Apeniny to już tylko wspomnienie

Po sześciu dniach swej wyprawy na trasie Watykan – Wadowice Janusz Radgowski dotarł do Tortoreto. Za sobą ma już niezwykle ciężką przeprawę przez Apeniny. Przed nim jednak wciąż daleka droga.

 

Janusz Radgowski choruje na cukrzycę, ma amputowaną nogę, przeszczepioną nerkę, nie widzi na jedno oko, na drugie niedowidzi. Nigdy jednak nie skarży się na swój los. Wręcz przeciwnie. Jest czynnym sportowcem, startującym w biegach długodystansowych (oczywiście, w kategorii osób poruszających się na wózku inwalidzkim). Ale to nie wszystko. W 2014 roku w ciągu 14 dni przejechał 700-kilometrową trasę Kraków – Sopot, zbierając pieniądze dla Czarka – chłopca chorego na dziecięce porażenie mózgowe i na epilepsję. Udało się zebrać ponad 8,1 tysiąca złotych.

Tym razem Janusz Radgowski podjął dużo poważniejsze wyzwanie. W czwartek, 2 kwietnia wyruszył z Watykanu w podróż, która zakończyć się ma w Wadowicach. Zbiera pieniądze dla chorej na złośliwy nowotwór Klaudusi Kamińskiej. Każdy, kto chce wesprzeć rodziców dziewczynki, może wpłacać pieniądze na konto złotówkowe

Fundacja Dzieciom „Zdążyć z pomocą”

Bank BPH S.A O/WARSZAWA

15106000760000331000182615

z dopiskiem „24641 Kamińska Klaudia – darowizna i pomoc na ochronę zdrowia”

lub na konto w euro

Fundacja Dzieciom

„Zdążyć z pomocą”

Bank BPH S.A. SWIFT (BIC): BPHKPLPK

PL11 1060 0076 0000 3210 0019 6510

z dopiskiem „24641 Kamińska Klaudia – darowizna i pomoc na ochronę zdrowia”

Drugiego dnia swej eskapady Janusz miał do pokonania 49-kilometrową trasę z Vicovaro do Tagliacozzo. Wyruszył w drogę po wielkopiątkowym śniadaniu przygotowanym dla niego przez siostry zakonne z Gerano. a później była już ostra wspinaczka po Apeninach. Nie wszystko ułożyło się zgodnie z planem. – Niestety ,ze względu na zwężenia niektórych odcinków kilka razy musiałem być podrzucany autem – tłumaczy Janusz Radgowski. – Chodziło o to, aby nie robić zatorów na drodze. Trochę szkoda, ale i tak kilka górek pokonałem.

Po trudach drugiego etapu nadszedł czas na gościnę u braci Franciszkanów. A 4 kwietnia już o 8.20 Janusz stanął do walki z 33-kilometrowym odcinkiem Tagliacozzo – via Avezzano – Cerchio. Tym razem trasa nieco krótsza, ale wcale nie łatwiejsza. Wręcz przeciwnie. Trzeba było zmagać się nie tylko z niesprzyjającą aurą, ale nade wszystko z wysokością. – Nigdy do tej pory nie jechałem kilkudziesięciu kilometrów na wysokości powyżej tysiąca metrów nad poziomem morza – przyznał Janusz. A po dotarciu do końca trzeciego odcinka dodał: – Nie było tak strasznie. Ale wysokość, na jakiej przyszło atakować, robiła swoje. Kilkadziesiąt kilometrów na takiej wysokości odbiera swobodne oddychanie .

Czwartego dnia Janusz ruszył z Cerchio przez via Corralmele i via Raiano do Popoli. Tym razem miał do pokonania  43km. Prognozy pogody na ten dzień mówiły o możliwych opadach śniegu. Janusz ruszył w trasę w ocieplanym przeciwdeszczowym ubraniu. Niemal cała trasa tym razem wiodła z góry w dół. Tylko na początku trzeba było trochę się powspinać. Tym razem okazało się, że Janusz tylko 65 procent trasy przebył na wózku. –Mmusiałem zadbać o bezpieczeństwo kierowców i swoje – mówi Janusz Radgowski. – Ze względu na kilka tuneli i ostrzeżenie przed spadającymi kamieniami ,trzeba było część trasy jechać autem. Najważniejsze jednak, że Apeniny stały się już wspomnieniem.

Przed startem do piątego etapu Janusz i jego ekipa skorzystali z gościnności Salezjanów z Sulmony(ok 20 km od Popoli), wśród których znalazł się również Polak – ksiądz Waldemar.

Pitego dnia Janusz ruszył z Popoli do Pescary. Trasa liczyła 54 kilometry. Zgodnie z zapowiedziami meteorologów temperatura miała spaść do – 6 stopni. Od początku padał deszcz, chociaż Janusz niespecjalnie się nim przejmował. – Jestem chłopak z Płocka, a taki deszczyk to miód na moje rozgrzane serce – mówił.

Po raz kolejny nie udało się przebyć całej trasy na wózku. Kiedy Janusz wjechał na drogę ekspresową, musiał wsiąść do samochodu. Przejechał jednak na wózku około 40 km. I w końcu dotarł do Adriatyku.

A w samej Pescarze spotkał się ze Sławomirem Pietrzakiemn, który dotarł tam na motocyklu wraz ze swoją żoną Joanną, przywożąc wielkanocne potrawy

Auto, o którym Janusz kilka razy wspominał, relacjonując swoją podróż, to jego punkt medyczny, „podwózka” i przyjaciel w jednym. – Mercedes Vaneo został mi użyczony przez Macieja Kulasa, komandora rajdu Mercedesem po Wiśle. Na razie samochód mnie nie zawodzi – mówi Janusz Radgowski. – Chciałbym podziękować również szlachetnym ludziom z Krakowa Piotrowi i Agnieszce Chmura, właścicielom firmy Polver, którzy przekazali mi wózek wykonany przez firmę GTM MOBIL z Warszawy.