Tomasz Marzec jakiego nie znacie, czyli wiceprezes Wisły Płock o… wielu sprawach

Chociaż nie pcha się do gazet i telewizji to i tak jest jedną z bardziej rozpoznawalnych osób w Płocku. Zawsze na drugim planie, zawsze gdzieś skromnie, gdzieś z boku. A jednak charakterystyczny i zapamiętywany. Jego gabinet wiceprezesa Wisły Płock przypomina… magazyn. Na pierwszy rzut oka widać, że Tomasz Marzec mnóstwo czasu poświęca pracy. 

A jaki jest naprawdę? Czy ufa pracownikom, z którymi tworzy zespół? Dlaczego w Płocku potrzebny jest stadion, jak pozyskuje się sponsorów klubu – czy to łatwe zadanie? Jest romantykiem, a może kompletnie nie. Co najbardziej lubi u mamy i czym zaraził swoją rodzinę? O to wszystko zapytaliśmy wiceprezesa Wisły Płock. Wiele odpowiedzi was zaskoczy…

STO PROCENT DZIAŁANIA

Dziennik Płocki: Ile miałeś lat obejmując stanowisko wiceprezesa Wisły Płock?
Tomasz Marzec: Teraz mam 32 lat. W 2015 roku miałem 28. Pracowałem w Wiśle wcześniej, w tej chwili to mój siódmy rok pracy w klubie. Zacząłem pracę od stanowiska referenta ds. marketingu, z każdym rokiem udało mi się awansować. W 2015 roku otrzymałem propozycję, można powiedzieć, w tej chwili nie do odrzucenia – zostania wiceprezesem Wisły. Nie miałem dużo czasu do namysłu, postanowiłem podjąć to ryzyko. Znając ten klub przez te cztery lata pracy, stwierdziłem, że dam radę. Podjąłem to wyzwanie i zostałem wiceprezesem. Czy to dobrze, czy źle to już nie do mnie należy ocena. Wydaje mi się, że pracę którą wykonuję na rzecz klubu jest widoczna, widać jej efekty. Ale jeszcze klika rzeczy mam do zrobienia i mam nadzieję, że uda się to zrobić. Same wyniki sportowe też są bardzo dobre,  to też napędza do jeszcze większej pracy. W ogóle, osobiście dla mnie propozycja tej pracy była ogromnym wyróżnieniem. Z perspektywy czasu cieszę się, że ją przyjąłem. 

DP: Spotkały Cię dwie rzeczy – ogromna fala hejtu, a z drugiej strony ogromna wiara ludzi, którzy w Ciebie wierzyli. Czy dziś tym, którzy wtedy o Tobie nie mówili najlepiej, możesz powiedzieć, że utarłeś im nosa?

TM: Jeżeli chodzi o falę hejtu, to osoba w moim wieku będąc na takim stanowisku, musi się liczyć z różnym przyjęciem. Osoby, które mnie osobiście znały, wiedziały z jakim zaangażowaniem podchodzę do swoich obowiązków, wiedziały też, że z tą presją też sobie poradzę. Wiele osób odradzało mi też przyjęcie tej funkcji, bo wiedziały z czym to będzie się „jadło”, czyli właśnie z jakimiś tam komentarzami. I tak jak powiedziałem wcześniej, nie do mnie należy ocena tego, czy utarłem nosa moim przeciwnikom, bo to też nie o to chodzi. Pracuję dla tego klubu i chcę żeby ten klub wyglądał jak najlepiej na zewnątrz i żeby nieustannie się rozwijał.

Analizując wszystkie rzeczy, które udało się tu zrobić, czy też tych, których się nie udało, bo nie można powiedzieć, że wszystko jest super i tak jak powinno wyglądać. Uważam, że to, co wspólnie z Jackiem [Jacek Kruszewski – prezes Wisły Płock – przyp. red] udało nam się zrobić, jest jakimś tam sukcesem. Współpraca, którą udało nam się nawiązać, czyli pełne zaufanie do siebie do swoich decyzji, powoduje, że ten klub się rozwija – a to jest najważniejsze. To czy komuś się podoba, to że tu jestem czy nie, to dla mnie osobiście jest to sprawą drugorzędną. Dla mnie najważniejsze jest to, że spokojnie mogę położyć się spać i rano wstać. Nie mam koszmarów nocnych, że coś źle robię.

