Wariatka na randce, czyli jak stać się sobą?

Ludzie w swoich relacjach są tacy poprawni i bardzo zachowawczy. Początki znajomości są po to, by się lepiej poznać. Każdy pokazuje się z najlepszej strony, ukrywając swoje wady, a eksponuje zalety i nie jest to bynajmniej nic negatywnego. A co jeżeli na swojej drodze pragmatyczny mężczyzna spotka szaloną wariatką?

Ma dwa wyjścia. Albo uciec z podwiniętym ogonem i mieć coś normalnego, albo zarazić się szaleństwem. Wybrał kobietę -wariatkę czyli niestabilną, szaloną, wiecznie uśmiechniętą z setką szalonych pomysłów w głowie. Z całym milionem jej wad i „odrobiną” zalet. Ale podobno to za wariatkami mężczyźni… szaleją (hmm?)

To była zaplanowana randka z serii wyjazdowych. Mogła być zwyczajna, wygodna, przewidywalna, ale być nie mogła, kiedy po głowie wariatki chodzą szalone pomysły. Mogło być zwyczajnie, jak to na randce, ale tak nie było. Umówiła się z nim, że nie pojadą wygodnym autem ale pociągiem. Ustaliła, że spotkają się na dworcu na peronie – na chwile przed odjazdem pociągu, tak jakby się nigdy nie widzieli i nie znali. Pociągiem mieli jechać w miejsce, które ona kocha i koniecznie chciała się z nim podzielić tym pięknem.

Wstała o czwartej rano, żeby dojechać na czas. Stanęła w lusterku i zobaczyła, że pomimo piegów na twarzy, rozczochranej fryzury czuje się świetnie w swoim nieidealnym obliczu. Wszak nie ma 20 lat i ciała modelki. Tego dnia czuła się jak krzyżówka Naomi Cambel (w końcu była na solarium) z Cindy Crawford. Bilety kupione, walizka spakowana. Wyszła do autobusu, który miał ją zawieźć na najbardziej szaloną randkę ostatnich lat. Ale jej ciągle coś się przydarza – jak większości naszego społeczeństwa – podczas podróży. Jak nie spóźniony autobus, to wylany na siebie napój, bo kierowcy busa wydaje się, że jest jak Robert Kubica, a to plama od masła na bluzce, które właśnie jadła.

Tym razem miało być inaczej. Chciała być idealna, perfekcyjna, z pięknymi puszystymi włosami, dodającym uroku makijażem – rozsiewając czar wokół siebie. Wszystko miała zaplanowane – dojazd na Dworzec Centralny w Warszawie, papieros, toaleta, mała korekta wyglądu, papieros, i jeszcze chwila na ulubioną kawę bez kofeiny z mlekiem.

Ale jak to w życiu bywa, że w łeb biorą wszystkie plany (ech – przekorne życie). Autobus spóźniony, bo jechał na trasie za traktorzystą, który rozwinął swoim pojazdem „zawrotną” prędkość – 10 km na godzinę. Kierowca busa nie mógł go wyminąć, jak na złość cały czas jechało coś z naprzeciwka. Czas uciekał. – Szlag trafił dodatkowego papierosa – myślała zdenerwowana. Musiała też czasowo skrócić korektę wyglądu. Wiedziała, że może nie zdążyć, kupić sobie ulubionej kawy.

W końcu wysiadła na Dworcu Centralnym i spojrzała na zegarek. Czasu było mało, wiec wzięła walizkę i biegła. A kiedy biegła zauważyła bardzo niepokojącą rzecz. Spodnie jakoś tak dziwnie zaczęły opadać z bioder. Jak to możliwe? Założyła eleganckie, ale…za duże w pasie spodnie, które zsuwały się przy każdym stawianym kroku. – Dlaczego właśnie mnie przytrafiają się takie historie? – myślała lekko zdenerwowana. Ale nic to. Biegła dalej. W toalecie okazało się, że deszczowa, zgniła pogoda zrobiła z jej włosów jakieś nieforemne afro. Makijaż się rozmazał, a ona patrzyła na zegarek i panikowała. Wiedziała, że nic z tym już nie zrobi. Wyszła z opadającymi spodniami, żeby kupić chociaż na osłodę swoją, ulubioną kawę. Nie mogła wprost uwierzyć – pierwszy raz zobaczyła po kawę ustawiony długi ogonek chętnych.

