Wisła przegrała, lecz zasłużyła na uznanie

To był jeden z najlepszych meczów w historii polskiej piłki ręcznej, godny nawet Final Four Ligi Mistrzów. Chociaż podopieczni trenera Manolo Cadenasa zagrali doskonale, minimalnie lepszy okazał się zespół z Kielc.

 

 

 

Hiszpański szkoleniowiec nafciarzy zapowiadał przed Final Four Pucharu Polski, że musi znaleźć środek na zneutralizowanie wszystkich atutów przeciwnika. Wielokrotnie podkreślał wyższość kielczan nad prowadzonym przez siebie zespołem, dodając przy tym, że tylko w pucharze, rozgrywanym w dodatku na neutralnym gruncie, Wisła może ograć swoich odwiecznych rywali. O tym, jak bardzo zacięty był finał pucharowej rywalizacji, świadczyć może fakt, że aż 22 razy na świetlnej tablicy widniał wynik remisowy.
Jeszcze w środę wydawało się, że Wisła po raz pierwszy od niepamiętnych czasów będzie mogła zagrać z kielczanami w optymalnym zestawieniu. Niestety, dosłownie w ostatniej chwili zapalenie ucha wyeliminowało Muhameda Toromanovicia. Niesamowita dyspozycja, jaką zaprezentował Kamil Syprzak pozwoliła jednak prawie zupełnie zapomnieć o braku bośniackiego kołowego.
Wisła stanowiła tym razem niesamowicie zgrany kolektyw, walczący o każdy milimetr parkietu. W myśl kibicowskiej przyśpiewki „Grać na całego i walczyć do upadłego”.
Doskonale w płockiej bramce spisywał się Marin Sego. Nie dość, że zanotował wiele interwencji najwyższej klasy, to na dodatek wpisał się na listę strzelców, wykorzystując fakt, że Sławomir Szmal wyszedł zbyt daleko od własnej bramki. Tym samym udowodnił wszystkim niedowiarkom, że jest profesjonalistą najwyższej klasy. Kamil Syprzak na kole był wręcz nie do zatrzymania, ale dwa ze swoich siedmiu goli zdobył rzutami z dziesiątego metra. Wprawdzie dwukrotnie wędrował na ławkę kar, jednak nieźle spisywał się również w defensywie. Grę płockiego zespołu napędzali przede wszystkim Mariusz Jurkiewicz i Marcin Lijewski, ale i pozostali gracze drugiej linii spisywali się bez zarzutu. Nawet Petar Nenadić potrafił powstrzymać się od charakterystycznych dla niego odpałów. Klasą dla siebie byli skrzydłowi, a akcja, którą Valentin Ghionea rozegrał z Ivanem Nikceviciem po wcześniejszym podaniu Marcina Lijewskiego godna jest słów najwyższego uznania.
Skoro Wisła zagrała aż tak dobrze, co decydowało o jej porażce? Najlapidarniej mówiąc, chwila nieuwagi w kluczowym momencie meczu. Po zdobyciu wyrównującego gola dziewięć sekund przed końcem spotkania wydawało się, że gdy zabrzmi końcowa syrena, na świetlnej tablicy widniał będzie wynik remisowy. W tym momencie trener Tałant Dujszebajew poprosił jednak o przerwę w grze dla swojego zespołu. Akcja ostatniej szansy, rzut Michała Jureckiego z dziesięciu metrów i… Wielka radość kielczan, jeszcze większy smutek wiślaków, którzy byli niesamowicie blisko remisu, który dałby dogrywkę. A w niej przecież wszystko mogło się zdarzyć.
Jednobramkowa porażka z jednej strony jest niesłychanie bolesna, jednak z drugiej pozwala wierzyć, że dystans między Wisłą a Vive Targami znacznie się zmniejszył od ostatniego spotkania obu drużyn. A to pozwala na umiarkowany optymizm przed finałami play-off PGNiG Superligi.

Vive Targi Kielce – Wisła Płock 33:32 (16:17)
Vive Targi: Szmal, Losert – Tkaczyk 2, Olafsson 2, Musa 1, Bielecki 9, K. Lijewski 1, Strlek 3, Aginagalde 1, Jurecki 6, Buntić 4, Cupić, Zorman 3, Jachlewski, Rosiński 1
Wisła: Sego 1, Wichary – Kwiatkowski, Wiśniewski, Nenadić 3, Ghionea 3, Jurkiewicz 6, Syprzak 7, M. Lijewski 2, Eklemović, Nikcević 3, Montoro 1, Zrnić 5, Kević 1