Jeżeli czegoś nie uda się zrobić wynika z potknięć i nauki – tu się człowiek uczy każdego dnia nowych rzeczy. Nie oszukujmy się, nie miałem doświadczenia na takim stanowisku, trzeba było wielu rzeczy się nauczyć i jeszcze wielu nadal się uczę. Nie patrzę na komentarze z zewnątrz, dla mnie ważna jest opinia kilku osób, które są ze mną szczere i mówią mi co by zmieniły, co źle funkcjonuje. A zresztą wszystkie komentarze trzeba przyjąć na klatę – bez względu czy są złe czy dobre. I z każdego komentarza trzeba wyciągnąć wnioski, zastanowić się czy są to prawdziwe komentarze czy nie.

DP: Obejmując funkcję miałeś 28 lat, byłeś najmłodszą osobą tu w Płocku, piastującą tak odpowiedzialne stanowisko. Jak się z tym czułeś? Nie oszukujmy się, jest to funkcja bardzo odpowiedzialna, bo klub to nie tylko boisko czy gra, to kombinat, którym trzeba dobrze zarządzać, musi dobrze funkcjonować, aby osiągać dobre wyniki.

TM: Naprawdę byłem najmłodszym wiceprezesem? Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Uważam, że wiek nie jest ważny. Dla mnie ktoś może mieć 19 czy 20 lat, a jeżeli jest zaangażowany, chce się uczyć i nie boi się wyzwań, to trzeba dawać szanse. Dla mnie to było niezwykłe wyróżnienie i docenienie mojej pracy zawodowej. Co do ciężkiej pracy – osoby, które mnie znają wiedzą, jak wcześniej pracowałem, znają moje osiągnięcia. Ale też nie oglądam się za siebie, myśląc że to jest stanowisko takie czy inne. Staram się stawiać sobie jakieś cele i je realizować. I nie chwaląc się, podsumowując rok – wiele z tych rzeczy mogę sobie odkreślić – co zostało zrobione. To cieszy. Każda mała rzecz zrobiona, która funkcjonuje dobrze w przyszłości – cieszy. Z Jackiem na początku ustaliliśmy sobie pewne zasady współpracy, tego się trzymamy, i to działa – działa dobrze. Nie jestem osobą, która wychodzi „na salony” i chce się pokazywać we fleszu jupiterów.

DP: A może warto by było?
TM: Pracuję i to jest dla mnie najważniejsze.

DP: Pewnie dlatego niektórzy zarzucają Ci pracoholizm…
TM: To nawet zarzucają mi najbliżsi. Ale taki już jestem i tego nie zmienię. Jeżeli czegoś się podejmuję, to działam na sto procent. I nie ważne czy to jest godzina szósta rano, dwudziesta, czy druga w nocy – są pewne rzeczy do zrobienia i staram się to robić jak najlepiej. Patrząc, że pewne rzeczy idą do przodu i to co powstaje w mojej głowie – zostaje zrealizowane. To cieszy i napędza do kolejnych działań. Niech Wisła idzie do przodu, ten cel jest najważniejszy.

DP: Spotkałam się z opinią, że pomimo tego, że powierzysz komuś jakieś zadanie, ufasz danej osobie, to i tak idziesz i doglądasz pracę innych. Dlaczego?
TM: Bo chcę, żeby dobrze wyszło. Praca w klubie uczy jakiegoś zorganizowania i mobilizacji. Jestem osobą, która nie lubi powierzać dużo obowiązków innym osobom. Czasami pomimo zmęczenia wolę sam to zrobić, jeżeli ktoś miałby poczuć zniechęcenie lub też zmęczenie.

