Każdy z nas nosi w sobie wspomnienia i chwile, których się nie zapomina. Często też zdarza się tak, że rozmawiając z kimś, dochodzimy do wniosku, że z historii, które zdarzyły się w życiu naszych rozmówców można napisać książkę. W większości rozdziały w powieściach zaczynałyby się od zdarzeń, które w życiu zadziały się…pierwszy raz.
Do takiego wniosku doszłam w rozmowie z Jarosławem Hofmanem, komendantem miejskim płockiej Policji. Kiedy zadzwoniłam do pana Jarosława o zgodę na wywiad, stała się rzecz przedziwna – nasza rozmowa wyglądała tak, jak byśmy znali się od wielu, wielu lat i spotykali przynajmniej trzy razy w tygodniu. A przecież nasze drogi krzyżowały się bardzo, bardzo rzadko. Jednak z tej rozmowy wypłynął wniosek, że spokojnie pan Jarosław może usiąść i z historii swojego życia napisać powieść. Czy byłaby to książka, która czytelnika by wzruszyła, rozśmieszyła, a może skłoniła do przemyśleń? O tym przekonacie się sami…
Ból brzucha za 10 złotych
Jak to zwykle bywa w naszym cyklu, podczas rozmowy staram się zadać pytanie, które dotyczy dzieciństwa czy czasów młodości. W przypadku mojego dzisiejszego rozmówcy nie jest inaczej. Za co pan Jarek otrzymał swoją pierwszą uwagę w uczniowskim dzienniczku? – Dziś, po tylu latach nie pamiętam – mówi trochę strapiony. – Ale pamiętam taką sytuację ze szkoły średniej, kiedy mój kolega otrzymał karę za moje, i mojego kolegi zachowanie – dodaje po chwili.
– Było to na lekcji języka niemieckiego. Nasza nauczycielka, starsza osoba, która praktycznie przez całą lekcje nie podnosiła się z krzesła, w pewnym momencie zdenerwowała się na panujący w klasie hałas, który spowodowany był moją rozmową z kolegą z ławki. Na jej pytanie, kto tak głośno rozmawia? Siedzące przed nami w ławce dziewczyny odwróciły się w naszą stronę. Na co ja i mój kolega zareagowaliśmy w ten sam sposób, też się odwróciliśmy za siebie, w stronę samotnie siedzącego za nami, w ostatniej ławce, chyba najspokojniejszego chłopaka z naszej klasy – Tomka. Tomek niestety nie mógł już się do nikogo odwrócić i za karę wylądował w pierwszej ławce. Dodam tylko, że dziś Tomek jest księdzem i chyba nam wybaczył to nasze zachowanie – wraca wspomnieniami do szkolnych lat.
Zadając pytania chronologicznie i wkraczając w czyjeś wspomnienia można się bardzo pomylić. Pytając o uczniowski dzienniczek myślałam, że usłyszę opowieść z dzieciństwa-usłyszałam historię z czasów młodości, a pytając o pierwsze zarobione pieniądze, dowiedziałam się o wydarzeniu z…dzieciństwa.
– Moje pierwsze pieniądze, które zarobiłem samodzielnie pochodziły ze sprzedaży butelek – śmieje się pan Jarek. – Zarobiłem na nich 10 złotych. Miałem wtedy 5 – 6 lat. Pamiętam, że było to 10 złotych z kolumną Zygmunta. Tak szybko jak zarobiłem te pieniądze, tak szybko je również wydałem. Za całą sumę kupiłem kilka tabliczek mlecznych, moi rówieśnicy pamiętają zapewne, że były to takie popularne wówczas czekoladki mleczne, takie karbowane na wierzchu – precyzuje. – Wracając do domu zjadłem większość tych tabliczek i niestety dla mojego żołądka było to zbyt dużo. Szybko doszedłem do wniosku, że mogłem te pieniądze dużo lepiej wykorzystać – śmieje się.
Negocjacje z Ukrainą w tle
Z racji tego, że pan Jarosław jest policjantem, a policja każdemu praktycznie kojarzy się z mandatami. Nie mogę w tej sytuacji, nie zadać pytania o pierwszy mandat w życiu komendanta. Słysząc pytanie, pan Jarek już się uśmiecha.
– No pewnie, że był taki – odpowiada bez zastanowienia. – Pamiętam to spotkanie z milicjantem, tak jakby to było wczoraj. „Pędziłem” około północy swoim rowerem marki Ukraina od dziewczyny do domu. Było ciemno i nagle w tej ciemności zauważyłem, wkraczającą na drogę postać, która latarką z czerwonym światłem dała mi sygnał do zatrzymania się. Był to milicjant drogówki. Niestety rowery marki Ukraina nie miały oświetlenia i zostałem ukarany mandatem.
