Aż trzy nagrody zdobył płocki Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego na V Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów „Sztuka plus Komercja” w Siedlcach. Na Scenie Teatralnej Centrum Kultury i Sztuki im. Andrzeja Meżeryckiego w Siedlcach, w grudniu 2016 roku, odbyła się gala finałowa Festiwalu.
Płocki Teatr zajął II miejsce w kategorii najlepszy spektakl oraz nagrodę dziennikarzy za spektakl „Poskromienie złośnicy” Williama Szekspira w reżyserii Marka Mokrowieckiego oraz nagrodę dla najlepszego aktora lub aktorki, która powędrowała do Sylwii Krawiec, odtwórczyni roli Katarzyny w spektaklu.
Festiwal „Sztuka plus komercja” trwał od września do grudnia 2016 roku. „Poskromienie złośnicy” siedlecka publiczność obejrzała 22 października. Podczas gali pierwsze miejsce i tytuł najlepszego spektaklu otrzymała sztuka Krzysztofa Jaślara „Zdobyć, utrzymać, porzucić 2, rozstania i powroty” Teatru Capitol, a trzecie miejsce „Miłość i polityka” Pierre’a Sauvilla w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza z Teatru Kamienica. Swoją nagrodę przyznała również publiczność, która doceniła spektakl „Ślub doskonały” Robina Hawdona w reżyserii Marcina Sławińskiego.
Uroczystą galę wręczenia nagród uświetnił spektakl „Dziadek do orzechów” – znanej baśni autorstwa E.T.A. Hoffmanna z muzyką Piotra Czajkowskiego w popisowym wykonaniu artystów Teatru Tańca Caro Dance, w reżyserii i choreografii Iwony Marii Orzełowskiej.
Tuż po wręczeniu nagród z płocką aktorką Sylwią Krawiec o wrażeniach rozmawiał Leszek Skierski, dziennikarz oraz autor wielu książek.
Leszek Skierski: Temperamentna, emocjonalna, charyzmatyczna… – takie komentarze słychać było o Tobie w kuluarach. Byłaś zaskoczona werdyktem Jury?
Sylwia Krawiec: Tak! I przyznam szczerze, że dalej nie dowierzam w to, co się stało. I to nie dlatego, że wątpię w pracę, którą wykonałam. Tak zdecydowanie nie jest, ponieważ w rolę Złośnicy włożyłam całe swoje serducho i zaangażowanie. Radość z docenienia tego, co stworzyłam jest ogromna. Moja niewiara bierze się jednak stąd, że na festiwalowej scenie obok mnie stały takie rozpoznawalne osobowości aktorskie jak: Emilian Kamiński, Ewa Kasprzyk, Olga Bończyk, Katarzyna Zielińska, Paweł Małaszyński czy Marta Żmuda-Trzebiatowska, a jedyna festiwalowa nagroda aktorska przyznana zostaje młodej, nieznanej nikomu z nazwiska – Sylwii Krawiec! Jeszcze długo będę musiała się szczypać po rękach, aby uwierzyć, że mi się to nie śni!
LS: Co było najtrudniejsze w roli Katarzyny?
SK: Na pewno presja, którą sama sobie wytworzyłam. Szekspirowska Kasia to dla aktorki rola marzenie, to jedna z tych bohaterek, o których się śni kiedy jest się w szkole aktorskiej. Ja ledwo z tej szkoły wychodzę i od razu dostaję od dyrektora płockiego Teatru, pana Marka Mokrowieckiego, szansę właśnie takiego debiutu zawodowego. Szczęście moje nie zna granic i oczywistym jest to, że chcę to zrobić najlepiej, jak tylko potrafię. Nie chcę zawieść oczekiwań reżysera, zespołu, swoich. Takie myślenie jest bardzo zgubne na scenie, ponieważ kradnie swobodę myślenia i spontaniczność.
Najtrudniejsza więc była walka z samą sobą, aby wyzbyć się tego mojego przesadnego perfekcjonizmu i lęku, który mu towarzyszył, zapomnieć o nim na chwilę, dać się ponieść reżyserowi, zespołowi, zaufać nowej przestrzeni, cudownym ludziom, pójść za nimi i w efekcie – z nimi! Rzuciłam się więc w to wszystko i wspólnie, odważnie stworzyliśmy coś nowego, coś naszego.
LS: Kto kogo prowadził w tym spektaklu, ty Katarzynę-Złośnicę, czy odwrotnie?
