Tadeusz Bystram reżyser filmowy, scenarzysta, autor wielu filmów dokumentalnych m.in. o Płocku – „Portret miasta” czy „Z ptakami fruwał” – o płockim twórcy art brut, Ryszardzie Kosku. Zrealizował filmy poświęcone życiu i twórczości Jerzego Kawalerowicza „Żyłem 17 razy” oraz „Od Sienkiewicza do Kawalerowicza” o literackiej i filmowej wersji „Quo Vadis”, a także „Między prawdą a wyobraźnią” traktujący o Polskiej Szkole Filmowej. Płocczanin, Małachowiak, wieloletni prezes Klubu Artystycznego Płocczan.
Dziennik Płocki: Pamięta pan moment, kiedy wykonał pierwszy ruch w stronę kina?
Tadeusz Bystram: Takim momentem mogło być zakupienie kamery, jeszcze radzieckiej, chyba firmy Kwarc. Wtedy, to znaczy w 1971 roku, zacząłem robić pierwsze zdjęcia filmowe na wycieczkach, pisałem scenariusze, robiłem jakieś etiudki. To były pierwsze próby filmowania kamerą na taśmie celuloidowej super 8. A zawodowo, to był film fabularny Bogdana Poręby. Zostałem asystentem reżysera. Najpierw roznosiłem teksty dialogów scenariusza. Kiedy zdobyłem zaufanie swego szefa, ustawiałem sceny tak zwanego drugiego planu. To był film pt.: „Gdzie woda czysta i trawa zielona” – słaby artystycznie, ale było to dla mnie cenne doświadczenie. Poznałem operatorów, scenografów, montażystów i zostałem przez nich zaakceptowany. To pozwoliło mi znaleźć pracę w kolejnych filmach u innych reżyserów. Pracowałem jako asystent i drugi reżyser w ekipach Tadeusza Chmielewskiego, Krzysztofa Zanussiego, Jerzego Skolimowskiego.
DP: Zanim został pan reżyserem, miał pan przygodę ze szkołą teatralną. Myślał pan o aktorstwie?
TB: Z łatwością dostałem się do warszawskiej szkoły teatralnej. Zwracano uwagę na dykcję, na kulturę słowa. Z tym nie miałem problemów. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, jak ważną umiejętnością dla aktora jest duża sprawność fizyczna. To była moja słaba strona. Byłem na roku z Danielem Olbrychskim, mistrzem wielu dyscyplin sportowych, z Jerzym Zelnikiem – świetnym lekkoatletą. Studiowała z nami również Barbara Brylska, dziewczyna z praktyką i umiejętnościami modelki.Te osoby już na pierwszym roku zaczęły robić karierę filmową i ich nazwiska szybko stały się znane daleko poza granicami kraju. Ja, odstający mocno od tych asów – musiałem opuścić szkołę teatralną. Rok studiów w szkole teatralnej nie był dla mnie jednak rokiem straconym. Uczyli mnie znakomici artyści: Jan Kreczmar, Aleksander Bardini, Kazimierz Rudzki, Zbigniew Zapasiewicz, Zofia Mrozowska. Od nich dowiedziałem się na czym polega zawód aktora. Wydział Aktorski chciałem skończyć tylko dlatego, żeby opanować lepiej warsztat pracy reżysera. Umiejętność współpracy z aktorem decyduje o sukcesach reżyserów w teatrze i w filmie.
DP: Tak więc wybór szkoły teatralnej był podjęty z premedytacją?
TB: Tak, bardziej myślałem o reżyserii niż o karierze aktorskiej.
DP: Jakie doświadczenia nabyte w szkole aktorskiej wykorzystał pan w pracy reżysera?
TB: W szkole teatralnej zrozumiałem, co to jest dramat. Wielki dramat można znaleźć w epizodach wyjętych z życia każdego szarego człowieka. Trzeba jednak elementy tego dramatu zauważyć i wyeksponować w formie poruszającej ludzi, którzy tego dramatu do tej pory nie dostrzegali. Wykładowcy Szkoły Teatralnej rozwijali moją wrażliwość na odróżnianie prawdy od fałszu w tekście literackim, w dialogu, w komentarzu i w wypowiedziach ludzi. Aktualnie, jako reżyser filmu dokumentalnego, rzadko mam do czynienia z aktorami. Bohaterami moich filmów są ludzie, którzy nie powinni grać. Żeby wydobyć z nich prawdę, ja muszę być wobec nich szczery i prawdziwy. Warszawska Szkoła Teatralna nie uczyła mnie jak oszukiwać, lecz jak szukać prawdy w sobie i w innych.
