Od 13 lat nie przyjmuje księdza po kolędzie. Opowiedziała dlaczego…

Od 13 lat nie przyjmujemy w domu księdza po kolędzie i nie sądzę, aby w moim życiu coś się zmieniło. No może tyle, że nie czuję się zobowiązana w okresie około bożonarodzeniowym odłożyć jakiś grosz “dla księdza” – mówi nam pani Ewa, parafianka z podpłockich Proboszczewic. Kobieta opowiedziała nam swoją historię i dlaczego nie przyjmuje w domu duchownego po kolędzie. 

Pani Ewa wychowała się w rodzinie z tradycjami katolickimi. – Mama był osobą bardzo wierzącą, ufała księżom, lubiła z nimi rozmawiać, od dziecka chodziliśmy do kościoła. Co więcej, charytatywnie – prawie przez 30 lat – pracowała na rzecz Kościoła – opowiada mieszkanka proboszczewskiej parafii. Przypomina, jak to jej matka potrafiła chodzić od domu do domu i zbierać na kwiaty do kościoła, jak ubierała ołtarz, sprzątała w świątyni czy pomagała na plebanii przygotowywać posiłki przy większych uroczystościach kościelnych. – Poświęciła się Kościołowi bardzo – podkreśla pani Ewa. I wspomina, że jak przychodził czas kolędy to wszyscy w domu stali na baczność. – Budziła nas o godzinie 6 rano. Kazała przygotować zeszyty i kartki z kościoła, i czekać. 

Samotna kobieta z dwójką dzieci

Tata pani Ewy zmarł mając 45 lat. Mama pracowała za dwoje, bo na utrzymaniu były dwie córki. – Siostra studiowała, a ja się uczyłam w szkole średniej. To był ciężki czas dla całej rodziny. Ogromnym wsparciem byli wówczas dla nas dziadkowie – rodzice taty – zaznacza. – Do końca swojego życia pomagali nam, jak tylko mogli – dodaje. – Jakoś wówczas księdza nie było przy nas, jakoś nie zapytał czy potrzebujemy słów wsparcia, pocieszenia – mówi o pierwszych rozczarowaniach wiarą. Wtedy też przestała uczęszczać na religię w szkole. – Chyba miałam trochę pretensji do… Boga. Tak, śmierć taty była właściwie decydującym zdarzeniem, które odmieniło moje życie duchowe – przyznaje. 

U mamy pani Ewy, jej zdaniem, zadziałało to wszystko w inną stronę. Z rozmowy wynika, że kościół stał się jej drugim domem. – Myślę, że szukała pocieszenia, co powiedział ksiądz było święte – podsumowuje.  Wspomina, jak ksiądz kiedyś przyszedł po kolędzie i wyjął z koperty pieniądze. Przeliczył je i stwierdził, że to mało, bo kościół będzie miał wymieniany dach. – Oni w większości parafii w całej Polsce całe życie zbierają na remonty świątyń, jak w filmie “Kler” – dosłownie – nasza rozmówczyni wprost się śmieje.

– Mamie zrobiło się bardzo przykro i powiedziała, że my też będziemy wymieniać dach, i że nie mamy pieniędzy, bo musi utrzymać dwie uczące się córki, a jest wdową. Ksiądz w tym momencie, jakby był przygotowany na takie słowa, odpowiedział, że jak nie ma, nie musi dawać, ale niech załatwi fachowca do budowy tego dachu dla kościoła i go opłaci. Miałam z 18 lat i nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam – wspomina. Pani Ewa dodaje, że duchowny pieniądze schował do aktówki. – Nie odsunął ich mamie, nie zrozumiał, nie okazał się człowiekiem – podkreśla.

Koniec księży i Kościoła…

Ale w życiu pani Ewy gwoździem do przysłowiowej trumny dla księży, była śmierć matki. – Mama zmarła nagle. Obudziła się i źle się poczuła. Jak przyjechało pogotowie ratunkowe, było już za późno. Niby serce jeszcze biło, ale zmarła w drodze do szpitala. To wszystko trwało około godziny. A dzień wcześniej planowała wyjazd nad morze – ze łzami w oczach opowiada nam kobieta. Potem było załatwianie pogrzebu. – Przechodziliśmy wszyscy przez ogromną traumę, nikt się tej śmierci nie spodziewał. Mama była pełną życia kobietką, która miała mnóstwo planów związanych ze swoim życiem. Także trauma była ogromna, szok.