DP: Ale ufasz…
TM: Ufam i to bardzo. Nawet patrząc na to, jaki skład udało się zbudować w samym dziale marketingu – są tam osoby, z którymi chciałem pracować. Te osoby, które pracują w klubie i w moim dziale, są osobami bardzo zaufanymi. To co mają do zrobienia to realizują i są bardzo zaangażowane w to co robią. Udało mi się skompletować zespół ludzi, którzy są kreatywni i mają pasję. A w pracy najważniejsza jest pasja. Szukam zawsze osób podobnych do siebie i te osoby, które są w tej chwili – są właściwie podobne do mnie. To są osoby bardzo zaangażowane – jeżeli jest coś do zrobienia poza godzinami pracy, czyli od 8 do 16, tylko w innych – te osoby to wiedzą, że to jest potrzebne i pracują. A takich osób w ogóle jest bardzo mało, sama wiesz. Tu udało się taką ekipę zbudować i to jest fajne. A wracając do tematu, czemu sprawdzam? To chyba wynika z mojego charakteru. Wolę dwa razy sprawdzić, niż być niemile zaskoczonym. Tak już jest od samego początku mojej pracy zawodowej – wolę sprawdzić i się upewnić, że coś co sobie założyliśmy, jest zrobione dobrze.

DP: Czy uważasz, że nowy stadion dla Nafciarzy jest obietnicą wyborczą?
TM: Trzy lata temu było powiedziane, że przebudowa stadionu jest w obietnicach włodarzy miasta. Nie traktuję tego jako obietnicy. Uważam, że ten klub zasługuje na nowy obiekt. Ta praca wykonana przez kolejne zarządy klubu, daje nadzieję na jeszcze większy rozwój, ale tylko i wyłącznie wtedy kiedy będzie nowy stadion. Cała Polska poszła do przodu, buduje nowe stadiony, a my wstydzimy się tego obiektu. Nie przyjeżdżają do nas prezesi innych klubów czy PZPN, bo nie mamy możliwości goszczenia ich. Uważam, że stadion jest niezbędny, bo będzie to kolejny krok w stronę rozwoju klubu. Kiedyś przyjęliśmy za priorytet to, aby klub rozwinął się sportowo i za dwa – trzy lata ten klub może naprawdę coś fajnego osiągnąć. Nie mówię tu już o ekstraklasie czy pierwszej ósemce, myślę że będziemy mogli powalczyć o grę w europejskich pucharach. Ale do tego niezbędny jest stadion. Wartością dodaną do niego na pewno będzie to, że będziemy mogli organizować mnóstwo innych imprez, na przykład mecze młodzieżowej reprezentacji Polski.

Ta koncepcja, która jest zrobiona miała to na celu, że nie chcieliśmy budować stadionu na 12 tys. widzów i za kilka lat mieć problem z organizacją imprez. Koncepcja stadionu jest tak pomyślana, abyśmy spełniali wszystkie wymogi, i żebyśmy nie musieli się wstydzić, że czegoś brakuje. Na pewno ten klub, to miasto, ci kibice, którzy w miesiącach zimowych marzną na trybunach zasługują na nowy stadion. Oglądając ostatnio filmik z maja 2015 roku, kiedy awansowaliśmy do ekstraklasy, i to co się działo na trybunach było naprawdę piękne. Warto dla tych ludzi zbudować nowy obiekt. Zresztą dla nas wszystkich jest to ważne – dla dziennikarzy też, którzy pracowaliby i spędzali tu czas w komfortowych warunkach. Liczę na to, że w 2018 roku, ta pierwsza łopata zostanie wbita, bo to ważne aby pokazać kibicom, sponsorom, że robimy kolejny krok do przodu. Pokazać to, że możemy zrobić dużo zdziałać sportowo, organizacyjnie ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy. To byłby wręcz milowy krok do rozwoju klubu i liczę na to, że te obietnice zostaną spełnione.

DP: Ciężko w sporcie pozyskuje się sponsorów? Ostatnio narzekał na to prezes Orlen Wisły Płock, Adam Wiśniewski. Czy odnosisz takie samo wrażenie?
TM: Na pewno tak. Pozyskanie sponsora to nie jest pięć minut roboty. To jest długofalowy proces, gdzie czasami trzeba poświęcić mnóstwo czasu i zaangażowania, aby pewne osoby przekonać do pracy, która jest wykonywana w klubie. Mamy trochę inną politykę w pozyskiwaniu sponsorów niż inni. Pokazujemy jak to działa i funkcjonuje, jeżeli komuś się to podoba, to dopiero rozpoczynamy rozmowy na temat finansowania czy wsparcia klubu. I to przynosi efekty. Nie jest łatwo znaleźć nowych partnerów, ale u nas ta liczba z roku na rok się zwiększa. Jest to jedna, dwie firmy, mniejsze czy większe – każdego szanujemy tak samo – czy to jest PKN Orlen czy AntyInsekt. Małe firmy, gdzie właściciele dają swoje prywatne pieniądze, trzeba szczególnie szanować i wydaje mi się, że udaje nam się to robić. Oczywiście szukamy cały czas dalej, staramy się rozmawiać i przekonywać do finansowania.

