– Samoloty, które staną do walki były pomalowane w barwy maskujące, wojenne. Ale deszcz, który przyszedł w sobotę wieczorem jeden z nich „umył” – Tadeusz Sznuk zapowiadał na Pikniku Lotniczym pokaz akrobacyjnych zlinów z przasnyskiego aeroklubu. Płocki Piknik Lotniczy nie ma już w nazwie liczby. Po tragicznym wypadku Marka Szufy na piątej z rzędu tej imprezie – organizacja weekendu miłośników statków latających stanęła pod znakiem zapytania.
W ubiegłym roku nie udało się jej zorganizować. Powody jakie podawał Aeroklub Ziemi Mazowieckiej były różne; kłopoty ze sponsorami, ubezpieczeniem. Nikt jednak najwyraźniej prawdy nie powiedział, bo główny sponsor przedsięwzięcia do końca deklarował załatanie każdej kolejnej z pojawiających się „dziur finansowych”.
Ostatecznie impreza odwołana została w ostatniej chwili, dlatego tegoroczny Płocki Piknik Lotniczy miał szczególne znaczenie. Klapa z jego reaktywacją oznaczała utratę przez miasto jednej z największych imprez masowych, przyciągającej – według różnych szacunków – nawet do 100 tys. widzów w ciągu dwóch dni.
AZM może nie ukrywać satysfakcji: udało się. Deszcz, który zaczął padać na kilka dni przed Piknikiem Lotniczym mógł pokrzyżować plany, bo opady takie potrafią rozmiękczyć trawiaste lotnisko do tego stopnia, że nikt nie wyląduje na nim. Ale skończyło się na strachu.
Deszcz, który przyszedł w sobotę wieczorem zakłócił jedynie program imprezy, ale jej nie przerwał. Nie odbył się sobotni Air Snake – wyścigi samolotów między rozstawionymi na Wiśle pylonami. Do Płocka nie doleciał też Peter Beseney, Węgier, jeden z najlepszych pilotów akrobacyjnych na świecie, zwycięzca prestiżowych wyścigów Red Bull Air Racing. Deszcz zatrzymał go gdzieś w Czechach. Podobnie było z chodzącą po skrzydle starego dwupłatowca Peggy Krainz i nie zobaczyliśmy nad Wzgórzem Tumskim numeru rodem z przedwojennych kronik filmowych.
Niski pułap chmur spowodował, że w sobotę tylko „trochę” zahuczało nad płockim niebem, kiedy z północy nadleciał jeden, zamiast dwóch, myśliwsko-szturmowych Su-22. Przy złej pogodzie, jaka panowała w sobotę do południa wojsko zrezygnowało z przysłania do Płocka zespołu tych potężnych odrzutowców i wykonania pokazu grupowego.
Ale ten jeden Su-22 wystarczył, by włączając dopalacze postawić miasto na nogi rykiem swoich silników.
Listę „szkód” jakie deszcz wyrządził zamykało umycie jednego z dwóch zlinów 42 z pszasnyskiego aeroklubu. Te dwa niemłode już samoloty akrobacyjne znają dobrze m.in. miłośnicy rekonstrukcji Bitwy pod Mławą, gdzie statki te grają nalot na polskie pozycje obronne. W Płocku samoloty – w barwach polskich i niemieckich – miały zasymulować walkę powietrzną. Swoje role zagrały znakomicie, choć jeden z nich w niedzielę występował już w cywilnym oznakowaniu, bo deszcz zmył z niego wojskowe maskowanie.
Rewelacyjnie zaprezentowała się grupa akrobacyjna Żelazny (indywidualnie także jej pilot Wojciech Krupa), a także jeden z najlepszych polskich pilotów akrobacyjnych – Artur Kielak na supernowoczesnym XA-41.
Jego pokaz sztuki latania zapierał dech. Zaczął swój lot od zrobienia „skobla”. Z lotu poziomego tuż nad linią plaży i Wisły zadarł samolot i poszedł pionowo wysoko, wysoko w górę. Wspinał się tak, aż zatrzymał się pionowo, by powoli obrócić samolot i zacząć pikować. Przeciążenia, jakie działały na pilota musiały być bardzo duże, tymczasem Artur Kielak swobodnie komentował przez radio (słyszane w głośnikach na plaży) swoje manewry.
Ciekawie wyglądał pokaz „gaszenia” pożaru w wykonaniu rolniczego Dromadera, czy manewry wojskowych helikopterów.
W tle imprezy tlił się jednak konflikt o Air Snake. Konflikt między Aeroklubem Ziemi Mazowieckiej jako organizatorem i Urzędem Lotnictwa Cywilnego, który nie godzi się od czasu wypadku Marka Szufy na maksymalnie niskie dopuszczenie przelotów (w czasie wypadku Szufy nie obowiązywał żaden limit).
Najważniejsze, że ludzie dopisali. Było co najmniej 70 tys. widzów.