Funkcjonariusz zaproponował mi mandat w wysokości 1000 zł. Próbowałem bezskutecznie przekonać go, żeby mi darował. Udało mi się jednak trochę złagodzić karę, używając argumentu, że jeżeli otrzymam jedynie mandat w wysokości 500 zł, to za drugie 500 zł kupię oświetlenie do roweru. Podziałało. – wspomina ze śmiechem. – Od tamtego czasu wiem już, jak ważne jest oświetlenie roweru – dodaje.
Od leszczynowego kija do gumowca
Doskonale wiem, że pan Jarek uwielbia sport. Ale jestem ciekawa tej pierwszej fascynacji. Jaka to była dyscyplina i czy nadal bohater dzisiejszej rozmowy ją uprawia? – Od kiedy tylko pamiętam, to ja i mój o rok młodszy brat rywalizowaliśmy ze sobą w różnych konkurencjach rzutowych. Rzucaliśmy wszystkim co się dało, i obaj mieliśmy naprawdę szybką rękę – przyznaje.
– Gdy rozpocząłem naukę w szkole średniej i zamieszkałem w internacie poszedłem na stadion, gdzie trenowali oszczepnicy. Nieśmiało zapytałem się ich trenera czy mógłbym też spróbować. Trener mnie zapytał, czy już wcześniej rzucałem oszczepem? Odpowiedziałem mu, że tylko kijem leszczynowym – uśmiecha się na samo wspomnienie rzucania kijem. – Ale trener się zgodził. Mój rzut nie był poprawny technicznie, ale rzuciłem dalej niż wszyscy i od tego czasu zaczęła się moja profesjonalna przygoda ze sportem, którą kontynuowałem w czasie studiów. W 1987 roku na akademickich mistrzostwach Polski w lekkiej atletyce zdobyłem właśnie w rzucie oszczepem tytuł Mistrza Polski – opowiada o swoim sportowym sukcesie.
– Amatorsko gram też w tenisa stołowego, ale chyba całkiem nieźle – dodaje po chwili. – W 2013 roku na otwartych Mistrzostwach Polski Międzynarodowego Stowarzyszenia Policji indywidualnie wywalczyłem pierwsze miejsce. Wspólnie z bratem w 2006 roku założyliśmy na Kujawach amatorska ligę tenisa stołowego, w skrócie ChLTS, która w kolejnych latach stała największą w Polsce amatorską ligą tenisa stołowego. W 2010 roku byliśmy współorganizatorami Mistrzostw Polski Weteranów w tenisie stołowym. Byłem też założycielem drużyny tenisa stołowego i kilkuletnim trenerem kilkunastoosobowej grupy dzieci i młodzieży – kontynuuje.
– Ale wracając jeszcze do fascynacji sportem. W 2007 roku po raz pierwszy z bratem zorganizowaliśmy w miejscowości Nakonowo Stare imprezę o nazwie „Sołtysiada”. Podczas tej imprezy próbowaliśmy pobić rekord świata w… rzucie gumowcem. Mistrzostwa Świata w tej konkurencji odbywają się w Nowej Zelandii. Z wynikiem ponad 40 metrów zająłem drugie miejsce. Niestety rekordu świata nie pobiliśmy, ale może jeszcze kiedyś spróbujemy – głośno się śmieje.
Powitanie munduru i nie tylko
Był sport, dzieciństwo i młodość. Czas zatem na zawód, który mój rozmówca wykonuje. Jak wyglądały pierwsze kroki w Policji? Pan Jarek chwilkę patrzy w okno, uśmiecha się do siebie i obrazów, które zaczyna wspominać.
– Służbę w Policji rozpocząłem na Warmii, w małym miasteczku Orneta. Po niespełna dwóch latach zostałem zastępcą komendanta komisariatu Policji w tym mieście. Następnie służbę pełniłem w Lidzbarku Warmińskim, Gostyninie i w 2011 roku trafiłem do Płocka na stanowisko zastępcy komendanta miejskiego. W 2013 roku zostałem komendantem powiatowym Policji w Mławie. Po dwóch latach służby, w maju 2015 roku wróciłem do Płocka i pełnię obowiązki komendanta miejskiego. Z perspektywy czasu mógłbym powiedzieć, że podjętej kiedyś decyzji o wstąpieniu w szeregi Policji nie żałuję. Ale gdyby tak można było się potargować, chętnie oddałbym 10 lat stażu za 10 lat życia, a najlepiej ze 20 – wyznaje.
Stanowisko jakie piastuje Jarosław Hofman wymaga udziału w różnych oficjalnych uroczystościach. A pierwsza taka w Płocku, jak wspomina ją komendant rodzimej Policji? – Było to oczywiście oficjalne wprowadzenie, czyli uroczystości związane ze zdaniem obowiązków przez ustępującego komendanta i przejęcie obowiązków przez nowego – tłumaczy.