DP: Jak to się stało, że w konsekwencji skończył pan prawo?
TB: Jestem humanistą. Najpierw myślałem o polonistyce, potem z większym przekonaniem o reżyserii filmowej i o studiach aktorskich. Kiedy wyrzucono mnie z wydziału aktorskiego, stwierdziłem, że skoro rodzina zaakceptowała moje wariackie pomysły ze szkołą aktorską, to ja za tą wyrozumiałość odwdzięczę się im konkretnymi studiami. Wybrałem prawo, bo uważałem, że jest ciekawe. Na tym wydziale było kiedyś dużo przedmiotów humanistycznych – filozofia, historia, socjologia. Skończyłem te studia z przekonaniem. Później przez moment pracowałem w sądzie i zakładałem togę. Tu przydały mi się moje doświadczenia ze szkoły teatralnej. Występowałem na scenie, która wymagała dobrej dykcji i jasnych sformułowań. Dramaty były jednak napisane przez samo życie i lały się prawdziwe łzy. Nie mogłem w tym długo uczestniczyć. Uciekłem do filmowej fikcji.
DP: Wrócił pan niedawno z Litwy i za chwilę ponownie wyjeżdża. Co tak pana tam ciągnie?
TB: W tym roku będzie obchodzona setna rocznica śmierci Sienkiewicza. Rok 2016 został uchwalony w Polsce rokiem sienkiewiczowskim. Litwini w tym roku chcą również przypomnieć związki pisarza z Litwą. Namówili mnie, żebym zrealizował film pod tytułem „Drogi sienkiewiczowskiego Potopu”. Jestem w trakcie zdjęć do tego filmu i dlatego często jeżdżę na Litwę. Poza tym regularnie jestem zapraszany na Festiwal Kultury do Bystrampola koło Poniewieża. Po raz pierwszy byłem tam 13 lat temu z filmem o Mickiewiczu. Bystrampol to moje gniazdo rodowe. Przodkowie mojego ojca mieszkali tam 250 lat.
Druga wojna i zmiany ustrojowe spowodowały, że Bystramowie musieli opuścić to miejsce. Nowy właściciel – litewski ksiądz Rimantas Gudelis odrestaurował zniszczoną rezydencję mojej rodziny i wyposażył ją w stare stylowe meble i obrazy. Dwór pełni funkcję hotelu. Jeden z budynków gospodarczych zamieniony został w salę widowiskowo – wystawową i od czternastu lat odbywają się tam Festiwale Kultury, w których uczestniczą pisarze, plastycy, muzycy, twórcy teatralni i filmowi z Litwy i z innych krajów. W ten sposób stara, szlachecka siedziba zgodnie z tradycjami dawnej Rzeczpospolitej stała się znowu miejscem spotkań kulturalnych i ośrodkiem krzewienia kultury. Właściciel Bystrampola współpracuje z instytucjami kulturalnymi Poniewieża, zwłaszcza z Teatrem Miejskim, Kinem i Muzeum Regionalnym. Z okazji festiwalu filmowego w Poniewieżu i w Bystrampolu gościł Krzysztof Zanussi. Na premierę sztuki „Modlitwa czarnobylska” do Teatru w Poniewieżu i do Bystrampola przyjechała laureatka literackiej nagrody Nobla z 2015 roku – Swietłana Aleksijewicz.
DP: Miał pan okazję spotkać się z nią?
TB: W towarzystwie kilku znanych osób z Litwy jadłem z nią kolację i śniadanie w Bystrampolu. Później udało mi się nakręcić z nią wywiad.
DP: Gdzie będziemy mogli obejrzeć ten wywiad?
TB: Na pewno wykorzystam tę wypowiedź. Włączę ją do jednego z moich projektów. Jako filmowiec – dokumentalista nie mogłem zaprzepaścić szansy porozmawiania z osobą tak ważną w świecie literatury i kultury. Niecodzienna to sytuacja, kiedy noblista zjawia się prawie w moim domu.
DP: Tym bardziej, że to drugi noblista pod tym samym dachem.
