Antoni Gawryłkiewicz w Korkucianach na Wileńszczyźnie, w czasie strasznych lat okupacji hitlerowskiej obiecał małej Yaffie Sonenson, że ją ocali. Słowa dotrzymał.
Razem z nią w bunkrze wykopanym pod domem przez prawie dwa lata ukrywał 16 Żydów. Tę historię, a także relację z uroczystości odznaczenia w 1999 roku w Jerozolimie Antoniego Gawryłkiewicza medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata przedstawił jego syn Jan Gawryłkiewicz na spotkaniu w Muzeum Żydów Mazowieckich. Było to kolejne z cyklu spotkań „Choćby jedno życie, choćby kromka chleba… Polacy ratujący Żydów od zagłady”.
Jan Gawryłkiewicz jest znany w Płocku z dokumentowania kamerą wydarzeń z życia miasta. Zawodowo związany jest z Urzędem Miasta Płocka, w którym współtworzy m.in. cotygodniowy program informacyjny MiastO! Żyje. – Pan Jan mówi o sobie skromnie – dokumentalista, ale jest artystą, twórcą różnych form filmowych, nagradzanym za swoje dzieła – mówiła Barbara Rydzewska, kierownik działu historii Muzeum Mazowieckiego, pomysłodawczyni cyklu.
– Wolałbym, żeby mój ojciec sam odpowiedział państwu tę historię, niestety w 2007 roku zmarł – rozpoczął Jan Gawryłkiewicz. Opowieść wzbogacił zdjęciami oraz filmem z wyjazdu do Instytutu Pamięci w Yad Vashem, podczas którego towarzyszył swojemu ojcu z kamerą.
Uczestnicy spotkania mogli zobaczyć na archiwalnych zdjęciach żydowskich bohaterów opowieści jeszcze sprzed wojennej zawieruchy – dzieci i dorosłych, niezwykle urodziwą aktorkę, szkołę żydowską, gości na bar micwie, targ w Ejszyszkach i zatłoczoną ulicę Wileńską podczas trzeciomajowych obchodów święta Konstytucji.
Później historia staje się mroczna, pojawia się wojenna groza, strach, codzienny wysiłek, by zapewnić bezpieczeństwo tak dużej liczbie ludzi skazanych przez hitlerowców na śmierć tylko za to, że byli Żydami.
Antoni Gawryłkiewicz miał 20 lat, gdy z inspiracji właściciela majątku u którego pracował w Korkucianach, Kazimierza Korkucia (także odznaczonego medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata) wykopał pod domem bunkier. W latach 1942-44 ukrywał w nim kilka rodzin żydowskich, razem 16 osób. – Wejście do kryjówki było przy piecu, zasłaniane blachą. W razie nalotu Niemców czy szaulisów (a te były częste) rozpalano ogień. Między podłogą domu, a sufitem schronu było 70 cm ziemi, która tłumiła odgłosy. Było też awaryjne wyjście w sadzie pod jabłonką. Na szczęście nigdy się to nie wydało. Wszyscy ukrywani przeżyli – opowiadał pan Jan.
Swojego ojca wspomina jako człowieka zamkniętego w sobie, poważnego, jakby wystraszonego. – Dopiero, gdy po wielu latach spotkał się z Kazimierzem Korkuciem, którego odnalazł przez Polski Czerwony Krzyż, jakby mu kamień spadł z serca. Wtedy się otworzył i wyjawił mi tak długo skrywaną tajemnicę. Niedługo później przyszło zaproszenie z Instytutu Pamięci Yad Vaszem – wspomina Jan Gawryłkiewicz.
Przyznaje, że chce przygotować dokumentalny film o swoim ojcu, materiału ma dużo, gorzej z wolnym czasem. Historię Antoniego Gawryłkiewicza i ukrywanych przez niego Żydów można tymczasem poznać dzięki reportażowi Anny Ferens zatytułowanemu „Głowy na wietrze” (uznanemu za najlepszy reportaż 2000 roku w Gazecie Wyborczej), który został opublikowany w książce „Zły dotyk”.
Źródło: UMP – Alina Boczkowska.
Fot.UMP.