a po trzech dniach wrócił po niego. Rower nie zginął. Te historie dużo mówią o Niemcach, jako narodzie.

Nie chciałbym jednak aby czytelnik pomyślał sobie, że Niemcy to byli fajni ludzie, bo tak nie było. Wiemy to z historii. Najbardziej dziwi fakt, że naród o wysokiej kulturze cywilizacyjnej, mógł się dopuścić tak okrutnych zbrodni. To, że pojawił się chory przywódca, otwiera zagadkę, co się stało z ludźmi, że zaufali mu i robili to co robili. To niepojęte …

DP: Wyjaśni pan tytuł książki?
M.Ł: Każdy tytuł moich książek zawiera drugie dno. Staram się zawsze aby w tytule użyta była nazwa miasta. Pierwotny tytuł książki brzmiał „Płock lata 1939 – 1945”, ale czegoś mi tu brakowało. Tak więc Schroettersbug – bo tak nazwali miasto Niemcy, jest w tym przypadku synonimem innego świata, który istniał w Płocku w latach okupacji.

DP: Jak dokonuje pan wyboru, które materiały trafiają ostatecznie do druku?
M.Ł: Najpierw rezygnuję ze zdjęć słabej jakości, później z tych, które tematycznie nie pasują lub mało nawiązują do tematu książki. W książce jest zdjęcie zestrzelonego samolotu niemieckiego. Dostałem je od płocczanina, który twierdzi, że zdjęcie zostało wykonane pod Płockiem, w okolicach Radzanowa. Rozmawiałem z wieloma osobami, żadna nie była w stanie potwierdzić, gdzie zostało wykonane to zdjęcie.

Być może, kiedy płocczanie zapoznają się z książką i ze zdjęciami, rozpoznają to miejsce. Jednak umieściłem je. Wydaje mi się ono bardzo interesujące. Jest też inne zdjęcie, nigdzie wcześniej niepublikowane. Zdjęcie niemieckiej kompanii zaopatrzeniowej, obok pozujące dzieci boso, w tle Wzgórze Tumskie z katedrą. Ten obraz dzieci z bosymi stopami jest w moim odczuciu przejmujący. Zastanawia mnie, czy w czasie wojny dzieci chodziły boso, kiedy nic nie było pewne, kiedy nie był znany kolejny dzień? Boso, choć ubrane są ciepło…

DP: Skąd pomysł na rekonstrukcje fotografii?
M.Ł: Słuchając historii od razu próbuję je sobie wyobrazić. Te rekonstrukcje to fotomontaże. Na tyle przybliżające prawdziwy obraz, na ile pozwoliła mi moja wyobraźnia. Idę na miejsce zdarzenia aby zaistnieć w tej przestrzeni. W ten sposób zrekonstruowane zdjęcie przybliży rzeczywistość tamtego wydarzenia.

DP: Interesujący jest pomysł włączenia do książki rysunków Jakuba Gutermana.
M.Ł: Napisałem do niego list. Zależało mi na tym, żeby mi przesłał kopie pergaminów spisywanych przez ojca. Po tym jak rysunki były kolejno włączane do książki, kiedy współgrały z treścią, przesyłałem mu wglądówki. Zaakceptował. Spodobał mu się też pomysł przetworzenia jednego z rysunków na negatyw. Cała książka „tonie” w czerni i rysunek z biała kreską pasował do klimatu. Guterman wybrał dwa fragmenty opowiadań ze swojej książki „Kartki z pożogi”, wstrząsające historie. One z tymi rysunkami tworzą wzruszającą kompozycję.

DP: W pana książce poznajemy szczęśliwą historią powrotu płockich zabytków Muzeum Diecezjalnego. O tej historii mało kto słyszał.
M.Ł: Z księdzem Ryszardem Knapińskim [w latach 1980-1988 pełnił funkcję kustosza Muzeum Diecezjalnego w Płocku; od roku 1988 jest pracownikiem naukowym w KUL; od 1992 kieruje Katedrą Historii Sztuki Kościelnej – przyp.red] znam się trzydzieści lat, przyjaźnimy się. Kiedy mu wysłałem zarys książki, zaledwie kilka stron tekstu oraz kilka stron ze zdjęciami, zasugerował, że powinienem zamieścić historię Berthy Thiergart, tej która wywiozła płockie skarby do Rzeszy.

W książce mamy okazję przeczytać tekst, który napisał sam ksiądz profesor Ryszard Knapiński, o tym jakie były losy skarbów wywiezionych do Niemiec przez księgową z płockiego magistratu. Ksiądz Knapiński rozmawiał osobiście z panią Berthą Thiergart. Odwiedził ją. Na podstawie rozmów powstało to opowiadanie historyczne.

