…to dorobek, jaki w OŚMIU ostatnich meczach wywalczyli uzbierali piłkarze Wisły Płock. Trzy punkty na dwadzieścia cztery możliwe. Trzy punkty, które na spokojnie można było zdobyć w jednym meczu – tak, przykładowo tym dzisiejszym z Piastem Gliwice. Co trzeba dodać z Piastem, przesłabym, grającym na wyjeździe, bez napastnika. O tej ostatniej kwestii po spotkaniu wspominał nawet trener gości – Radoslav Latal.
Pomimo tego wszystkiego Nafciarzom pary starczyło na całe pięć minut. Szkoda, bo mecz trwał łącznie 95. Ale jako, że zawsze staram się szukać także plusów to jeszcze przed rozpoczęciem tego „widowiska” optymizmem napawał skład. Oczywiście poza Wlazło na skrzydle, bo niby nie jest źle, ale dobrze też nie i właściwie wszyscy z kibicami włącznie męczą się oglądając go akurat na tamtej pozycji. Poza tym do „11” wrócili: talizman Stefańczyk (i Wisła nie przegrała – ha!), Iliev oraz Kriwiec (obaj byli bezproduktywni – Bułgar dostał jednak plusa meczu – za co? a Białorusin miał przebłysk), a debiutu w ekstraklasie doczekał się wychowanek Sielewski, który początkowo był elektryczny. Na papierze wyglądało to dobrze, ale okazało się, że tylko tam, bo chyba słusznie traktuję 0-0 u siebie z jednym celnym strzałem – jako porażkę.
Pomysł na grę – jako, że w podstawie znalazł się Stefańczyk – nawiązywał w moim odczuciu do tego rodem z pierwszej ligi. Przypomnijcie sobie tylko wiosenne potyczki przy Ł4 i spotkania z Sandecją Nowy Sącz, Stomilem Olsztyn czy Wigrami Suwałki, z graniem na może się uda i będzie 1-0. No wypisz wymaluj to samo. Teraz akurat się nie udało.