Całkiem niedawno miałem okazję obejrzeć w kinie film pt „Najlepszy”. Jest to opowieść o Jerzym Górskim, polskim triathloniście, który poprzez sport odbija się od życiowego dna i osiąga wielki, sportowy sukces, jakim niewątpliwie jest wygranie podwójnego Ironmana w Stanach Zjednoczonych.
Wielu sportowców potrafiło zniszczyć sobie dobrze zapowiadające się kariery dzięki wszelkiego rodzaju używkom. Nieważne, czy był to alkohol, narkotyki czy hazard. George Best, jeden z najwybitniejszych piłkarzy XX wieku to pierwszy przykład z brzegu, który przychodzi mi do głowy. Miał wszystko: grał w Manchesterze United, był piłkarskim idolem dla milionów Anglików i nie tylko, a jednak, alkohol zrujnował mu wszystko.
Początek filmu o Jerzym Górskim (w roli głównej rewelacyjny Jakub Gierszał) to tak naprawdę opowieść o narkomanie. Głównego bohatera poznajemy bowiem jako zaawansowanego ćpuna, dla którego dzień bez wzięcia czegokolwiek, to dzień stracony. Potrafił ukraść, żeby tylko mieć co wziąć. Trafił zresztą parę razy za to do więzienia. On i jego przyjaciele – Andrzej (Mateusz Kościukiewicz) i Grażyna (Anna Próchniak), tworzyli – wydawać by się mogło – grupę wspaniałych przyjaciół. Niestety. Obydwoje umierają, a dodatkowo Jerzy Górski dowiaduje się, że został ojcem. Matką, a jakże, Grażyna.
Nie wiem dokładnie, jaka była przyczyna chęci zmiany u bohatera filmu, ale ja stawiam właśnie na córkę. Możliwe, że również niechęć ojca Grażyny (Adam Woronowicz) do Jerzego spowodowała to, że w duchu sobie pomyślał: ja ci pokażę, że będę świetnym ojcem, tylko za jakiś czas. I mniej więcej podobne zdanie pada podczas rozmowy tych dwóch panów.
Górski w 1984 roku trafia do Monaru, do Marka Kotańskiego (Janusz Gajos – świetny!). Na początku trudno jest mu się przystosować do panujących tam zasad, wielokrotnie je łamie, za co karany jest ogoleniem głowy na łyso i siedzeniem wraz z innymi na podłodze. Tam też odkrywa… bieganie. I można śmiało powiedzieć, że jeden nałóg zmienił się w drugi. Tylko bardzo pozytywny.
Po wyjściu z Monaru, Górski ma już tylko jedno w głowie: sport. Podobno marzył tylko o bieganiu maratonów, ale któregoś dnia spróbował swoich sił w triathlonie i na tyle mu się chyba spodobało, że przy nim pozostał. Ciekawostką jest to, że nie umiał pływać, a jednak zawody ukończył. Z jazdą na rowerze problemów nie miał. Mało tego, kiedyś dostał nawet rower od ojca na urodziny. Niestety, jakiś czas później, ten sam rower ląduje na ulicy wyrzucony przez okno. To skutek awantury domowej.
Z pływaniem wiąże się zresztą dość ciekawa historia. W pewnym momencie widzimy scenę, jak Górski pływa sobie w basenie, a piętro wyżej siedzą dwaj panowie i popijając wódeczkę, dyskutują czy by go nie przyjąć do klubu i pada o to taki dialog: – Jak dotrzyma do końca flaszki to go weźmiemy! – Dobra, a ja będę jego trenerem! Górski oczywiście wytrzymał, więc do klubu został przyjęty. Ten dialog to sprawka Okonia (Tomasz Kot), który zrobił wszystko, żeby wyjazd do USA doszedł do skutku oraz kierownika basenu i trenera Górskiego (Arkadiusz Jakubik).
Cel, którym było uczestnictwo w Ironmanie w Alabamie zostaje zrealizowany. Zanim do tego doszło, Górski zgłasza się na inne zawody, jednak zostaje odrzucony. Nie zraża go to i organizuje sobie w Polsce podobne zawody… dla siebie samego. Kapitalna jest scena, gdy ojciec Grażyny prosi o obstawę radiowozów i zamknięcie drogi na dwa dni. Na pytanie ilu zawodników startuje, odpowiada że… jeden. Dystans pokonuje taki sam jak na Hawajach, czyli 10 km pływania, 140 km roweru w jeden dzień, a na drugi 285 km roweru i 84 km biegu.
Gdy Górski wraz z trenerem docierają kilka dni przed startem, na miejscu okazuje się, że organizatorzy podwajają trasę. Nie zraża to naszego bohatera i 3 września 1990 roku staje na starcie Double Iron Triathlon w Huntsville. Dystans 7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84 km biegu pokonał w czasie 24 godzin, 47 minut i 46 sekund..
Z kina wyszedłem wstrząśnięty i jednocześnie szczęśliwy. Film spełnił moje oczekiwania. Jest to jeden z lepszych polskich filmów, jaki dane mi było ostatnio obejrzeć. Nawet koneserzy muzyki z lat 70 – tych poprzedniego stulecia znajdą coś dla siebie, bo już praktycznie na początku filmu pojawia się Steppenwolf i ich wielki hit: „Born to be Wild”, a w późniejszym fragmencie filmu „Child in Time” zespołu Deep Purple.
Zatem czy warto? Pewnie! Świetna obsada, znakomita reżyseria, Łukasza Palkowskiego – tego samego od „Bogowie”, doskonała klimatyczna muzyka i zdjęcia – rewelacja. Nie ma się do czego przyczepić. No i to przesłanie płynące prosto z ekranu, że można! Wszystko można! Trzeba tylko chcieć, znaleźć tą siłę, która pchnie każdego do pozytywnego działania. Jerzy Górski jest osobą do naśladowania. Wyszedł z ogromnego życiowego bagna, był już jedną nogą na tamtym świecie, a jednak zrobił coś co zasługuje na olbrzymi szacunek. Historia z happy-endem, ale czyż nie pięknym?
Łukasz Zieliński.
Fot. Kadry z filmu „Najlepszy”.