DP: Jeden rozdział poświecił pan czasom powojennym.
M.Ł: Wydawałoby się, że wychodzimy z ostatniego rozdziału. Koniec wojny, koniec okupacji, to i koniec książki. Wolność! Niestety nie! Rozpoczynamy kolejny rozdział w historii, także smutny. Wchodzimy w ten temat tak niepostrzeżenie, niezauważalnie jak niewinnie wchodziły do Polski wojska radzieckie. Tytuł tego suplementu jest pisany po rosyjsku. Trzeba go postrzegać jako swoiste „memento mori”.

DP: Czy będą kolejne książki?
M.Ł: To na pewno nie koniec. Jest jeszcze dużo do opowiedzenia. Płock można oglądać z wielu perspektyw. Właśnie wraz z książką o okupacji ukaże się album fotograficzny „Płocka noc” pokazujący urodę naszego miasta po zmroku.

DP: Po Płocku spaceruje pan również nocą?
M.Ł: Niespecjalnie, ale do tego albumu wykonałem mnóstwo zdjęć – schowanych w mroku drzew, domów czy ulic. Zaskoczony jestem, jak inaczej to wszystko wygląda. Płock nocą urzeka. Zdjęcia są moim spojrzeniem na miasto. Panuje cisza i spokój. Zamiera życie. I przychodzi myśl, by zatrzymać w kadrze światła miasta. Łatwiej wtedy dostrzec niezauważalne w dzień zakamarki.

DP: Wszystkie zdjęcia są pana autorstwa?
M.Ł: Większość. Początkowo robiłem zdjęcia z moim młodszym synem Marcinem. Jego zdjęcia też są w albumie. Fotografowanie nocą sprawia pewną trudność. Marcin ma dobre oko i tę wrażliwość, jak patrzeć przez obiektyw. Ważne były też rady techniczne dotyczące czasu naświetlenia i jakich użyć przesłon. To były dla mnie cenne uwagi. Album zawiera również zdjęcia Dominika Dziecinnego (to te robione przy pomocy drona), Konrada Skiby i Patryka Maślankowskiego.

DP: Czy to prawda, że pan jest autorem wierszy zawartych w albumie? Nie chciał pan komentować zdjęć poezją płockich poetów?
M.Ł: Tak, pisałem je sam. Bardzo odpowiada mi formuła „białego” wiersza, pozbawionego reguł niezbędnych w pisowni. Zapewniam, o wiele trudniej wydobyć emocje w tego typu wierszu. Pozwala to także na otwarcie furtki interpretacyjnej dla czytelników. Te wersy są niewymuszone, przychodziły do mnie naturalnie. Z jednego słowa wynikało kolejne, jedno zdanie szybko stawało się pretekstem, by napisać następne. Muszę powiedzieć, że nie wymagały dużej korekty. Poezja zawarta w książce tworzy komentarz do fotografii. To jest mój komentarz. Pisałem tak, jak czułem.

DP: Pytają płocczanie o poprzednie książki?
M.Ł: Najczęściej o pierwszą „W 80 stron dookoła Płocka”. To był prawdziwy sukces wydawniczy. W sumie wznowienia otarły się o 3000 egzemplarzy. Bardzo szybko się sprzedały. Z dobrym odbiorem spotkał się również „Płock na emigracji”, „Fachowcy z Płocka rodem”, czy „Rejs po płockim peerelu”. Ludzie odnajdują siebie i znajomych na zdjęciach. Te książki są rodzajem pamiętnika, zapiskiem wspomnień. Muszę jeszcze powiedzieć, że „Płock z lotu ptaka” cieszył się dużym zainteresowaniem. Płocczan ujęły widoki, mało osiągalne przez nich z perspektywy ptaka.

DP: Gdzie można kupić pana książki?
M.Ł: Zapraszam na najbliższy Jarmark Tumski, który odbędzie się 3-5 czerwca. Później książki można będzie zakupić w siedzibie wydawcy, Biurze Reklamy Elżbiety Łakomskiej, przy ul. Kochanowskiego 9, a także w Płockiej Lokalnej Organizacji Turystycznej przy ulicy Stary Rynek 8 oraz sklepie filatelistycznym Elżbiety Guzowskiej przy ulicy Tumska 5.

Z Mirosławem Łakomskim rozmawiała Renata Jaskulska.

MŁ Foto (1)