TB: Henryk Sienkiewicz był związany z moją rodziną. Jego pierwsza ukochana żona Maria (Szetkiewiczówna) była siostrzenicą mojej praprababki Zofii Bystramowej (z domu Mineyko). Sienkiewicz przyjaźnił się z właścicielem Bystrampola – Władysławem Bystramem i na jego zaproszenie pewnego lata przyjechał do tutejszego dworu. Dzięki temu poznał pobliską okolicę, Ziemię Upicką i rejon Laudy, które stały się miejscem wielu ważnych zdarzeń „Potopu”. Tu w miejscowości Wodokty rozgrywa się pierwsza scena powieści(wizyta Kmicica u Oleńki ) a w pobliskiej Upicie, w kościele ma miejsce scena finałowa (rehabilitacja Kmicica).
DP: Zachowały się jakieś dokumenty, korespondencja Sienkiewicza, świadczące o tym, że bywał w Bystrampolu?
TB: Najprawdopodobniej Sienkiewicz był w tych okolicach zaledwie raz. Nie mógł sobie pozwolić na wiele takich wyjazdów, ze względu na słaby stan zdrowia swojej żony. Maria chorowała na gruźlicę. Zachowało się kilka listów Henryka Sienkiewicza do Władysława Bystrama. Są to jednak listy pisane w Warszawie.
DP: O czym rozmawiał pan z noblistką?
TB: Wiedziałem, że wydobywa ona z ludzi traumatyczne historie z ich życia. Byłem ciekawy, czy usłyszała tak drastyczną historię, by ostatecznie o niej nie napisać? Czy są jakieś szczególne miejsca i sytuacje, kiedy ludzie otwierają się i mówią prawdę? Nie były to pytania szczegółowe, a dotyczyły istoty jej twórczości. Co jest najtrudniejsze? Trzeba ludzi przekonać do siebie, żeby nam ufali i mówili prawdę, nawet tę najbardziej okrutną. Te wywiady odpowiednio ułożone i zestawione ze sobą okazały się poruszającą pod względem treści i formy literaturą.
DP: Pracując nad filmem również rozmawia pan z ludźmi. Czy spotkał się pan z odmową udzielenia wywiadu, potrzebnego do dokumentu?
TB: Nie, z definitywną odmową nie spotkałem się nigdy. W czasie realizacji pewnego filmu Tadeusz Konwicki zawahał się, słysząc jedno z moich pytań. Zrozumiałem jego wahanie i nie naciskałem. Często rozmówcy nie chcą mówić o sobie, nie chcą chwalić siebie albo nie chcą komuś zaszkodzić.
DP: Jak wyglądają te rozmowy?
TB: Nie od razu przychodzę z kamerą, nie od razu zadaję pytania. Zaczynam od niezobowiązującej rozmowy. Dopiero po jakimś czasie pojawiają się pytania. Rozmówcy mają okazję poznać mnie, moją osobę. Wtedy jest łatwiej. Z rozmów musi bić szczerość i prawda.
DP: Jak zmienia się język filmu?
TB: Uważam, że reżyser musi każdego roku mieć kontakt z filmem, z planem zdjęciowym. W filmie tak jak w innych dziedzinach sztuki następują ciągłe zmiany. Zmienia się tempo, rytm, sposób robienia ujęć, praca nad dźwiękiem. Nic nie stoi w miejscu. Te wszystkie zjawiska czuje się, kiedy cały czas jest się w obiegu. Młodzi reżyserzy nie obciążeni historią i starymi konwencjami swobodnie idą do przodu. Starsi muszą cały czas być na bieżąco, by wyczuć nowy rytm. Inaczej będą mówili do widza językiem archaicznym, trudnym do zrozumienia dla nowych pokoleń.
DP: Jaka jest proporcja rozmów w pana dokumentach, tych przez pana przeprowadzonych i tych adoptowanych, wypożyczonych z archiwów?
TB: Staram się, żeby większość rozmów była moja. Czasem nie ma możliwości rozmowy z przyczyn niezależnych, tak było z Volkerem Schloendorfem. Mimo, że w tym samym czasie byliśmy w Cannes. Pamiętam, że wywiad przeprowadziła Grażyna Torbicka, w wywiadzie wykorzystała też moje pytania. Adoptuję rozmowy, kiedy kogoś już wśród nas nie ma. Tak było w przypadku Jerzego Hassa. Z wielkim trudem znalazłem przeprowadzone z nim wywiady. On mało się wypowiadał. Do archiwalnych nagrań dotarłem dzięki świetnemu operatorowi i reżyserowi Jerzemu Wójcikowi.