– Prawdopodobnie to wszystko spowodowało, że jak ksiądz powiedział, że za pogrzeb należy się 1600 zł (13 lat temu) wszyscy uznali to za normę, do tego doszły koszty organiście i kościelnemu – każdemu po 800 zł – wylicza pani Ewa. – Oczywiście zapłaciliśmy, bo nikt z nas nie myślał wówczas o kosztach. Refleksja przyszła później. Ksiądz nawet nie wspomniał, że pracowała na rzecz Kościoła przez tyle lat, nawet jednego gestu czy słowa podziękowania – dodaje.

– Ale wracając do wydatków. Kiedy kamieniarz chciał postawić pomnik, na nagrobku, ksiądz zażyczył sobie ode mnie, 10 proc. wartości tego pomnika – mówi pani Ewa. – No i opłaty za grób. – Z tym, że mama była pochowana do grobowca taty, chcieliśmy tylko zmienić pomnik, a on zażyczył sobie 2 tys. zł – opowiada. Nasza rozmówczyni wspomina, że z księdzem rozpoczęła się wręcz wojna. Oparło się o Kodeks Prawa Kanonicznego. –  Udowodniłam mu, że pieniądze chce bezprawnie. Dziś może się to komuś wydawać, że to było mało, ale w 2010 roku, to były duże pieniądze – podkreśla kobieta. Generalnie parafianka nie zapłaciła. – I tak się właśnie zakończyła w moim życiu ostatecznie “przygoda” z księżmi i całym Kościołem – podsumowuje.

Odwrócenie ról…

– Nie miałam już żadnych wątpliwości, że to wszystko opiera się tylko na pieniądzach i żerowaniu na ludzkich uczuciach. Pogrzeb to trauma, potworna tragedia, każdy zapłaci tyle ile mu ksiądz powie, żeby już to mieć za sobą, żeby nie przedłużać, żeby wrócić do swojej żałoby – doskonale to rozumiem. Są jeszcze śluby, komunie, bierzmowania, chrzty, no i kolędy – to wszystko opiera się na emocjach. A dla osób głęboko wierzących to ogromne święta i – powtórzę – ogromne emocje. Proszę zwrócić uwagę, jak to jest sprytnie wykorzystywane przez ten cały kościelny system. Krótko mówiąc, biznes oparty na uczuciach, czyli najdelikatniejszej materii w życiu każdego człowieka – stwierdza kobieta. 

Bóg? – No cóż, nie po to mamy mózg w głowie, aby nie czuć. Jednak jestem zwolennikiem teorii tzw. szkiełka i oka – nie widziałam, nie słyszałam, nie mam namacalnych dowodów istnienia – odpowiada bez zastanowienia. – Nikogo nie przekonuję do swoich teorii, nie przeszkadza mi, że ktoś w coś wierzy, czy nie. Każdy ma do tego prawo. Jeden wierzy w Boga, a jeszcze ktoś inny w coś innego. Nigdy o tym nie dyskutuję – ucina krótko. 

– Dziś kiedy czytam artykuły, że księża, którzy wybierają się do wiernych po kolędzie wyznaczają stawki i piszą, ile ma się znaleźć w kopercie, zastanawia mnie, czemu ludzie sobie na to pozwalają? – dopytuje pani Ewa. – Przecież Kościół otrzymuje ogromne dotacje od państwa, z naszych podatków. Zdaniem naszej rozmówczyni, ktoś kto się zastanawia ile dać księdzu, niech odwróci sytuację i zada sobie podstawowe pytanie: czy jak będę potrzebował na remont domu czy chociażby na chleb, to ksiądz mi da? No i prościej będzie wtedy nie położyć duchownemu koperty z zawartością, tylko podziękować ciepłym słowem, że się fatygował… 

Fot. Pixabay.