SK: Na początku zdecydowanie musiałam pójść pokornie za Kaśką. Uczyłam się od niej charyzmy, bycia stanowczą, bardziej konkretną. W życiu jestem dużo bardziej uległa, potulna, nie potrafię się kłócić, uciekam od krzyku i agresji. Nie ma we mnie też takiej dużej przekory i szyderstwa. Ja natomiast chciałam jej dać od siebie sporą dawkę dojrzałości i kobiecości. Bardzo odpowiadało mi to, że pan Mokrowiecki nie chciał, aby Kaśka była jedynie rozkapryszoną, krnąbrną, młodą dziewczynką, z zasady niezadowoloną z wszystkiego naokoło, ale świadomą siebie, silną kobietą, której złośliwość i gniew wynika z niezgody na otaczającą ją rzeczywistość. Przekazałam Kasi również moją wielką miłość do tańca. Kiedy tylko cudna choreografka Katarzyna Anna Małachowska zaproponowała wspólnie z reżyserem, aby temperament Złośnicy pulsował w rytmie tanga – poszłam za tym pomysłem całym sercem i zaangażowaniem. Byłam od początku zachwycona tą inspiracją i cieszy mnie to, że w efekcie taniec jest nieodłącznym elementem tego spektaklu.
LS: Możesz odsłonić kulisy swojej pracy z reżyserem?
SK: Za dużo pewnie zdradzić nie mogę, ale praca z panem dyrektorem Markiem Mokrowieckim była bardzo inspirująca i miejscami bardzo zabawna. Pan dyrektor jest człowiekiem o tak dużym poczuciu humoru i dystansu, że moje obawy i lęki początkującej aktorki szybko topniały. Próby to były nieustanne rozmowy, poszukiwania, dyskusje o tym, czym ma być to nasze płockie poskromienie. Wszyscy mieliśmy świadomość, że nie można pójść w pełni za Szekspirem, ponieważ wyszłaby wówczas dramatyczna historia o kobiecie, która poddała się mężczyźnie. Szukaliśmy w tym wszystkim siły, a zarazem pasji, namiętności wynikającej ze spotkania dwóch mocnych, ukształtowanych charakterów. To co się dzieje między Katarzyną a Petruchiem (Szymon Cempura) to walka o dominację, o pozycję, o niezależność, ale przede wszystkim walka o wartość najwyższą – o miłość!
A wszystko jeszcze połączone komediową żarliwością. Praca więc – jak można się domyślić – również była bardzo gwałtowna, emocjonalna i przede wszystkim – zespołowa. Myślę, że to jest dużą siłą tego spektaklu. Próby to była nieustanna wymiana energii, zdań, różnorodnych emocji, doświadczeń. I ja tak właśnie pojmuję teatr – jako dialog i partnerstwo. Mądry, słuchający się zespół jest do tego niezbędny. I to również zostało docenione na Festiwalu i niejednokrotnie wspominane podczas gali. Spektakl otrzymał nagrodę dziennikarzy i II miejsce od Jury. To jest wielki sukces dla całego płockiego zespołu! Radość nasza jest ogromna!
LS: Czy tak wielkie wyróżnienie na początku kariery aktorskiej niesie za sobą jakieś niebezpieczeństwo?
SK: Tak, będzie jeszcze większa presja! Ja jestem obsesyjną perfekcjonistką, takim książkowym przykładem pracoholika. Wiem, że tak znaczące wyróżnienie spowoduje u mnie jeszcze większą potrzebę rozwoju, silniejszy przymus pracy nad sobą. Teraz tym bardziej nie mogę i nie chcę się zatrzymać! Co jest również bardzo dla mnie ważne to fakt, że taka nagroda uświadamia, że warto walczyć! Daje mi potwierdzenie, że ciężka praca się opłaca i wówczas marzenia się spełniają. Ja wiem, że odpowiadam sloganami, hasłami, ale tak w tej chwili czuję. Bardzo długo walczyłam o swoje marzenia i bywały bardzo ciężkie chwile. A w takiej chwili po prostu wiem, że warto. Biegnę więc dalej! Do utraty tchu! Lepiej uważajcie!
LS: Jaka jest Twoja wizja siebie w aktorstwie?
SK: Aktorstwo pojmuję jako nieustanny rozwój, ciągłą zmianę, ruch. Tak bardzo chciałabym, żeby nigdy mi się to myślenie nie zmieniło. Jestem świadoma swoich braków, niedoskonałości, więc jest jeszcze tak wiele kroków, które chciałabym wykonać, tak wiele drzwi które chciałabym otworzyć, tak wielu ludzi spotkać, że boję się, że mi życia na to nie starczy!
Owszem, nie będę ukrywała, że jest w tym również odrobina strachu, coraz częściej uświadamiam sobie jak wiele trzeba poświęcić dla tego zawodu, jak dużo może on zabrać, jak łatwo jest się pogubić, zatracić, pomylić. Tak bardzo chcę być czujna na te niebezpieczeństwa i tak bardzo wierzę, że najważniejszą zasadą w teatrze jest to, że aktor przede wszystkim powinien być człowiekiem.
Fot. Janusz Mazurek.