– Cześć, jadę do Płocka, zostaję do poniedziałku. Może znalazłbyś czas i ochotę żeby połazić i pogadać? –niespodziewanie napisał do mnie w miniony piątek Filip Springer.
Wszystko zaczęło się w kwietniu 2015 rok, kiedy Filip Springer, wraz z Instytutem Reportażu, rozpoczął pracę nad dokumentalnym projektem Miasto Archipelag. Projekt poświęcony jest byłym miastom wojewódzkim. Springer szukał korespondentów. Zgłosiłem się, bo współpraca ze Springerem, autorem kilku kultowych książkowych reportaży, to wielka gratka. Jego „Miedzianka”, „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL”, „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni” otwierają oczy na przestrzeń wokół nas, a przy tym są świetnie napisane.
Robota była prosta. Ograniczała się do wysłania na Flipboarda najciekawszych artykułów na temat Płocka, pojawiających się w lokalnych mediach. Dla niewtajemniczonych – Flipboard to internetowy agregator treści, pozwalający gromadzić w jednym miejscu teksty publikowane na określony temat.
Magazyn Archipelag stał się źródłem wiedzy o życiu w byłych miastach wojewódzkich, ich problemach, wyzwaniach i osiągnięciach; stał się archipelagiem informacji, dostarczanych w ten sam sposób przez kilkudziesięciu korespondentów. Nie było deadlineów, szefów, redaktorów, listy płac. Każdy z nas mógł pracować kiedy chciał i jak chciał. Mógł też zrobić sobie urlop i wrócić z niego w dowolnej chwili. Pełna wolność pracy. To mi odpowiadało.
Jak było w Płocku?
Potem Springer ruszył w Polskę. Odwiedził wszystkie byłe miasta wojewódzkie. Płock był przedostatni na szlaku. Spędził u nas cały ostatni weekend. Pracował w charakterystyczny dla siebie sposób. Miał co prawda szkieletowy plan pobytu, ale całą resztę pozostawił przypadkowi. Dzięki temu trafił na ludzi i do miejsc nieoczywistych. Co prawda, podesłałem mu kilka podpowiedzi, ale i tak chodził własnymi ścieżkami.
Z mojej listy miejsc trafił pod katedrę Mariawitów. Napisał mi, że katedra „łeb urywa”, że dawno nie widział nic równie pięknego. A potem, gdy spotkaliśmy się na herbacie zachwycił się kolorem katedry. – Miała kolor styczniowego nieba. Aż trudno było mi zrobić zdjęcie na tle nieba – powiedział.
Filip Springer dużo mówił o Wiśle. O związkach miasta z rzeką, o największym porcie rzecznym. Kiedy go zapytałem, co z Płocka zamieści w swojej książce, odpowiedział, że jeszcze zastanawia się nad tym. Myśli o rzece, albo o Mariawitach.
W Płocku ogromne wrażenie zrobili na nim przedsiębiorczy ludzie. Był zachwycony panią Dorotą, która szyje skrzydła dla tancerek brzucha i wysyła je na cały świat, młodym producentem mebli „Księciu Litewski”, panem Jankiem, który od ponad trzydziestu lat naprawia aparaty fotograficzne, samozaparciem właścicielki grill-baru Garaż i kawiarnio-księgarnią Czerwony Atrament.
Dalej Springer napisze książkę. Będzie to zbiór reportaży z byłych miast wojewódzkich. Każde z nich dostanie po dwa teksty. Dwa najbliższe miesiące Springer spędzi w bibliotece, uzupełniając materiały. Usiądzie do pisania w kwietniu. Książka ma być gotowa pod koniec maja. Powiedział mi, że żadnej z dotychczasowych nie pisał dłużej niż czterdzieści dni. Wymaga to żelaznej dyscypliny, ale Springer tak ma. Do rąk czytelników książka trafi w październiku za sprawą wydawnictwa Karakter.
Robert Majewski.
Źródła zdjęciowe: UMP, Facebook, skyscrapercity.pl oraz archiwum Roberta Majewskiego.