– Wszystkie tego typu uroczystości maja bardzo podniosły charakter. W życiu człowieka tak naprawdę niewiele jest takich chwil, chwil ważnych, znaczących, takich które stanowią jakiś przełom i które pamiętamy na zawsze. Ta uroczystość, a szczególnie moment powitania się ze sztandarem Komendy był dla mnie bardzo ważny i pozostanie to w mojej pamięci na zawsze – opowiada wyraźnie wzruszony.
– Taka uroczystość to również doskonała okazja to przedstawienia swoich planów, zamierzeń i kierunków działania. Obejmując stanowisko komendanta płockiej Policji stwierdziłem, że stawiam na nowoczesną i profesjonalną Policję. Zaznaczyłem jednak, że nie będzie to możliwe bez ścisłej współpracy z lokalną społecznością, że Policja pozostawiona sama sobie nie będzie tak skuteczna. Byłem jednak przekonany, że świadomość potrzeby bezpieczeństwa w płockim społeczeństwie jest bardzo duża i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to przekonanie dziś przerodziło się w pewność. Mieszkańcy każdego dnia dają wiele przykładów troski o bezpieczeństwo w swoim najbliższym otoczeniu informując nas o różnych niepokojących sytuacjach – chwali płocczan.
– Zawsze powtarzam, że nie ma na świecie takiej Policji, która może wszędzie postawić policjanta, nie jest nią też płocka Policja, ale mieszkańcy są wszędzie. Nie oczekuję, aby będąc świadkiem przestępstwa być od razu bohaterem, aby komuś pomóc najczęściej wystarczy zadzwonić. Dziś prawie każdy z nas ma ze sobą telefon – apeluje komendant.
Nietypowy prezent
Mój rozmówca oprócz tego, że pełni bardzo odpowiedzialną funkcję jest także wspaniałym ojcem. A co poczuł kiedy urodziła się pierwsza córka? – Byłem na piątym roku studiów. Z małżonką byliśmy już ponad dwa lata małżeństwem. Tak sobie zaplanowaliśmy aby upragniony przez małżonkę syn, urodził się w przerwie semestralnej. Wszystko się udało, z małym wyjątkiem. Zamiast syna urodziła się moja ukochana pierwsza córka – uśmiecha się.
– W tym czasie oboje z żoną studiowaliśmy na tym samym roku, na tym samym wydziale i w tej samej grupie. Rodziło to pewne trudności, głównie związane z uczestnictwem na zajęciach. Na drugim semestrze raz w tygodniu mieliśmy seminaria i jeżeli ktoś miał więcej niż trzy nieobecności, to nie mógł liczyć na ich zaliczenie. My mieliśmy tych nieobecności po sześć bo chodziliśmy na nie na zmianę co dwa tygodnie. Niemniej jednak wierzyliśmy, że uda nam się te zaliczenia uzyskać. No i po to zaliczenie poszliśmy we troje. I tak pierwszy raz w życiu nasza niespełna półroczna córka, pomimo, że nie potrafiła jeszcze mówić, załatwiła bardzo ważną dla nas sprawę – wraca do tamtych lat.
– Natomiast moja druga córka sprawiła mi najpiękniejszy w życiu prezent urodzinowy bo…sama była tym prezentem. Urodziła się w moje 26 urodziny – opowiada ciepłym tonem głosu. – Moje córki to dla mnie dwie najwspanialsze osoby na świecie.
Z panem Jarkiem rozmawia się niezwykle miło i pewnie jeszcze wiele godzin trwałaby nasza rozmowa. Czas jednak jest nie ubłagany, komendant musi wracać do swoich obowiązków. Na koniec naszej rozmowy ciekawi mnie obraz Płocka, jaki pan Jarosław zapamiętał, widząc go po raz pierwszy.
– Pomyślałem… to moje miasto – odpowiada bez zastanowienia. – Tak powiedziałem do siebie, gdy w marcu 2011 roku przeprowadzałem się, do wynajętego na telefon mieszkania w Płocku. Zawsze kiedy jadę od strony Radziwia, największe wrażenie robi na mnie widok Wzgórza Tumskiego. Wyjeżdżając z Płocka do Mławy w 2013 roku, zabrałem ze sobą wiele wspaniałych wspomnień. Teraz, gdy wróciłem do Płocka tych cudownych wspomnień przybywa z każdym dniem. Poznałem tu wielu wspaniałych ludzi i poznaję ich każdego dnia. Odnoszę takie wrażenie, że mieszkają tu tylko wspaniali ludzie – ciepły uśmiech maluje się na twarzy Jarosława Hofmana.
Dziś wiem, że ten wywiad na długo zapadnie w mojej pamięci, bo pierwszy raz zdarzyło mi się rozmawiać z panem Jarosławem ale wspomnienie tej rozmowy na pewno opisałabym w książce o moim życiu…
Fot. Archiwum prywatne Jarosława Hofmana.