– Chcemy dojść do prawdy – tłumaczą członkowie rodziny zmarłego Konrada. Jego ciało odnaleziono na plebanii w Drobinie, w pokoju wikariusza.
Do sprawy śmierci mężczyzny na terenie parafii w Drobinie wrócił dziennikarz Wirtualnej Polski. Z redakcją portalu skontaktowali się członkowie rodziny zmarłego Konrada – siostra Jolanta i szwagier, którzy opisują jak ta sprawa wyglądała ze strony bliskich zmarłego 30-latka.
Przypomnijmy, że 7 września br. – po informacji o śmierci Konrada – na plebanię przyjechał (oprócz wezwanych służb) biskup płocki, który podjął decyzję o zawieszeniu wikariusza Grzegorza S. To w jego pokoju znaleziono ciało 30-letniego Konrada. Mężczyzna jest świadkiem w sprawie, chce również przeprosin i zadośćuczynienia od władz kościelnych.
Na razie nikt nie usłyszał żadnych zarzutów.
Piątek
Konrad miał przyjechać do rodzinnego domu na wsi znajdującego się niedaleko Drobina. Do domu rodzinnego mężczyzna przyjeżdżał co drugi weekend. Na co dzień mieszkał i pracował w Kutnie. Siostra o bracie mówi, że był bardzo wierzący, figurował jako dawca w bazie DKMS, nie brał narkotyków.
Członkowie rodziny nie wiedzieli o znajomości Konrada z księdzem Grzegorzem. Nie mieli też pojęcia, że Konrad miał spędzić noc na plebanii.
Mężczyzna dzwonił do bliskich w piątkowy wieczór, obiecywał przyjazd.
Sobota
Pierwsze telefony od taty były od godz. 9, ale Konrad nie odbierał i nie oddzwaniał. Dopiero około godz. 16.30 odebrał mężczyzna, który przedstawił się jako Grzegorz. Wtedy tata Konrada rozłączył się, myśląc że to pomyłka. Przy ponownej próbie połączenia nikt już nie odebrał telefonu.
Zmartwieni rodzice pojechali do Kutna, do mieszkania Konrada. Dowiedzieli się od sąsiadów, że 30-latek wyszedł z domu spakowany w piątek wieczorem.
W tym samym czasie siostra wraz z mężem próbowali kontaktować się ze znajomymi Konrada. Jednocześnie słali wiadomości za pośrednictwem messengera na Facebooku, ponieważ widzieli, że co pewien czas Konrad miał aktywny status. Żadna z tych wiadomości nie została odczytana.
W sobotę sprawdzali również szpitale. Byli nawet na policji, aby złożyć zawiadomienie o zaginięciu. Teraz przyznają, że ten aktywny profil na messengerze zmylił ich, po rozmowie z policjantem wstrzymali się z zawiadomieniem. To była pierwsza taka sytuacja, kiedy faktycznie nie wiedzieli, co się dzieje z Konradem.
Niedziela
W niedzielę zapadła decyzja o powrocie na komisariat, aby zgłosić zaginięcie. Ten najbliżej ich domu był jednak zamknięty. Później okazało się, że minęli się z radiowozem, który jechał do rodziców z informacją o śmierci ich syna.
O tym, że 30-latek nie żyje rodzina dowiedziała się dopiero 18 godzin po stwierdzeniu zgonu.
– Totalnie tego nie rozumiemy, bo on miał przy sobie kartę ICE z numerami telefonów do najbliższych – dziwią się członkowie rodziny.
Mało tego wcześniej od rodziny dowiedział się biskup, który zdążył przyjechać na plebanię, wezwano także rodzinę wikariusza Grzegorza. W tym samym czasie rodzina Konrada próbowała dowiedzieć się co się z nim dzieje, gdzie jest, dlaczego nie odpowiada na liczne telefony i wiadomości…
W niedzielę członkowie rodziny rozmawiali z proboszczem z parafii w Drobinie. A ten miał przyznać, że wikariusz nie pojawił się na sobotniej mszy o 16. Dopiero po jego telefonie zjawił się, aby udzielić ślubu o godz. 17.
– Proboszcz powiedział nam, że Konrad leżał w łóżku ubrany w spodenki. Nie miał koszulki. Jak wikariusz wrócił ze ślubu, kazał gosposi dzwonić po pogotowie. Na plebanie przyjechał biskup, który wydał polecenie, by zadzwonić po rodzinę księdza. Przyjechali go zabrać jeszcze tego samego dnia – twierdzi siostra zmarłego w rozmowie z dziennikarzem WP.
To nie wszystko. Rodzina dowiedziała się, że rzeczy osobiste Konrada mogły zostać w samochodzie. Kiedy te zostały zwrócone przez zakład pracy, wciąż brakowało telefonu komórkowego, kluczy do mieszkania i kosmetyczki. Według relacji rodziny prokuratura nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, gdzie te się znajdują. Dopiero po kilkunastu dniach zostały przysłane w paczce z adnotacją od kancelarii reprezentującej wikariusza Grzegorza, że „prokuratura nie zabezpieczyła ich w miejscu zdarzenia”. Co więcej, telefon został zresetowany do ustawień fabrycznych.
Dziennikarz Wirtualnej Polski próbował kontaktować się z prokuraturą w Sierpcu. Dowiedział się, że w tej sprawie informacji powinien szukać w płockiej Prokuraturze Okręgowej – do momentu publikacji tekstu nie było jednak odpowiedzi. W tekście nie ma również komentarza Kurii Płockiej – miała odmówić jego udzielenia.
Cały artykuł można przeczytać tutaj: Wstrząs na parafii w Drobinie. Rodzina w końcu przerywa milczenie.
Fot. Parafia pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika / diecezjaplocka.pl