Mogła stanąć w tej w kolejce, albo iść na swoją życiową randkę. Wszystko szło nie tak. Jedyne co było pewne to, że on czeka na peronie. Stanęła przed ruchomymi schodami, które zjeżdżały na peron nr 3. Stała tam zrezygnowana przez dłuższą chwilę, bo chciała zrobić na nim dobre wrażenie. Patrzyła na siebie pełna wątpliwości, czy na pewno będzie to pozytywne wrażenie – plama na bluzce, potargane włosy, opadające spodnie. W końcu zjechała na peron. Nie rozglądała się. Po głowie przelatywały dziesiątki myśli.

Nie widziała go, ale czuła jego obecność. Nie rozglądała się, bo stanął obok niej jakiś włoski Alvaro z kawą z ulubionej kawiarni. Patrzyła na kubek i miała ochotę mu go zabrać. Wtedy kątem oka zobaczyła jego – eleganckiego, wymuskanego, ze swoja małą, podróżną walizką. Zerknęła na niego i uśmiechnęła się, bo miała wariatka „swoją” randkę na jednym z peronów na Dworcu Centralnym. Odwzajemnił jej uśmiech. Setki stojących ludzi nie miało świadomości, że tych dwoje, którzy stoją nieopodal siebie, udają, że się nie znają. Usiądą za chwile w wygodnym pociągu obok siebie. On pomoże jej z walizką i zapyta dokąd jedzie. 

Tak też było, z tym wyjątkiem, że on niezdarnie krzątał się z kurtką i to ona powiedziała mu, że wieszak jest tuż za nim. Długo ta randka „nieznajomych” nie trwała, bo wariatka zaczęła mówić. On zaczął dogadywać, ona zaczęła się śmiać. On dotknął jej reki. Czasami jeden mały delikatny i nieśmiały dotyk i jedno małe wypowiedziane słowo, jest cenniejsze niż góra diamentów. I siedzieli tak obok siebie, mając całe 2 godziny i 22 minuty dla siebie. Nic nie rozpraszało ich uwagi. Byli skupieni wyłącznie na sobie. Wyjechali z Dworca Centralnego zanurzonego w deszczowej pogodzie i dojechali do miejsca, gdzie świeciło słońce. Wariatka stanęła obok niego, spojrzała na piękne, błękitne niebo, prosto w słońce i pomyślała, że jest w miejscu, które kocha z kimś, kto powoduje, że śmieje się do łez, czuje się wyjątkowo piękna i jest zwyczajnie szczęśliwa.

Dalej było już tylko dużo śmiechu. Śmiali się do łez, jej makijaż spływał, na za duże w pasie spodnie przestała zwracać uwagę, miała rozczochrane włosy. Chodzili uliczkami i chłonęli klimat miejsca, które ona tak lubi odwiedzać. Jedli kaloryczne belgijskie frytki z majonezem i suszonymi pomidorami, stojąc na pewnym małym, uroczym rynku. A ciemną nocą kiedy większość ludzi już spała, jedli przypaloną kiełbasę z grilla z papierowej tacki. Siedzieli z plastikowymi sztućcami w dłoniach i dziabali te pętka kiełbasy. Wariatka czuła się rewelacyjnie – wiedziała, że z nim można wszystko – a przede wszystkim to, że… może być sobą.

Jaki morał z tej opowieści? Niczego w życiu do końca nie można wyreżyserować, że randki nie musza być nudne, że odrobina spontaniczności dodaje im tylko uroku. A my – kobiety – im bardziej się spinamy tym gorszy jest efekt końcowy. Po co godzinami stoimy przed lusterkiem, robiąc fryzury i tworząc – naszym zdaniem – upiększające makijaże. Po co szukać wytrawnych restauracji na wspólny wieczór, kiedy kiełbasa z rusztu będzie smakowała wyjątkowo. A on jeżeli ma cię kochać, to pokocha…w za dużych spodniach, poplamionej bluzce, rozmazanym makijażem i z nie idealną fryzurą. Pokocha cię za to, że jesteś!   

Pisała Ona – do niedawna planująca, przykładająca uwagę do szczegółów, zachowawcza. Ona, która dziś jest sobą! 

Agnieszka Gachewicz.