Onet.pl napisał w tym roku o Audioriver w Płocku jako o światowym festiwalu na prowincji. Jakże słuszne było to spostrzeżenie.
Dlaczego temu portalowi Płock może kojarzyć się z prowincją wydaje się być oczywiste. Dla całego młodego pokolenia gości Audioriver, ale także dziennikarzy miasto Hermana, Krzywoustego, Broniewskiego, czy Mazowieckiego leży gdzieś tam. Płock to kominy Orlenu, o których przypominają jedynie na czerwono obrandowane stacje benzynowe i spodnie Levis’a na tyłku. Nic więcej, w szkole nie uczyli, bo historia okrojona, zresztą szkoda słów.
„Pojechali” więc nam prowincją i słusznie, nie ma co się obrażać. Sami sobie te prowincję urządziliśmy własnym zachowaniem VIP-ów Audioriver.
Zaproszenia VIP wzięli na ten festiwal pewnie wszyscy, którym choćby częściowo one przysługiwały – czyli urzędnicy, różne służby i radni, którzy w końcu na te imprezę dają pieniądze w budżecie, i którzy powinni widzieć, co finansują.
Jak ustaliliśmy – przynajmniej część z nich swoje zaproszenia oddała dzieciom, znajomym, diabli wiedzą jeszcze komu. Nikt dziś nie dojdzie, kto z obdarowanych zaczął je fałszować i sprzedawać. Sami sobie tym sposobem prowincję zrobiliśmy.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Producent Audioriver przyznaje, że będzie musiał problemowi zaradzić. A rozwiązanie jest bardzo proste: imienne zaproszenia, kontrolowane listą obecności przy wejściu.
Bardzo nam się ten pomysł podoba. Zobaczymy wtedy, kto faktycznie chodzi na ten festiwal, zwłaszcza z radnych, którzy nie zawsze mają chęć dawać pieniądze na taką promocję Płocka.
Nie twierdzę, że zobaczymy zaraz tłumek 25 głów – członków Rady Miasta – pląsających pod sceną, gdy zagra np. Rudimental, że spotkamy ich siedzących na skarpie z puszką …coli, albo korzystających z przerwy na …papierosa. Ale kto wie? Może wtedy na kolejnej sesji będą wiedzieli o czym mówią?