Pożegnanie z Via Romanie

Piętnasty etap wyprawy „Każdy ma swój Mount Everest” rozpoczął się w Rosolina Rovigo, a zakończył w Malcontenta di Mira Venezia. Tym razem Janusz Radgowski przejechał 50 km kończąc swoją trzydniową przygodę z Via Romanie.

 

Zapowiadało się, że na trasie piętnastego odcinka Janusz ponownie zmagać się będzie musiał z upałem. Tymczasem okazało się, że nie upał był największym problemem, ale mgła, sprawiająca, że nasz maratończyk czuł się niemal jak w Wielkiej Brytanii. Tym bardziej, że miał do pokonania wyjątkowo dużo mostów.

Janusz na trasie 15. etapu czuł się wyjątkowo dobrze. – Na niektórych wypłaszczeniach gnałem nawet 16-17 km/h – mówił nam Janusz Radgowski. – Przed startem do tego etapu, martwiłem się o natężenie ruchu. Tymczasem okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Niezwykle cenna – już po raz kolejny – okazała się pomoc Jurka Owsiaka i Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Gdy po zakończeniu 14. etapu Janusz zdjął buty, okazało się, że ma zerwany paznokieć stopy. Bez WOŚP-owej apteczki byłoby niezwykle ciężko.

Janusz Radgowski powoli kończy włoską część swojej eskapady, dlatego chciał za pośrednictwem Dziennika Płockiego przekazać podziękowania dla ludzi, których pomoc daleko wykraczała poza ramy ich służbowych obowiązków. – Chciałbym przede wszystkim podziękować pracownikom Konsulatu Rzeczypospolitej Polskiej w Rzymie na czele z kierownikiem wydziału konsularnego Agatą Ibek-Wojtasik oraz panie Ewę Mamaj i Ewę Obrok –powiedział nam Janusz Radgowski. – Nie mogę nie pamiętać również o pracownikach AMBASADY RP Watykanie, z panem Antonim Szubertem, dzięki któremu mogłem modlić się przy grobie świętego Jana Pawła II i uczestniczyć w audiencji papieża Franciszka.

Żadne słowa nie są w stanie oddać wdzięczności Janusza Radgowskiego dla pracowników ambasady – Sławomira Pietrzaka i jego żony Joanny. Bez ich nieprawdopodobnego zaangażowania trudno byłoby sobie wyobrazić przeprawę naszej ekipy przez Włochy. – Sławek i Joanna pomogli mi w załatwianiu kolejnych noclegów – mówi Janusz. – Ale to nie wszystko. Okazali mi niesamowicie wiele serca. Nie było sytuacji, z której nie potrafiliby znaleźć wyjścia. Dzięki takim właśnie ludziom wciąż wierzę w sens całego przedsięwzięcia.