My nie oczekujemy tego, że „dobra, dajcie tylko pieniądze” i was zostawiamy, nie poznajemy was później na ulicy. Tutaj ważny jest szacunek i wzajemne zaufanie, a czasami pomoc. Tak aby jedna i druga strona szła w tym samym kierunku, zależy nam na tym, aby firmy oprócz tego, że wspierają Wisłę, same również miały jakieś korzyści. Organizujemy spotkania biznesowe, które pokazują, że środowisko partnerów i sponsorów jednoczą się ze sobą. I to jest fajne. Kilka lat temu te osoby się nie znały, a dziś prowadzą wspólne biznesy. Ważne też jest, aby lokalne firmy ze sobą współpracowały. To nie są łatwe rozmowy. Spokojem i szczerą rozmową na pewno jest dużo łatwiej przekonać do całego funkcjonowania klubu. Małymi kroczkami ta piramida naszych sponsorów i partnerów się powiększa.

Z WYŁĄCZONYM TELEFONEM

DP: Jaki jest Tomek? Nie Tomasz Marzec – wiceprezes Wisły Płock, a Tomek – ten zwyczajny młody człowiek?
TM: To nie pytanie do mnie, a raczej do ciebie. Znasz mnie nie od dzisiaj. (śmiech)

DP: Nie czujesz się zmęczony?
TM: Przychodzą takie momenty, że chciałoby się rzucić to wszystko i wyjechało jak najdalej.

DP: A gdzie najchętniej byś wyjechał w takich chwilach?
TM: Tam gdzie nie ma zasięgu w telefonie, a wokół są tylko najbliżsi. Ale takich momentów jest naprawdę bardzo mało. Przeważnie są to chwile, kiedy mnóstwo tematów nakłada się na siebie. Faktem jest, że przez ostatnie kilka lat nie byłem na dłuższym urlopie i… na razie go nawet nie planuję.

DP: Ciągle jednak mówimy o pracy, a przecież mieliśmy już o niej nie mówić. Zdradź coś czytelnikom ze swojego życia prywatnego.
TM: Tego życia prywatnego to prawie nie mam. Odłożone jest w tej chwili na drugi plan. Nie mam żony, nie mam dziecka (śmiech). Generalnie lubię spędzać czas w domu, ale to polega na tym, że wracam z pracy, kładę się spać – bywało, że tego snu było bardzo mało i mój organizm już się do tego przyzwyczaił – potem wstaję rano i wychodzę – czy to jest dzień tygodnia, czy weekend. Przecież w weekendy też dużo się dzieje. Ale każdą wolną chwilę lubię spędzać z rodziną i przyjaciółmi.

DP: A co mama na to, że syn taki zapracowany?
TM: Mama chyba już się przyzwyczaiła i nie wtrąca się w moje życie zawodowe. Bardzo by chciała, aby więcej czasu miał właśnie na to życie prywatne, rodzinne, bo gdzieś to wszystko ucieka. Cieszę się, że minione święta udało mi się spędzić w gronie rodziny. Udało się wszystkim nam spotkać w jednym miejscu i spędzić ten czas razem. Pierwszy dzień świąt wspominam bardzo mile. Zebraliśmy się wszyscy – moje bracia i siostry, rodzeństwo mojej mamy. To był niezwykły czas i tego też mi brakuje. Bywają momenty kiedy odwiedza nas rodzina, to mnie i tak nie ma w domu. I narzekają, że mnie ciągle nie ma. Bywa tak, że najbliżsi dostosowują swoje plany do moich. Widzę po mamie, że jest jej czasami przykro, że nie mogę poświęcić jej tyle czasu ile bym chciał. Mama już się do pewnych rzeczy przyzwyczaiła, widzi, że to co robię sprawia mi ogromną radość i dla niej to też jest ważne. Na każdym kroku staram się jej pomagać i spędzać z nią jak najwięcej czasu.

