Niczego. Bo czego można chcieć? Dwa gole i wygrana z marzącą o mistrzostwie Polski Lechią na oczach 8,5 tysiąca kibiców. Czy sezon 2016/2017 mógł się zacząć dla Wisły lepiej? Mógł. Nafciarze wbrew krążącej opinii gdańszczan mogli wygrać wyżej.
Nie sądzę, żeby było to nadużyciem. Na konferencji prasowej szkoleniowiec gości Piotr Nowak wspominał co prawda coś (chyba, że źle zrozumiałem) o dwóch celnych strzałach gospodarzy. Nie wiem o co mu chodziło, pewnie o dwa celne strzały do bramki Vanji Milinkovicia-Savicia. Przypomnę, że to o jeden celny strzał więcej niż wykonali jego podopieczni. W całym spotkaniu statystyka strzałów wyglądała tak: 10 (5) – 6 (3) na korzyść Nafciarzy. W nawiasie ujęte zostały strzały celne.
Co więcej o samym spotkaniu. Warto wspomnieć o początku, a właściwie jego braku. W pierwszych minutach zawodnicy Wisły byli ewidentnie zestresowani i poniekąd przez to stracili gola. Kluczowe w akcji bramkowej były strata Stefańczyka i zawahanie Kiełpina.