Miejsca pracy czy komfort życia mieszkańców? Trudno znaleźć kompromis w takiej sytuacji jaka ma miejsce na Wielkiej Płycie.
We wtorek prezydent Płocka Andrzej Nowakowski wraz z wiceprezydentem Krzysztofem Izmajłowiczem spotkali się z mieszkańcami osiedla Łukasiewicza. Płocczanie zamieszkujący tę dzielnicę, którzy zdecydowali się poświęcić popołudnie na sprawy osiedla, wysunęli w stronę urzędników kilka konkretnych wniosków jak również zarzutów. Jak można się było spodziewać pojawił się temat śmieci, który od wprowadzenia rewolucji 1 lipca, nęka chyba wszystkie osiedla. Mieszkańcy tej dzielnicy zwrócili uwagę przede wszystkim na bałagan wokół kontenerów. – Pojemników jest zbyt mało. Poza tym rzadko są opróżniane – skarżyli się płocczanie. Mieszkanka bloku przy ulicy Rembielińskiego zwróciła także uwagę prezydenta Izmajłowicza, że na śmietniku, z którego korzysta, nie ma pojemnika na bioodpady. Poza tym, kontenery są opisane w sposób niezrozumiały.
Jak tłumaczył wiceprezydent, nowe zasady zostały wprowadzone kilka miesięcy temu. W urzędzie miasta powstało specjalne biuro, zajmujące się nadzorem nad prawidłowym funkcjonowaniem nowego systemu, które odbiera różne sygnały od mieszkańców. Izmajłowicz przyznał, że do urzędu dochodzą informacje o przepełnionych pojemnikach, ale zwrócił też uwagę, że coraz więcej ludzi segreguje śmieci. – Przypadki, o których jesteśmy informowani pokazują, że ten system trzeba ciągle poprawiać –mówił Krzysztof Izmajłowicz, po czym oznajmił, że miasto korzysta z usług trzech operatorów, którzy zajmują się wywożeniem śmieci. Jak dodał wiceprezydent, jeśli operatorzy nie będą się wywiązywać ze swoich zadań będą nakładane na nich kary. Wiceprezydent obiecał też sprawdzić jakie kontenery ustawiono przy Rembielińskiego i czy są odpowiednio opisane.
Najwięcej emocji wzbudził jednak temat odoru, jaki towarzyszy mieszkańcom osiedla Łukasiewicza, głównie w trakcie letnich miesięcy. Mowa tu o przykrych zapachach dochodzących z Zakładów Drobiarskich Sadrob. Mieszkająca na Wielkiej Płycie i pracująca w SP nr 3, Katarzyna Wróbel poinformowała prezydentów, że wielokrotnie zwracała się do urzędu miasta z tym problemem. W odpowiedzi jaką otrzymała zwraca się uwagę na interesy mieszkańców, głównie na miejsca pracy, które daje owa firma.
– Nikt nie bierze pod uwagę, że żyjemy w nieustannym smrodzie! W lecie, gdy temperatura sięga 25, a nawet 30 stopni nie można otworzyć okna – mówiła Katarzyna Wróbel, a wszyscy zebrani mieszkańcy ze smutkiem w oczach przytakiwali. – Żyjemy w XXI wieku, skoro po II wojnie światowej można było przenosić zakłady, to chyba dziś tym bardziej jest to możliwe. Ja rozumiem, że Sadrob daje ludziom pracę, ale nasze zdrowie, samopoczucie i komfort życia też się liczy! – dodawała.
Jak jednak odpowiedział wiceprezydent Izmajłowicz ten zakład ma pozwolenie na prowadzenie tej działalności. – Sprawa odoru to kwestia oczyszczalni ścieków. Sadrob pracuje nad nową technologią, by odór był jak najmniej uciążliwy – mówił wiceprezydent Izmajłowicz, po czym odniósł się do pomysłu przeniesienia zakładu. – Zakład nie jest własnością samorządu, ale kutnowskiej spółki, więc miasto niewiele może w tym temacie zrobić – powiedział.
– Czyli śmierdzi i dalej będzie śmierdziało? – pytała zrezygnowanym głosem nauczycielka z SP nr 3.
Prezydent Andrzej Nowakowski odniósł się w tym momencie do sesji rady miasta, podczas której, w trakcie dyskusji na temat zmiany „Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego miasta Płocka” radni przyznali zakładowi rację bytu w tym miejscu. Na początku tego roku bowiem, gdy rajcy debatowali nad wspomnianym studium, w którym znalazł się zapis o tym, iż teren gdzie znajdują się Zakłady Drobiarskie, ma być przeznaczony na działalność usługową, a nie produkcyjną, został odczytany list pracowników. Osoby zatrudnione w Sadrobie bały się likwidacji zakładu, a w konsekwencji utraty pracy. Mimo że wówczas prezydent Andrzej Nowakowski uspokajał, iż zmiana w studium nie musi oznaczać likwidacji Sadrobu, to jednak radni głosowali przeciw temu zapisowi. Prezydent na spotkaniu z mieszkańcami tłumaczył, że gdyby wtedy uchwalono tę zmianę, teraz byłaby perspektywa przeniesienia zakładu.
– Tam pracuje 300 osób, a nas jest kilka tysięcy – mówiła dalej Katarzyna Wróbel, zwracając uwagę również na fakt, że wartość mieszkania na tym osiedlu spada. – Myślę, że brakuje tu dobrej woli i chęci zrozumienia. Jeżeli ja bym tutaj zaprosiła pana, żeby pan tu pomieszkał przez jakiś czas, to zmieniłby pan zdanie i podjął wszystkie możliwe środki, by zmienić tę sytuację – zwracała się do prezydenta mieszkanka Wielkiej Płyty.
– Ja to rozumiem, ale zakład nie jest własnością miasta, a do tego ma rację bytu na tym obszarze – odpowiadał prezydent, a następnie wskazywał na brak zapisów w polskim prawie regulujących poziom dopuszczalnej uciążliwości odorowej.
Niestety wszystko wskazuje na to, że problem jeszcze przez dłuższy czas nie zostanie rozwiązany.