– Najtrudniejszym okresem w moim życiu był rok 1981, byłam wtedy w klasie maturalnej i został wprowadzony stan wojenny. To było bardzo trudne doświadczenie, bo kiedy ma się 18-19 lat, ma się silną potrzebę polaryzacji świata czarno-białego. Musiałam się zmierzyć z tym wszystkim – mówiła Monika Jaruzelska w Płocku.
W środę, 16 maja, Monika Jaruzelska odwiedziła nasze miasto na zaproszenie płockich struktur Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W księgarnio-kawiarni Czerwony Atrament spotkała się z dziennikarzami oraz osobami, które z list SLD wystartują w najbliższych wyborach do rady miasta. Są to: Zbigniew Buraczyński, Radosław Lewandowski oraz Krzysztof Blinkiewicz, których bliżej przedstawiała Litosława Koper w Domu Władysława Broniewskiego, gdzie Monika Jaruzelska spotkała się z płocczanami.
Podczas spotkania w Czerwonym Atramencie Jaruzelska przyznała, że rozmowy w sprawie jej wejścia w życie polityczne, zaczęły się rok temu. – Ale ta droga do polityki była zdecydowanie dłuższa. Trwały rozmowy z Januszem Palikotem, żebym kandydowała w jego Ruchu, również prowadziłam rozmowy z Leszkiem Millerem, byłym już szefem SLD. Sytuacja polityczna była inna i nie miałam w sobie takiej determinacji, żeby wkroczyć w politykę – tłumaczyła.
Monika Jaruzelska jest świetnym dziennikarzem, autorką kilku książek oraz projektantką mody. Płock odwiedziła po raz pierwszy, co podkreśliła podczas spotkania. – Nie sądziłam, że to aż tak piękne miasto, te widoki, katedra i cieszę się bardzo, że mogłam do państwa przyjechać – mówiła.
Gościa zapytaliśmy o wszechobecny hejt. – Wiadomo nazwisko w jakiś sposób trochę obciąża. Dużo słyszy się negatywnych komentarzy na Pani temat. Jak sobie Pani z tym radzi? – Jadąc do Płocka też usłyszałam te pytanie. Mając 10 lat przeniosłam się do innej szkoły i chyba dzieci zaczęły coś kojarzyć. Co do hejtu, długo sądziłam, że jestem osobą lubianą, sympatyczną. Aż do momentu, gdy zaczęłam udzielać wywiadów na tamtej polityki. Uciekłam w środowisko apolityczne, zajęłam się m.in. modą. Było mi łatwiej, ale zbliżał się 13 grudnia. Dziennikarze zwracali się do mnie z pytaniem o tamte wydarzenia. Generalnie uciekałam od tych pytań, ale kiedyś trzeba było się zmierzyć z tą historią – ze spokojem w głosie odpowiadała na pytanie.
Opowiedziała także ciekawą historię. W 30 rocznicę stanu wojennego, któryś z portali: wp czy onet, zwrócili się do córki generała Wojciecha Jaruzelskiego o wywiad. Zgodziła się. – Po kilku godzinach zadzwoniła do mnie dziennikarka i mówi: pani Moniko, mamy ileś tych kliknięć, komentarzy… Postanowiłam, przy herbacie z melisy wynotować sobie wszystkie komentarze. Wynotowałam sobie te wszystkie merytoryczne, negatywne, pozytywne, nawet te z poczuciem humoru! Wśród komentarzy zachodziły dziwne interakcje. Radzę sobie z hejtem, potrafię się do tego odnieść.
– Dzisiaj żyjemy trochę tak, jak prowadzi się samochód, wszyscy jesteśmy nerwowi, pokazujemy sobie fucki, trąbimy na siebie i jest to jakiś symboliczny język debaty politycznej. To co dla mnie jest ważne, jako dla polonistki i psychologa, abyśmy zmienili język debaty politycznej, język medialny. Aby rozmawiać ze sobą z szacunkiem, nie używać inwektyw. Patriotyzm sprowadza się również do tego, że należy kochać swój język i nie pozwolić, aby on się tak zdewaluował – podkreśliła.
Podczas spotkania dziennikarka opowiadała sporo o swoich książkach, w których polityki nie ma praktycznie w ogóle. Bardziej pokazuje w nich życie pewnych środowisk, a także rzeczy pokoleniowe, które łączą. – Niezależnie czy jest się córką generała, czy kogoś z zupełnie innego środowiska, to wszyscy żuliśmy gumę Donalda, oglądaliśmy „Stawkę większą niż życie” i są to rzeczy, które nas łączą i stanowią o tym, że pokoleniowo jesteśmy jedną wspólną rodziną – mówiła. – Chciałam aby moje książki miały taki właśnie charakter i moje książki poszły w tym kierunku.
Jak wyglądało Pani dzieciństwo? – Urodziłam się 18 lat po wojnie, wtedy było to bardzo późno po wojnie, ale kiedy myślę o tym z perspektywy osoby dorosłej, to myślę, że to było zaraz po wojnie. W każdej rodzinie – rodzice czy też dziadkowie brali udział w jednej, albo dwóch wojnach, cała Warszawa była odbudowywana, w domu, w którym mieszkałam były ogromne dziury po pociskach, w TV oglądało się „Czterech pancernych”, „Klossa”, a główne zabawy, to były zabawy w wojnę – opowiadała. – Biegaliśmy z patykami, strzelaliśmy z tych patyków, wojna była w naszym życiu czymś bardzo obecnym.
– Jako dziecko czułam się bardzo dobrze z tym, że mój tata jest wojskowym. Najtrudniejszym okresem w moim życiu był rok 1981, byłam wtedy w klasie maturalnej i został wprowadzony stan wojenny. W książce „Rodzina” jest bardzo dużo na ten temat. To było bardzo trudne doświadczenie, bo kiedy ma się 18-19 lat, ma się silną potrzebę polaryzacji świata czarno-białego. Musiałam się zmierzyć z tym. Ufałam ojcu, reszta generałów, to byli moi wujkowie, a z drugiej strony byli moi przyjaciele i ich rodziny. Musiałam jednocześnie żyć w tych dwóch światach i to było bardzo trudne dla młodej osoby – podkreśliła Monika Jaruzelska.
– Myślę, że pomimo wszystko dostałam wielki prezent od losu, mimo tej trudności nabyłam umiejętność, patrzenia na człowieka, a nie poprzez jego poglądy polityczne. I tak jak napisałam w „Towarzyszce panience” wszyscy kiedyś możemy się spotkać na oddziale onkologicznym, gdzie nie będzie miało znaczenia z jakim napisem transparent nieśliśmy przez życie…
Łukasz Zieliński i Lena Rowicka.
Fot. Łukasz Zieliński.