DP: Lubisz wpadać do mamy na obiadki?
TM: No oczywiście. Nie ma lepszych obiadów jak u mamy. Lubię też ciasto, które piecze. Mama dzwoni do mnie codziennie. Zawsze pyta czy przyjadę coś zjeść. To jest słodkie i urocze, zatem jeżeli mam chwilę, staram się codziennie być u mamy, ale nie zawsze się udaje.

DP: Masz rodzeństwo?
TM: Tak. Mam dwóch braci i siostrę. Jestem najmłodszy z rodzeństwa.

DP: Najmłodszy, czyli rozpieszczony?
TM: Nie, chyba nie. Nasze rodzeństwo od zawsze musiało się trzymać razem. Rodzice mieli swoją działalność i rzadko – w pewnym momencie życia – byli w domu, zatem byliśmy zdani na siebie. Jednak rodzice pomimo tego, że pracowali od rana do nocy, starali się żeby to wszystko w domu miało ręce i nogi. I każde z nas jest naszym rodzicom bardzo wdzięczne, za to, że przekazali nam ważne wartości w życiu. Patrząc z perspektywy czasu, myślę, że to jak teraz pracuję wynika z obserwacji tego, jak pracowali moi rodzice w tamtych czasach. Uważam, że to co każde z nas teraz robi, jest zasługą naszych rodziców.

DP: Czy Twoja rodzina nie tęskni za tamtym Tomkiem, który był kiedyś?
TM: Myślę, że tak. Na samym początku od objęcia funkcji w Wiśle, moi najbliżsi mówili mi, że bardzo się zmieniłem. Nie koniecznie tak, że woda sodowa uderzyła mi do głowy, ale na pewno gdzieś tam po drodze nabrałem jakiejś większej pewności siebie. W pewnym momencie aż za dużo tej pewności siebie było we mnie i to właśnie najbliżsi sprowadzili Tomka szybko na ziemię – i bardzo dobrze. Ciężko mi jest oceniać, co i jak się zmieniło. Uważam, że w tej chwili – to jaki byłem w środku nie na zewnątrz – jestem takim samym człowiekiem jakim byłem 5 czy 6 lat temu.

DP: Jesteś romantykiem?
TM: Może nie romantykiem, ale w miarę możliwości staram się pomagać innym. Przez te ostatnie lata, osoby – te najbliższe zostały przy mnie i są. Nie straciłem kontaktu ze swoimi przyjaciółmi, spotykamy się i rozmawiamy, dużo rozmawiamy. Niektóre z moich przyjaźni przetrwały 25 lat, czyli od pierwszej klasy podstawówki. Wiele osób się dziwi, a dla mnie to coś wspaniałego, że taką przyjaźń mam na swoim koncie.

A tak przy okazji rodziny, to fajne jest to, że gdzieś po drodze – przez to co robię w życiu – moja rodzina zaczęła się interesować nie tylko moją pracą, ale i sportem. Na przykład moja siostrzenica stała się prawdziwym kibicem i nie opuszcza żadnego meczu Wisły i Mon-Polu. To wszystko razem bardzo mnie cieszy, że ta pasja, która jest we mnie w środku daje innym radość. Moja mama, jak wracam po meczu do domu, mówi – „wygraliście dzisiaj – gratuluję”. Zatem gdzieś też tam śledzi te mecze, ogląda. A czasami się stresuje, czasem wie, że jak przegrywamy, to w złym humorze wracam do domu – wtedy najlepiej do mnie nie podchodzić. To są niby małe rzeczy, a cieszą. Bo pewnie nigdy by nie pomyśleli, że będą się interesować takimi tematami.

DP: Plany na 2018 rok – prywatne…
TM: Na pewno chciałbym pojechać na urlop. Ze znajomymi, z przyjaciółmi. Dla mnie to na pewno będzie to jakaś odskocznia i odpoczynek psychiczny. Na pewno wyłączę telefon – może nie sam, ale znajomi mi wyłączą. Będę chciał trochę „wyczyścić” sobie głowę w tym roku. A czas na chwilowy odpoczynek znajdę, żeby się trochę naładować do… pracy. Jak wszystko pójdzie dobrze, chcemy wyjechać za granicę. Mam nadzieję, że plany wypalą, że zbierzemy się wszyscy razem i w końcu uda się wyjechać.

I tego życzymy naszemu rozmówcy z całego, dziennikowego serca.

Z Tomaszem Marcem rozmawiała Lena Rowicka.