Pandemia koronawirusa trochę odpuściła, daje ludziom nabrać tzw. drugiego oddechu. Jednak w tej chwili wiele osób, jak się okazuje, przeżywa gorsze dramaty niż COVID-19. Są nimi… komornicy. Ktoś powie, że to niemożliwe, żeby byli gorsi niż jakakolwiek choroba. Okazuje się, że są, bo skazują dłużników wraz z ich rodzinami na jeszcze większe długi. Urzędnicy sądowi stali się niejako siłą napędową do nakręcania spirali bezrobocia i biedy.
Zgłosił się do nas przedsiębiorca – mieszkaniec Płocka, który opowiedział nam bardzo smutną historię. Co ważne, nasz rozmówca prowadzi działalność gospodarczą i zatrudniał trzy osoby.
Otóż, komornik zajął panu Jarosławowi dwa konta bankowe – firmowe i prywatne. Kiedy dłużnik się zorientował, od razu zgłosił się do urzędnika sądowego i poprosił o rozłożenie zadłużenia na raty. Jednocześnie wpłacił na konto komornika 1000 zł. Z zajętą wcześniej kwotą na jednym z kont bankowych, komornik otrzymał 1.600 zł. – 600 zł miałem na koncie firmowym, poszła zatem na konto komornika cała kwota. Na prywatnym nie miałem nic – wyjaśnia nam pan Jarosław. – Takie mam oszczędności z czasów pandemii – dodaje.
Po otrzymaniu wpłaty tysiąca złotych, komornik przystał na propozycję dłużnika, aby spłacić dług w ratach. – Po trzech dniach od ustaleń z komornikiem i zaksięgowaniu pieniędzy na jego koncie, otrzymałem informację, że ten zajął mi wynagrodzenie za fakturę, którą wystawiłem innej firmie – opowiada nam czytelnik. Pan Jarosław natychmiast skontaktował się z komornikiem. Chciał stawić się w kancelarii osobiście. – Bo może jakieś dokumenty trzeba podpisać – opowiada. – Komornik nie zgodził się na spotkanie, ponieważ… „ze względu na panującą epidemię nie przyjmuje interesantów osobiście, tylko mejle lub rozmowy telefoniczne” – zacytował słowa urzędnika.
Pan Jarosław dowiedział się zatem przez telefon, że „wierzyciel domaga się, aby zajął dłużnikowi wynagrodzenie za pracę”. – Dowiedziałem się również, że jeżeli na koncie komornika pojawi się nadpłata, to ma 30 dni na jej zwrot. Prosiłem go, aby zajęcia wierzytelności dokonał z wypłaty, albo z konta, bo inaczej podwójnie pieniądze do niego wpłyną, a moi pracownicy i ja zostaniemy na te 30 dni bez grosza. Prowadzę firmę, zatem w banku nie obowiązuje tzw. kwota od zajęć komorniczych – wyjaśnia nam pan Jarosław.
– Zajęciu na firmowym rachunku bankowym podlegają środki w wysokości egzekwowanej należności wraz z odsetkami oraz kosztami egzekucyjnymi. W trakcie trwania blokady bank nie może dokonywać wypłat z konta do wysokości zajęcia – czytamy na stronie bankier.pl.
Tym sposobem komornik otrzyma pieniądze z firmy, której pan Jarosław był podwykonawcą, a trochę później z banku, bo ten ma kilkanaście dni, aby je wysłać. Komornik dłużnikowi zajął 50 proc. wynagrodzenia. – Zostanie niewiele, które firma przeleje mi na firmowe konto bankowe, ale i tak nic nie wypłacę, bo mam na nim zajęcie – nasz rozmówca nie ukrywa zdenerwowania. – Tak niszczy się ludzi w Polsce – mówi z goryczą w głosie.
Pan Jarosław z dniem 1 lipca wszystkich swoich pracowników, czyli trzy osoby, zwolnił z pracy i zamknął działalność. – Poprosiłem pracowników, aby zaczekali na wypłatę, dopóki nie załatwię jakichś pieniędzy, powiedziałem, jak jest. Zrozumieli sytuację. Tu już nie chodzi o mnie, ci ludzie mają dzieci – podkreśla. – Nie mam skąd pożyczyć, bo w czasie pandemii każdy dokładał do swoich biznesów, ludzie żyli z kredytów, ja zresztą też. Pożyczyłem również te 1000 zł dla tego komornika. Myślałem, że załatwimy to po ludzku, mówiłem o pracownikach i mojej sytuacji. Prosiłem. Okazuje się, że to nie są ludzie, nie mają sumień. Są gorsi niż pandemia, tylko nie ma na nich szczepionki – mówi smutnym głosem.
Dodamy jedynie, że dług pana Jarosława jest z 2013 roku. Nie są to długi alimentacyjne, a jakieś zobowiązanie do sieci komórkowej, które egzekwuje komornik na zlecenie firmy windykacyjnej.
Polecamy: Jak żyje się płockim komornikom? Przejrzeliśmy ich majątki i dochody. Niektórzy to krezusi