Trampki, które 'zabiły’ kobietę, czyli… nie daj się skusić!

Trampek – wygodne obuwie, w które wskakuję wczesną wiosną i zdejmuję późną jesienią. Oczywiście zdejmuję je na poczet wyjściowych, eleganckich trzewików tudzież seksownych szpilek. Jednak nie o trzewikach z wyższej półki chcę napisać. Ale o klątwie chińskiego trampka, który skusił mnie swoją estetyką i promocyjną ceną.

Przyznać muszę, że na pewno bywam łowcą okazji, nie jestem jednak sępem promocji. Przechodząc do meritum. Kilka tygodni temu zakupiłam w zacnym towarzystwie podejrzanie tani i ładny but, a w zasadzie dwa. Urzeczona jego funkcjonalnością czekałam aż nastaną cieplejsze dni, a ja wskoczę w nie ochoczo i radośnie będę się cieszyć ich wygodą. Dziś rano dobierając garderobę, wyciągnęłam z całkiem estetycznego pudełka owe trampki. Założyłam je, zawiązałam te piękne śnieżnobiałe – nieco za długie sznurowadła – i niczym antylopa pognałam na przystanek, śpiesząc do pracy. Już czekając na autobus, odczuwałam jakiś delikatny dyskomfort w lewym bucie. Zwaliłam to jednak na karb tego, że noga swobodnie się nosiła w obuwiu zimowym i stopa nieprzyzwyczajona.

W autobusie, którym jeżdżę – nie jest to byle jaki autobus (wygrałam go chyba w wyścigu w „Grze o tron”) – zasiadłam na ostatnim wolnym miejscu. Siedząc podziwiałam swoje śliczne trampeczki, słuchając jakiejś cudownej melodii z play listy w moim telefonie. Na przystanku docelowym odczuwałam coś na kształt pulsowania w stopach, ale miałam kilka rzeczy do załatwienia przed pracą, z pośpiechu przestałam zwracać na to uwagę.

Po zakończeniu wszystkich spraw zauważyłam, idąc w kierunku pracy, że im bliżej niej, tym stopy jakby stały się bardziej obolałe, ociężałe, jakby żyły własnym „chińskim” życiem. Jestem kobietą i przeżywam różne niedogodności, wiec jakiś tam głupi trampek nie zepsuje mi dnia. Ale o ile czasami wysokie obcasy bywają nie wygodne, bielizna korygująca ciśnie jak diabli, depilacja bikini czy regulację brwi bywa nie przyjemna i jest chlebem powszednim w życiu kobiet. Tak chodząc dziś po miejskich ulicach w miłym gronie, doznawałam tak potwornego cierpienia jakiego dawno nie zaznałam. W porównaniu z tym co się działo, wyrywanie włosów z nosa jest przyjemnością. Co ta jedna para chińskich trampek zrobiła dziś ze mnie? Nie byłam sobą – zabiły mnie, zmiażdżyły moją całą kobiecość!

Zamiast odrzucać włosy zalotnym ruchem z ramion, zamiast kokietującego uśmiechu na ustach, wyprostowanej sylwetki i uwodzicielskiego ruchu bioder. Społeczeństwo widziało mnie kuśtykającą, utykającą, z dziwnie wykręconą stopą. Zapomniałam z bólu o estetyce tegoż obuwia i jego… promocyjnej cenie.

Ostatkiem sił trafiłam z przyjaciółkami do najbliższego sklepu. W trybie natychmiastowym zdjęłam nieszczęsne obuwie ze swoich stóp, które wyglądały jakby były stopami Shreka. Boże drogi i ten kojący chłód posadzki sklepowej. Wywróciłam w błogostanie oczami – delektowałam się chwilą. Przesympatyczna pani zaczęła mnie obsługiwać. Im droższy podawała mi trampek, tym moja stopa doznawała większego ukojenia. I niczym w bajce o Kopciuszku podając mi ostatnią parę, doznałam niebywałego szczęścia.

Gdyby nie było ludzi w tym sklepie oplułabym chyba nowe-stare trampki albo podpaliła. Jednak skandalu nie było. Nowe – stare, znienawidzone obuwie zapakowane zostały do kartonu i wręczone przyjaciółce, żeby je ode mnie zabrała jak najdalej. Mało brakowało, a byłabym dziś jak Wojtek Cejrowski – maszerowałabym „Boso przez Plock”. Kuśtykając w nowych – nowych, wygodnych trampkach wyszłam szczęśliwa ze sklepu. Odciski będę leczyć jeszcze długo, a sklepy z promocyjnym obuwiem omijać będę szerokim łukiem.

Pisała ona z odciskiem na stopie wielkości orzecha włoskiego i wciąż z dziwnie wykręconą lewą stopą.

Agnieszka Gachewicz