DP: A rozmowa z Ennio Morricone?
TB: To też moja osobista z nim rozmowa. Zaprosił mnie do Rzymu, do swojego domu. Tam był nagrywany ten wywiad. Dostałem telefon i miałem trzy dni na zorganizowanie całego wyjazdu: bilety lotnicze, tłumacz.
DP: W Poniewieżu, na festiwalu był też Krzysztof Zanussi. Widział się pan z nim?
TB:Tak spotkałem go w kuluarach kina i teatru w Poniewieżu ,a potem na kolacji w Bystrampolu. Krzysztof Zanussi realizuje teraz spektakl dla tamtejszego teatru. Jest to jego własna sztuka. Sztuka o charakterze politycznym mówiąca o sprawie, która w Polsce budzi ogromne emocje, a mianowicie dotyczy rozliczenia z przeszłością. On tę sztukę będzie realizował w bardzo specyficzny sposób. Aktorów litewskich z Poniewieża zaprosił do swojego domu w Laskach i w tej domowej atmosferze poprowadzi próby. Ostatnia próba generalna odbędzie się już w Poniewieżu. Mam nadzieję, że uda mi się nagrać te próby, pracę reżysera z litewskimi aktorami.
DP: Wasze drogi połączyły się już dużo wcześniej?
TB: Z Krzysztofem Zanussim łączy mnie pewna ciekawa historia. Byłem u niego asystentem, w czasie realizacji pierwszego filmu fabularnego o papieżu Janie Pawle II „Z dalekiego kraju”. Dzięki temu filmowi bardzo dobrze poznałem życiorys Karola Wojtyły. Byłem odpowiedzialny za stronę dokumentalną tego filmu. Poznałem wielu ciekawych ludzi, przyjaciół papieża. Byłem w tych wszystkich miejscach w Polsce, w których papież przebywał. Zwieńczeniem tej pracy była wizyta u papieża, silnego jeszcze fizycznie człowieka. Rok później po tej wizycie wprowadzono w naszej ojczyźnie stan wojenny.
DP: W pana filmografii więcej jest dokumentów niż fabularyzowanych filmów.
TB: Pracowałem jako asystent przy wielu filmach fabularnych i oczywiście długo byłem przekonany, że sam zrobię film tego rodzaju. To się nie udało. Uważam też, że każdy reżyser powinien zrobić film dokumentalny. Wielokrotnie dokumenty okazywały się bardziej wartościowe i ciekawsze od filmów fabularnych. Mówi się, że dopiero film fabularny jest zwieńczeniem pracy reżysera. Ja tak nie uważam. Moje życie nie będzie stracone jeśli takiego filmu nie zrobię, ponieważ film dokumentalny jest dla mnie równie cenny.
DP: Ważne dla pana nazwisko w świecie reżyserów, dokumentalistów?
TB: Moim ulubionym reżyserem dokumentalnym jest Werner Herzog. On łączy fabułę z dokumentem. W jego przypadku ciężko powiedzieć, czy on jest lepszym dokumentalistą czy reżyserem filmów fabularnych. Trudno dokonać wyrazistego podziału pomiędzy jednym a drugim. One się przenikają. Jeśli temat nie wymaga fabuły, to trzyma konwencję dokumentu i odwrotnie. Wychowałem się na filmach Bergmana. Mogę śmiało stwierdzić, że jego filmy mnie ukształtowały. Interesowałem się jednocześnie teatrem, a on był też reżyserem teatralnym, który wszedł do świata filmu. W tych filmach przenikały się zjawiska filmu i teatru.
DP: Pan szuka tematów, czy one same do pana przychodzą?
TB: Filmy, które zrobiłem do tej pory przyszły do mnie. Miałem dużo szczęścia. Znalazłem się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu. Film o Mickiewiczu, o Kawalerowiczu, to tematy które mi podsunięto do realizacji. Podobnie było z filmem o polskiej szkole filmowej. Marzyłem, żeby zrealizować taki film i to marzenie się spełniło.
DP: Jak dochodzi do takiego, skądinąd szczęśliwego przypadku?
