Wszyscy kibice piłki ręcznej w naszym mieście wiedzą, że Mistrzostwa Europy 2016, które zakończyły się kilka dni temu prowadzili dwaj płoccy spikerzy Wojciech Wiśniewski i Jakub Chonchera. ZG Spikerzy po zakończeniu mistrzostw pełni wrażeń, nowych doświadczeń i wspaniałymi wspomnieniami wrócili do Płocka.
Podczas całego turnieju bardzo kibicowaliśmy polskiej drużynie, ale także i „naszym” chłopakom, którzy stanęli przed nie lada wyzwaniem. Rozmawialiśmy z Wojtkiem i Kubą przed wyjazdem na ME, a także w trakcie ich trwania, kiedy mieli chwilę przerwy jadąc do Wrocławia. Nie mogło zabraknąć rozmowy z ZG Spikerami po ich powrocie.
Jakie były ich odczucia, jak ME wyglądały od kulis, który mecz podczas turnieju był dla nich najważniejszy? O tym i nie tylko dowiecie się z rozmowy jaką Mateusz Lenkiewicz przeprowadził z Wojciechem Wiśniewskim i Jakubem Choncherą.
– Mistrzami Europy zostali Niemcy. Waszym zdaniem to duża niespodzianka?
ZG Spikerzy: Myślę, że zdecydowanie tak. W sumie trzy z czterech drużyn w półfinale były zaskoczeniem [do półfinału awansowały Hiszpania, Norwegia, Chorwacja i Niemcy – przyp. red.]. Myśleliśmy, że najlepsza z tej czwórki jest Hiszpania, a tymczasem to Niemcy pokazali, że są najmocniejsi. Jest to tym bardziej zaskakujące, że przed turniejem o Niemcach mówiło się, że są zdziesiątkowani przez kontuzje, a w trakcie mistrzostw wypadli jeszcze przecież Steffen Weinhold i Christian Dissinger, którzy stanowili o sile tego zespołu. Jednak „bad boys” pokazali, że na tym turnieju są najlepsi. Teraz można powiedzieć, że aż dziw bierze, że taki zawodnik jak Kai Hafner był tylko rezerwowym.
– Byliście „ich” spikerami w 2. fazie turnieju. Można było już wtedy myśleć, że są w stanie wygrać Euro?
ZG S: Właśnie nie do końca. Poza „pewniejszymi” zwycięstwami ze Słowenią i słabymi Węgrami, Niemcy ślizgali się i wygrywali jednym, i chyba raz dwoma golami w końcówce. W myśl zasady, wszyscy grają, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. Grali bardzo „radosny” handball, ale w tym szaleństwie widać było, że jest głęboka podstawa taktyczna. To nie była typowa młodzieńcza fantazja i jak widać, w tym szaleństwie była metoda. Wszystkie te końcówki spotkań rozstrzygnęły się na korzyść drużyny Dagura Sigurdssona, co zasługuje na wielkie uznanie i stalowe nerwy drużyny Niemiec.
– No dobrze. Jak wiadomo był to naprawdę bardzo wyrównany turniej. W wielu meczach losy rywalizacji rozstrzygały się w końcowych sekundach. W związku z tym, który mecz wywołał u Was największe emocje i co z całych mistrzostw najbardziej utkwiło Wam w pamięci?
ZG S: Oczywiście najbardziej emocjonalny był dla nas mecz otwarcia, a tak naprawdę to cały pierwszy dzień meczowy. Mecze Francja – Macedonia i Polska – Serbia zapamiętamy na długo, bo po raz pierwszy rozgrzanie piętnastu tysięcy kibiców to było dla nas nie lada wyzwanie.
Na pewno zapadnie nam w pamięci również, mecz Polska – Francja. Czuliśmy się trochę jak w trzy razy większej Orlen Arenie. Kibice zrobili doskonałą robotę i już przed meczem było gorąco. Z Wrocławia najfajniejszy był mecz Niemcy – Dania. Hala była wypełniona kibicami jednego jak i drugiego zespołu. W dodatku oglądaliśmy bardzo wyrównane spotkanie.
Kilka razy po bramkach kibice pomagali nam wyczytać zawodnika, który trafił do siatki, tak jak było to na meczach Polaków. My imię, a oni nazwisko. To było coś innego i dodatkowy smaczek dla nas podczas meczu, gdzie tak naprawdę było nam bez różnicy kto wygra. Chociaż, jak podczas każdego meczu mieliśmy swoich ulubieńców i kibicowaliśmy niektórym drużynom.
– Pamiętam także jak Wojtek ogłaszał, że MVP meczu Rosja – Niemcy został Dima Zhitnikov. Co wtedy czuliście jako płocczanie, jak zareagował Dima?
ZG S: Dima rozegrał wtedy świetne spotkanie. Gdy na kilka minut przed końcowym gwizdkiem dostaliśmy informację, że to on będzie MVP, to gdzieś w duchu poczuliśmy dumę, że to nasz człowiek. Osobiście nie mogłem się doczekać, kiedy wyczytam jego nazwisko po końcowym gwizdku, żeby zobaczyć jego uśmiech na twarzy. Niestety pech chciał, że Rosja przegrała ten mecz, a Dima minimalnie przestrzelił ostatni rzut, który dałby im remis. Wszystko zakończyło się tak, że nasz rozgrywający podszedł do wręczających z opuszczoną głową i ta nagroda nawet na chwilę nie poprawiła mu humoru. Szkoda, ale cóż, taki jest sport.
