Ku pamięci ofiar katastrofy

W piątek, 10 kwietnia o 17.30 płocczanie oddadzą hołd 96 ofiarom katastrofy smoleńskiej, w tym płockiej posłanki na Sejm RP – Jolanty Szymanek-Deresz. Jak co roku spotkanie osób, które zechcą uczcić pamięć najtragiczniejszej katastrofy lotniczej w naszej historii, odbędzie się pod tablicą przy dawnym biurze poselskim przy ulicy Stary Rynek 27. Na naszych łamach publikujemy wspomnienie Litosławy Koper na temat Jolanty Szymanek Deresz.

 

Fotografia Jolanty Szymanek-Deresz, została wykonana, gdy przyjechała do Płocka po raz pierwszy, jako kandydatka na Sejm RP z tego okręgu. Prowadząc jej biuro poselskie, w bazie, którą tworzyłam na potrzeby poselskiego archiwum, miałam setki podobnych.

Mniej więcej w połowie kadencji Jola, przez przypadek, zauważyła to zdjęcie. Bardzo jej się spodobało. Mówiła, że dobrze na nim wyszła, że jest pogodna i szczęśliwa. Poprosiła mnie, abym je wywołała. Od tamtej pory stało u niej na biurku, w domowym gabinecie. Właściwie to zdjęcie jest symboliczną klamrą, która spina całą przygodę Jolanty Szymanek-Deresz z naszym miastem, posłowaniem i przyjaźnią, jaką obdarzyłyśmy siebie nawzajem.

Z perspektywy czasu i wielu wydarzeń, które miały miejsce już po wykonaniu tego zdjęcia, mam wrażenie, że wtedy, wraz z naciśnięciem spustu migawki, czas zaczął odliczać godziny, dni i lata do tego tragicznego momentu. Do momentu, w którym po raz koleiny los każe mi spojrzeć na tę fotografię z zupełnie innej perspektywy.

W Płocku pojawiła się dość nieoczekiwanie. Niewiele osób ze środowiska płockiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej ją znało. Wielu miało wątpliwości i okazywało dystans. Była kobietą spoza lokalnych struktur i rozumiała, że czeka ją ogromny wysiłek, aby przekonać do siebie nie tylko wyborców, ale i wszystkich tych, którzy w tamtym czasie mieli już duże doświadczenie polityczne. Sama była pełna obaw i wątpliwości, ale jednocześnie nosiła w sobie potężny ładunek determinacji, poczucia sprawiedliwości i chęci do działania. Miałam przyjemność obserwować, jak szybko nadrobiła to, na co inni pracowali przez wiele lat. Była przebojowa, przekonała do siebie największych przeciwników, a podczas pracy w okręgu barwy polityczne nie miały dla niej najmniejszego znaczenia.

Potrafiła poświęcić ważne chwile swojego życia tylko dla samej sprawy. Bez względu na to, czy chodziło o duże środki finansowe dla regionu, czy o pomoc finansową dla schorowanej rencistki. Myślę, że właśnie ta rzeczowość, bezinteresowność i chęć niesienia pomocy dla samej idei była jej największym atutem. Pamiętam, że ofiarowując komuś swoją pomoc, oczekiwała także aktywności od tej drugiej osoby. To było charakterystyczne. Nie można było przyjść, wyciągnąć rękę i czekać na „gotowe”. Brak pracy zawsze był największym problemem i wielokrotnie interesanci zwracali się do Joli o pomoc w znalezieniu pracy. Jola pytała wówczas, gdzie złożone zostało podanie o pracę, aby mogła dać referencje lub wstawić się u danego pracodawcy. Niewielu było przygotowanych na taką reakcję.

Jako posłanka często namawiała ludzi do aktywności w ich własnej sprawie, czasem wręcz zmuszała dla ich własnego dobra. Była typem polityka, który motywował do działania, wręczała „wędkę”. Czasami jednak, gdy sytuacja tego wymagała, znajdowała się i „ryba”. Zawsze z taktem i najwyższą kulturą.

Płock stał się dla niej drugim domem. Ale nie był to dom, w którym tylko pracowała. Tutaj często spotykała się ze znajomymi, chadzała do restauracji, do fryzjera, szewca i na zakupy. Zaprzyjaźniła się z całą rzeszą ludzi, którzy chętnie dzielili się swoimi spostrzeżeniami. Często nawet plotkowali z nią o rzeczach tak mało istotnych, że aż nieprzyzwoitych. Wielokrotnie przychodziła do biura i opowiadała o swoich rozmowach. Zaczynała mniej więcej w ten sposób: „Wiesz, dzisiaj spotkałam Pana Henryka, który opowiadał mi o swoich wakacjach i niebywałej okazji, jaka mu się trafiła z biura podróży. Czy to możliwe? Jak ja bym teraz odpoczęła choć kilka dni na słońcu…”

Uczestniczyła w życiu codziennym miasta z obowiązku, ale także i dla przyjemności. Często tu nocowała, by następnego dnia odwiedzić inne miasta w okręgu. Sejm i prace w różnych komisjach oraz w partii traktowała bardzo poważnie, ale podstawą zawsze był Płock. Wiedziała, że tutaj może przyjechać o każdej porze dnia i nocy.

W nocy widziałam ją także po raz ostatni, kiedy odjeżdżała spod mojego domu po uroczystościach w płockim Teatrze Dramatycznym 28 marca 2010 roku. Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, ze Jola zostanie zaproszona do składu prezydenckiej delegacji, która ma wziąć udział w uroczystościach upamiętniających ofiary zbrodni katyńskiej.

Gdy otrzymała tę informację, bardzo się ucieszyła. Była dumna, że leci wraz z Prezydentem Polski. Różnice światopoglądowe i opcja polityczna nie miały tu żadnego znaczenia. Szanowała wybór Polaków i sam urząd prezydenta. Czuła się doceniona i dumna, że będzie reprezentowała swój kraj w tak ważnej uroczystości.

Rodzina chciała, abym przesłała kilka zdjęć, z których wybiorą jedno, na grób Jolanty Szymanek-Deresz. Córka Joli, Kasia z którą bardzo się przyjaźnię, nie znając historii zdjęcia, wybrała właśnie to… Zrobione, gdy po raz pierwszy jej mama przyjechała do Płocka. Była na nim taka pogodna i szczęśliwa.