To jeszcze jest sport?

Stwierdzenie, że Wisła poległa w drugim meczu z Vive, przez skandaliczne sędziowanie byłoby zbyt wielkim uproszczeniem. Nie da się jednak ukryć, że panowie Andrzej Rajkiewicz i Jakub Tarczykowski robili wszystko, aby stać się pierwszoplanowymi postaciami widowiska w kieleckiej Hali Legionów. Zapewne by im się to udało, gdyby nie wyczyny kilku miejscowych graczy.

Sędziowie pierwszy popis swoich umiejętności dali pod koniec pierwszej połowy. Właśnie w tym czasie Wisła zaczęła pokazywać, co znaczy prawdziwy płocki charakter. Nafciarze, którzy po kiepskim początku przegrywali już różnicą pięciu bramek, zdołali się pozbierać na tyle, że doprowadzili do remisu i toczyli wyrównany pojedynek z dysponującymi dużo mocniejszym składem rywalami. Najpierw na ławkę kar powędrował więc Zbigniew Kwiatkowski, a chwilę później dołączył do niego Michał Daszek. Decyzja arbitrów nie spodobała się trenerowi Manolo Cadenasowi, więc i on został ukarany „dwójką”, co oznaczało, że nafciarze musieli grać w potrójnym osłabieniu. W jaki sposób udało im się nie stracić w tym czasie żadnego gola, pozostanie ich słodką tajemnicą.

Tajemnicą zespołu z Płocka będzie również to, co wydarzyło się po przerwie. O ile bowiem w pierwszych trzydziestu minutach nafciarze dzielnie stawiali opór faworyzowanej ekipie z Kielce, przegrywając tę część zaledwie jedną bramką, to druga odsłona była totalnym koszmarem. I nie tłumaczy go fakt, że już po kilku minutach czerwoną kartkę z gradacji zobaczył Zbigniewa Kwiatkowski. Ten zawodnik bowiem, co dla nikogo nie jest tajemnicą, odpowiada niemal wyłącznie za grę w destrukcji. Wisła tymczasem zagrała beznadziejnie w ofensywie. Trudno wytłumaczyć, dlaczego przez 30 minut podopieczni trenera Manolo Cadenasa zdobyli zaledwie sześć bramek. Fakt, że Marin Sego bronił w tym czasie z taką skutecznością, jakiej nie zanotował chyba nigdy od czasu swojego pojawienia się w Polsce. Ale skoro Dan Emil-Racotea potrafił pokonać go sześć razy, zupełnie niezrozumiałe jest, dlaczego jego kolegom z zespołu ta sztuka nie udała się ani razu. Trudno w tej sytuacji dziwić się wysokiej porażce nafciarzy.

Można za to dziwić się temu, co wyprawiali gracze z Kielc i jak reagowali na to sędziowie. Jako pierwszy „popisał się” Mateusz Jachlewski. Chociaż akcja rozgrywana była akurat w zupełnie innym miejscu, zaatakował brutalnie Alexandra Tioumentseva. Później wyczyn kolegi postanowił przebić Grzegorz Tkaczyk, uderzając prosto w twarz Nemancję Zelenovicia. W obu przypadkach czerwona kartka wydawała się być najniższym wymiarem kary. Do tego powinno dojść pytanie, od ilu meczów należałoby odsunąć obu boiskowych bandziorów. Okazało się jednak, że zdaniem arbitrów oba pokazy boiskowego chamstwa kwalifikują się do kary dwóch minut.

Gdy Krzysztof Lijewski postanowił osobiście wymierzyć sprawiedliwość Adamowi Wiśniewskiemu, ruszając do niego z pięściami, sędziowie odesłali kielczanina na ławkę kar. Ale – by nie było mu smutno – to samo spotkało również „Gadżeta”. Kropkę nad i postawił Żelko Musa, rzucając się na Kamila Syprzaka. Chorwat uderzył naszego kołowego, wyprowadzając go z równowagi na tyle skutecznie, że „Sypa” postanowił oddać – zanim pomyślał nad konsekwencjami swojego zachowania. A te były, niestety, najgorsze z możliwych. Obaj bowiem wylecieli z boiska z czerwonymi kartkami. A to znaczy, że możemy nie zobaczyć ich w czwartek, 21 maja o 18.00 w Orlen Arenie w trzecim meczu wielkiego finału.

Vive Tauron Kielce – Orlen Wisła Płock 25:16 (11:10)

Vive Tauron: Sego – Reichmann 3, Chrapkowski 1, Aginagalde 3, Bielecki 3, Jachlewski 1, Lijewski 4, Mussa 1, Zorman, Tkaczyk 3, Strlek 2, Buntić 2, Cupić, Jurecki 2, Grabarczyk

Orlen Wisła: Wichary, Morawski – Kwiatkowski, Racotea 9, Tioumentsev 1, Wiśniewski, Ghionea, Syprzak 1, Montoro 1, Daszek 3, Zelenović 1