– W pierwszej fazie turnieju przynieśliście szczęście Polakom, a w drugiej ostatecznie także Hiszpanom. Była chwila aby porozmawiać o tym z Manolo Cadenasem?
ZG S: Bardziej traktujemy mecze Polaków w kategoriach „udało się”. Szczerze mówiąc to byliśmy w szoku, że biało-czerwoni wygrali wszystkie trzy spotkania, bo przecież mecz otwarcia nigdy nie należy do łatwych.
Pierwszy raz w historii pokonaliśmy Macedonię i pierwszy raz od dwudziestu kilku lat pokonaliśmy Francuzów, którzy jak popatrzymy na ostatnie sukcesy, to… końca nie widać. Żałowaliśmy również, że musieliśmy się przenosić do Wrocławia, bo chcieliśmy podtrzymać tę passę, tym bardziej, że byliśmy w stałym kontakcie z zawodnikami co do muzyki przed meczem, która ich naładuje, stylu prowadzenia meczu, czy samej atmosfery na hali.
Mecz z Francją był i dla zawodników, i w naszej opinii najlepszy. Kto wie czy nie podkręcilibyśmy tego jeszcze bardziej w kolejnych meczach. Co do Manolo, to oczywiście przed każdym meczem była okazja, żeby zamienić parę zdań. Między innymi o problemach w kadrze Hiszpanii. O szczęściu nie rozmawialiśmy, ale kto wie, może gdybyśmy byli w Krakowie, Manolo przywiózłby do Płocka złoty medal. (uśmiechają się spikerzy)
– To może powiedzcie jeszcze czytelnikom, jak cała impreza wyglądała za kulisami? Otoczka wokół mistrzostw była świetna, ale jak to wyglądało wewnątrz, od środka?
ZG S: Hale w Krakowie i Wrocławiu różniły się od siebie kilkoma rzeczami. Ta największa różnica to oczywiście wielkość (śmiech). Gdy pierwszy raz weszliśmy do Tauron Areny, to trochę nogi się pod nami ugięły. Dopiero później przyzwyczailiśmy się do jej ogromu.
W dodatku w Krakowie, czuć było presję na plecach. I nie tylko my ją czuliśmy. Pełna mobilizacja, trwała od rana do wieczora, niezależnie, czy był to dzień meczowy, czy dzień pomiędzy meczami. Była to największa, najcięższa do poprowadzenia hala, a w dodatku na nią przede wszystkim były zwrócone oczy całego naszego kraju i kilkudziesięciu innych.
Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Wszystkie procedury, szczegóły były dopieszczone co do milimetra, czy sekundy i tak też było, ale kosztowało to nas i całą ekipę trochę nerwów. Zdarzało się, że po dniach meczowych wracaliśmy do hotelu nawet o 2-3 w nocy, ze względu na odprawy, czy spotkania. Na szczęście cała nasza czwórka [Wojtek, Kuba oraz dwóch nowych ZG Spikerów – Wojtek i Jarek – przyp. red.] dała radę i wytrzymała presję. I tu naprawdę szczególne dzięki dla Wojtka i Jarka, bo bez nich nie dalibyśmy rady podczas turnieju.
We Wrocławiu czuliśmy większy luz. Oczywiście organizatorzy zadbali o to, żeby wszystko było idealne, ale sam fakt braku Polskiej drużyny, dawał nam większe pole manewru do chociażby zabawy z kibicami, czy prowadzenia samych zawodów.
Wiadomo, że w Krakowie chcieliśmy jak najbardziej rozgrzać polskich kibiców. We Wrocławiu mogliśmy zająć się na równi wszystkimi i po prostu się bawić. Trzeba jednak zaznaczyć, że naprawdę ZPRP zrobiło genialną robotę. W skali od 1 do 10, spokojnie możemy dać 10 jeśli chodzi o organizację w obydwu halach, w których przyszło nam pracować.
– To co teraz? Jakie kolejne handballowe cele stawiacie przed sobą? Mistrzostwa Świata Francja 2017? Czy coś innego?
ZG S: Myślimy o tym, jak również o Mistrzostwach Europy kobiet w Szwecji, które odbędą się w grudniu tego roku. Europejska Federacja Piłki Ręcznej, jak również Związek Piłki Ręcznej w Polsce byli zadowoleni z naszej pracy i na pewno podejmiemy kroki, żeby pojechać do Szwecji i do Francji, ale do tego jeszcze daleka droga. Na razie wracamy do lokalnej rzeczywistości i czekamy na oferty, bo dopiero teraz powoli będą zaczynać się imprezy w Płocku. Mamy nadzieje, że czeka nas sporo pracy w naszym mieście.
– Myślicie, że gdyby w Płocku była czwarta trybuna to imprezę podobnej rangi dałoby się „przenieść” do Płocka?
ZG S: Organizacyjnie i kibicowsko na pewno tak. Jesteśmy przekonani, że gdyby Euro zawitało do Płocka, mielibyśmy na każdym meczu komplet kibiców. Jak pokazały hale w Katowicach, Wrocławiu i Gdańsku wcale nie musieli grać Polacy, żeby hala była wypełniona po brzegi, a przecież płocczanie są zakręceni na punkcie szczypiorniaka.
O grupie ZG Spikerzy możecie dowiedzieć się więcej ze strony internetowej.