Przeżycie, którego nie da się zapomnieć

Wielominutowa owacja na stojąco była najlepszym dowodem na to, że koncert Queen Symfonicznie był prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Publiczność, którą nie co dzień ogląda się w sali koncertowej Państwowej Szkoły Muzycznej, była wręcz zachwycona.

Początkowo jednak nie zapowiadało się, że wszyscy będą zachwyceni aż do tego stopnia. A wszystko dlatego, że uwadze większości ludzi umknął jeden pozornie drobny, aczkolwiek niezwykle istotny szczegół. Każdy, oczywiście, zauważył tytuł koncertu „Queen Symfonicznie”. Jednak tylko nieliczni dostrzegli, że jednym z wykonawców ma być Orkiestra Salonowa Alla Vienna. A „salonowa” to coś zupełnie innego, niż „symfoniczna”.

Orkiestrę Salonową Alla Vienna tworzy siedmioro muzyków związanych z Filharmonią Łódzką i Filharmonią Świętokrzyską. Wszyscy mogą pochwalić się niebagatelnym dorobkiem artystycznym. W orkiestrze są dwie kobiety – wiolonczelistka i skrzypaczka. Ta druga to Marta Niedźwiedzka, na co dzień pełniąca obowiązku zastępcy koncertmistrza Filharmonii Łódzkiej. Piękna kobieta i skrzypaczka obdarzona sceniczną charyzmą. Prywatnie żona Jana Niedźwiedzkiego – pomysłodawcy koncertu „Queen Symfonicznie”.

Projekt został wymyślony trzy lata temu, kiedy zbliżała się 20. rocznica Freddiego Mercury’ego. Grający na co dzień w Filharmonii Łódzkiej Jan Niedźwiedzki postanowił uczcić to, organizując okolicznościowy koncert. Okazał się on wielkim sukcesem artystycznym. Ale nade wszystko – również frekwencyjnym. Właśnie te dwa czynniki legły u podstaw decyzji o tym, aby projekt „Queen Symfonicznie” pokazać również w innych miejscach.

Orkiestrze Alla Vienna towarzyszy Mieszany Chór Kameralny Vivid Singers. Założycielem tego 17-osobowego zespołu jest dyrygent i śpiewak w jednej osobie Dawid Ber. Chórzyści śpiewają pieśni różnych epok – począwszy od renesansu, a na czasach nam współczesnych kończąc. Są wśród nich pieśni negro-spirituals i standardy muzyki rozrywkowej.

Zanim muzycy dotarli do Płocka, zagrali już 31 koncertów. Wszędzie wzbudzali szczery aplauz. Nie inaczej było w naszym mieście.

Koncert podzielony został na dwie skrajnie kontrastujące części. Pierwsza z nich „symfoniczna” była bardzo stonowana, . Typowo orkiestrowe aranżacje takich utworów jak „Barcelona” (piosenka pisana z myślą o Igrzyskach Olimpijskich 1992 roku, zaśpiewana przez Freddiego Mercury’ego z hiszpańską divą operową Monserat Caballe), „Innuendo”, czy „Who wants to live forever” (napisane do filmu „Highlander”) na części widowni zrobiły wielkie wrażenie. Ale byli i tacy, którzy wydawali się nieco rozczarowani. Kilka osób nie zostało na drugiej części. Ci ostatni na pewno mają czego żałować.

Pierwszym znakiem zmian były nowe stroje muzyków. Bardziej „wyluzowane”, nie kojarzące się nijak z miejscem, w którym odbywał się koncert. Wyraźnie widoczna była również zmiana jednego z instrumentów. Jan Niedźwiedzki zamienił kontrabas na gitarę basową. Już pierwszy utwór został zagrany z takim wigorem, że aż dym poszedł (z tzw. smog-machines).

Muzyka była coraz ostrzejsza, publiczność rozkręcała się coraz bardziej. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, że kulminacja wciąż jeszcze przed nimi. I nagle… na scenie pojawił się Freddie Mercury we własnej osobie. No, może prawie we własnej. W jego rolę wcieliś się perfekcyjnie aktor jednego z łódzkich teatrów. Miał nie tylko warunki fizyczne Frediego, ale i doskonały, mocny głos, którym zaśpiewał między innymi „We Will Rock You”, „We Are the Champions”

i „Radio Gaga”. Widownia zakipiała emocjami, a na zakończenie koncertu nagrodziła artystów owacjami na stojąco.