TB: Wyjechałem z Płocka do Warszawy. To był czas, kiedy obchodzono 50 – lecie polskiej szkoły filmowej. Miałem znajomych, przyjaciół – filmowców Zaprosili mnie na spotkanie do Polskiego Instytutu Szkoły Filmowej. Studio filmowe KADR wyszło z propozycją zrobienia filmu o historii polskiej szkoły filmowej. Na tym pierwszym spotkaniu zapadła decyzja, że ja zrobię ten film. Takich propozycji się nie odrzuca. Z kolei inicjatorem filmu o Mickiewiczu był Ogólnopolski Klub Miłośników Litwy. Prezes tego klubu marzył, żeby zrobić film o naszym wieszczu. Była dwusetna rocznica urodzin Mickiewicza i to był film okolicznościowy.
„Portret miasta” powstał na zlecenie ówczesnego prezydenta miasta Andrzeja Drętkiewicza. Napisałem scenariusz, który spodobał się prezydentowi. Z kolei grupa przyjaciół z Klubu Artystycznego Płocka poznała mnie z muzykiem-saksofonistą, który z powodu dramatycznych przeżyć zachorował i przestał grać. Jego aktywność muzyczna zgasła i zmieniła się w wielką pasję plastyczną. Znałem już wcześniej i podziwiałem sztukę zwaną art brut. Zafascynowało mnie malarstwo Ryszarda Koska i poruszył mnie jego życiowy dramat. Dzięki pomocy przyjaciół udało mi się nawiązać z Koskiem doskonały kontakt. Film został pokazany w programie 2 TVP, w audycji realizowanej przez redakcję złożoną z osób niepełnosprawnych. Wystawili oni filmowi „Z ptakami fruwał ” krótką recenzję. Z tego filmu bije prawda. Jest to jeden z moich ulubionych filmów.
DP: Dlaczego zrobił pan film właśnie o Jerzym Kawalerowiczu?
TB: Znałem Kawalerowicza ze studia Kadr. Był opiekunem artystycznym mojego filmu o Mickiewiczu. Potem robiłem film i reportaże o realizacji filmu „Quo vadis”. W tym czasie powstał pomysł, by zrobić film o Kawalerowiczu. Zawsze podziwiałem go jako reżysera. Podobały mi się jego filmy. Były idealnie zmontowane. Warsztatowe mistrzostwo. „Żyłem 17 razy” powstał po śmierci reżysera i jest filmem o jego pracy nad filmem, o kinie, które współtworzył. Odpowiadałem za formę tego filmu. Za treść natomiast odpowiedzialny był Stanisław Zawiśliński znany dziennikarz i filmoznawca. Było miedzy nami wiele sporów i konfliktów, bo uznawałem, że niektóre tematy są ciekawe, ale nie filmowe, a on patrzył na to z punktu widzenia człowieka piszącego o sztuce filmowej. Ten film pokazywany był na wszystkich festiwalach, nie jako film konkursowy, ale jako ciekawy film o twórcy. Nigdy natomiast nie został pokazany w polskiej telewizji i nie rozumiem, dlaczego?
DP: Zrezygnował pan z funkcji drugiego reżysera chcąc robić film o filmie?
TB: „Quo Vadis” to gigantyczny film, kręcony w wielu krajach. Zrobienie o nim filmu, to była szansa dla mnie. Funkcja asystenta reżysera przestała mnie w pewnym momencie interesować. Wykonywałem zawód drugiego reżysera wielokrotnie. Wiedziałem, że to mnie już nie rozwinie. Dokument o filmie wydawał mi się bardziej interesujący.
DP: Ma pan emocjonalny stosunek do swoich filmów?
TB: Film o Kawalerowiczu „Żyłem 17 razy” bardzo lubię. Zrobiłem go jako ktoś, kto znał Kawalerowicza. Zebrałem dużo materiałów. Zarzucano mi, że wielu rzeczy brakuje. Ja oczywiście miałem te materiały, których brakowało niektórym krytykom. Nie chciałem jednak filmu przeładować. Ten film trwa godzinę i mówi o rzeczach najistotniejszych. To wystarczy.
DP: Mimo niechęci Kawalerowicza do udzielania wywiadów, w pana filmie pojawia się osoba reżysera.
