Tajemniczy Japończyk z drugiej ligi, Władimer Dwaliszwili, Szymon Lewicki, Dawid Kownacki, Mateusz Piątkowski, Orhan Mustafi, Ventsislav Hristov. To siódemka, która była łączona z Wisłą Płock w trakcie i chwilę po zamknięciu letniego okna transferowego. Napastników, których sprowadzenie sondował klub z Łukasiewicza 34 i tak było pewnie więcej. Ostatecznie, po niespodziewanym odejściu najlepszego strzelca poprzedniego sezonu Mikołaja Lebedyńskiego, Nafciarze zostali z przodu z Jose Kante, Emilem Drozdowiczem oraz Krystianem Popielą i w taki sposób starają się przetrwać do zimy.
Trwać w tym stanie jakoś trwają, ale cztery bramki napastników przez 17. kolejek są bilansem beznadziejnym. Wszystkie zdobył Kante, który w płockim ataku jest numerem 1. Drozdowicz zagrał raptem cztery ogony i w ostatnim z nich – z Lechem w Poznaniu – za głupotę dostał czerwoną kartkę, po której wypadł z meczowej „18”, ale ostatnio wrócił na ogon z Piastem. O Popieli nie ma zbytnio co wspominać, bo ani razu nie usiadł nawet na ławce rezerwowych.
Żeby tego było mało raz miała jeszcze miejsce sytuacja, w której pierwszy atakujący Nafciarzy był niedysponowany, przez co nie pojechał do Lubina na mecz z Zagłębiem. Pozostali napastnicy byli jednak zdrowi, ale Marcin Kaczmarek w ataku postanowił postawić na… bułgarską „dziesiątkę” Dimitara Ilieva, który co prawda na początku swojej przygody z Wisłą był wystawiany na szpicy, ale lepiej czuje się nieco z tyłu. To także pokazuje „zaufanie” do potencjalnych dublerów. Transfer klasycznej „dziewiątki” stał się więc w Płocku priorytetem, choć tak właściwie to jest nim już kawałek czasu.
Chyba nie jest tajemnicą, że płocki klub szuka napastnika w typie zbliżonym do Mikołaja Lebedyńskiego, Takiego, typowego lisa pola karnego, który będzie umiał się zastawić, przetrzymać piłkę, a przy tym nie obca będzie mu gra głową. A jakby strzelał przy tym sporo bramek to w ogóle byłoby świetnie. Takiego znaleźć jednak nie sposób.