Wielu płocczan poznało go jeśli nie osobiście, to z widzenia. Zwykle pogodny, uśmiechnięty. Podążał ulicami miasta z aparatem fotograficznym. Chwytał w kadrze wydarzenia z naszego miasta jako fotograf płockiej redakcji „Gazety Wyborczej”. A dziś ta sama redakcja poinformowała, że odszedł od nas i żadnego nowego zdjęcia już więcej nie zrobi. Żegnamy Ireneusza Cieślaka. Miał 66 lat.
Może nawet nie wiecie, że zrobił zdjęcie, na którym jesteście. Często patrzymy na zdjęcie, a nie na nazwisko samego fotografa. Ireneusz, Irek, dla wielu osób po prostu Maniek, tak bardzo lubił się śmiać podczas rozmowy. Miły, ciepły, dla każdego z dobrym słowem, dzielący się swoim uśmiechem z tyloma osobami. Ciężko zebrać teraz te wszystkie wspomnienia w momencie, kiedy człowieka przepełnia żal, że właśnie taka przypomniana rozmowa między jednym zdjęciem a drugim – zresztą o fotografii – okazuje się właśnie tą ostatnią, bo taki scenariusz napisało życie.
– Nikogo nigdy nie obrażał, przeciwnie: był cichy, spokojny, zdyscyplinowany i zawsze dyspozycyjny. Współpracował z naszą redakcją od prawie trzech dziesięcioleci, wykonał tysiące zdjęć – wspominają w płockiej redakcji „Gazety Wyborczej”. – Fotografia była jego pasją. Nawet jeśli nie miał zleconych zadań, i tak był ze swoim aparatem wszędzie tam, gdzie w mieście działo się coś ważnego, ciekawego. Bywało, że jego zdjęcie, uchwycone w kadr zjawisko czy wydarzenie stawało się inspiracją dla dziennikarskiego tekstu. Nasz Maniek był wielkim miłośnikiem przyrody i jeśli na coś się naprawdę wkurzał i dawał temu wyraz, to były to wycinki i okaleczanie drzew.
W domu gromadził kolekcję fajek i związanych z nimi akcesoriów. Jego znakiem charakterystycznym była broda. Do niej również nawiązują w płockiej redakcji „Gazety Wyborczej”: – Z ogromną determinacją bronił swojej charakterystycznej, imponującej długiej brody i tylko machał ręką na czyjąkolwiek wzmiankę, że mógłby się jej w końcu pozbyć. Gładził ją, kiedy czasem opowiadał o swojej młodości, o wyjazdach do odległych egzotycznych krajów. Parę tygodni temu poczuł się gorzej. Jako osoba chora na astmę źle znosił końcówkę zimy, przedwiośnie i towarzyszące temu silne wiatry. Ale i wtedy przyjmował zlecenia na robienie zdjęć. Kiedy wybuchała epidemia koronawirusa, zdecydował się nie opuszczać domu.
Informacja o tym, że nie żyje nadeszła w piątek. Śmierć nie odpuszcza nikomu, ale w momencie, kiedy śledzimy smutne statystyki z racji epidemii, trzymając kciuki by ta skończyła się jak najszybciej, kiedy jesteśmy w domach i mierzymy się z nałożonymi ograniczeniami, jeszcze trudniej dobrać słowa, aby się pożegnać. Zaczynamy szukać fotografii i nagle zdajemy sobie sprawę, że fotograf, który zrobił w swoim życiu tyle zdjęć, aż ciężko wszystkie zliczyć, jest raptem na kilku. Irek przez tyle lat był z nami i dla nas, dlatego zamiast słowa „żegnaj” może lepiej powiedzieć „dziękujemy”.
Zespół redakcyjny „Dziennika Płockiego” składa rodzinie i najbliższym wyrazy głębokiego współczucia.