TB: Tak, było kilka wywiadów, które zamieściłem w filmie, ale jest to tylko ścieżka dźwiękowa z jego wypowiedziami. Pokazane są sytuacje na planie i finałowa wypowiedź to fragment wywiadu, który zrobiłem za jego życia. Wykorzystałem w filmie głos Kawalerowicza, ścieżki dźwiękowe z różnych innych filmów bądź ze zrobionych notacji. Najciekawsze jest to, jak on mówi o sobie, w różnych momentach swojego życia, o swoim stosunku do sztuki filmowej i czasami o swojej postawie politycznej. Choć chciałem uniknąć wypowiedzi o polityce.
DP: Nie chciał pan filmu zabarwiać poglądami politycznymi?
TB: Kawalerowiczowi zarzucano bliski związek z partią. Ale jaki ma to związek z jego twórczością? Czy Kawalerowiczowi partia pomogła w zdobywaniu nagród na międzynarodowych festiwalach? Czy zasługą partii jest, że jego filmy pokazywane były m.in. w Japonii, Indiach. Brakuje kontrargumentów. Ważna jest twórczość artysty. Siła Kawalerowicza leży w jego talencie.
DP: Z podobnymi zarzutami spotyka się Andrzej Wajda.
TB: Jemu też zarzucano kolaborację. Ale ilekroć spotykam się z kolegami filmowcami i rozmawiamy o polskim kinie, to bez względu na różnice poglądów politycznych, jesteśmy zgodni – najlepszym reżyserem jest Andrzej Wajda. „Pokolenie” to film przychylny tamtemu systemowi, niemniej jest to film świetnie zrealizowany, w którym widać znakomity warsztat reżysera. „Popiół i Diament ”to przykład znakomitej inscenizacji i perfekcyjnej gry aktorskiej. Te filmy są zrobione po mistrzowsku, wytrzymują próbę czasu. Mają świetnie zainscenizowane sceny, na których wzorowali się nawet niektórzy zagraniczni reżyserzy. I świetne pomysły. Choć zarzuca się, że są autorstwa jego asystentów czyli Kazimierza Kutza i Kuby Morgensterna. Dla mnie to znaczy, że Andrzej Wajda potrafi sobie dobrać ekipę. Ważna jest dla niego praca z profesjonalistami, ciekawymi osobowościami, którym pozwala się wypowiadać.
DP: Sztuką jest zrobienie filmu tak, by widz nie odczytał poglądów reżysera?
TB: Nie da się być neutralnym. Każdy twórca, jako człowiek wrażliwy ma swoje poglądy. Widz inteligentny, wyczuje jaka jest postawa reżysera wobec historii i otaczającej nas rzeczywistości. Wielcy twórcy filmowi nie pouczają widza, ale rozbudzają jego wyobraźnię i rozwijają wrażliwość na różne zjawiska tego świata.
DP: Czy ma pan filmy, które czekają na premierę?
TB: Chciałbym zrobić film o rzece Wiśle. Ten temat jest mi bardzo bliski, bo mój ojciec regulował Wisłę. Ja pływałem statkami, jeszcze parowcami. Znam historię Wisły i znam tę rzekę fizycznie. Wiem, że został napisany scenariusz przez Władysława Broniewskiego i jego córkę Ankę (przyp. red. Joannę Broniewską), która była filmowcem. Istnieje scenariusz i cała dokumentacje tego filmu w archiwum filmowym. Chciałbym pokazać jak oni pracowali nad tym filmem, jak próbowali realizować scenariusz. Ten ich film nie został skończony z powodu tragicznej śmierci Anki. Trzeba więc dopisać i dokręcić sceny współczesne przedstawiające nową Polskę i nową epokę, o której Broniewskiemu i jego córce się nie śniło. Muszę powiedzieć, że Kawalerowiczowi ten projekt bardzo się podobał. Gdyby nie choroba Kawalerowicza, która przeszkodziła mu w podjęciu decyzji, może ten film zostałby już dawno zrealizowany, właśnie z udziałem studia Kadr. Drugi film, o którym myślę, to film o mojej starej płockiej szkole Małachowiance. Historia tej szkoły jest ważnym i chlubnym fragmentem historii Polski. Miałem kilka pomysłów na realizację tego filmu. Niestety nie znalazłem producenta. Wciąż go szukam i wierzę, że się znajdzie.
DP: Bardzo serdecznie dziękuję za niezwykle ciekawą rozmowę.
Rozmawiała Renata Jaskulska.
Fot. Tadeusz Bystram na Litwie w Bystrampolu.