Jeszcze w poniedziałek – 26 września, a więc dokładnie pięć tygodni temu, nic nie zwiastowało tragedii. Wisła Płock trzy dni wcześniej zremisowała bezbramkowo z Bruk-Bet Termaliką w Niecieczy i wydawało się, że jej zawodnicy powinni po prostu „Robić swoje i… celniej strzelać„. W końcu po 1/3 sezonu zasadniczego zajmowali dobrą, szóstą pozycję w tabeli. Od tamtego czasu „trochę” się pozmieniało.
Po wywiezieniu punktu z ówczesnym liderem oraz wcześniejszych zwycięstwach z niepokonanym Zagłębiem w Lubinie oraz Pogonią Szczecin w Płocku optymizm był jak najbardziej uzasadniony. W żadnym z tych spotkań Wisła nie odniosła może „wielkiego zwycięstwa”, tak jak (ostatni raz) miało to miejsce w majowym spotkaniu z Zawiszą Bydgoszcz. Co to, to na pewno nie. Teraz jednak nie czas na rozważania, jakie były to wygrane. Były i już. Pamiętając przy tym, że w piłce nożnej najważniejsza jest ligowa tabela na koniec rozgrywek, dlatego słowo były – jest tu słowem kluczowym.
Od tamtej pory na horyzoncie pojawiło się pięć meczów bez zwycięstwa, w tym cztery październikowe porażki z rzędu – po dwie u siebie i na wyjeździe – z bilansem bramkowym 3:8, czyli coś ewidentnie poszło nie tak, jak miało pójść. Co konkretnie?