Kiedy był po raz pierwszy w Warszawie, zgadnijcie co małego Wojtka zachwyciło najbardziej? Pałac Kultury, ogród zoologiczny, a może zupełnie coś innego? Na pewno się tego nie spodziewacie. Chociaż…? No ale nie będę uprzedzała faktów.
Wojciecha Hetkowskiego za bardzo przedstawiać nie trzeba. Właściwie od zawsze związany jest z życiem społecznym i politycznym naszego miasta. Był wiceprezydentem, prezydentem, przewodniczącym Rady Miasta Płocka, a obecnie jest radnym miejskim z ramienia Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Bardzo lubię jego merytoryczne i rzeczowe wypowiedzi. Nie „mydli oczu” słodkimi słówkami, nazywa rzeczy po imieniu i niezwykle za to pana Wojtka cenię.
Prawie ksiądz z… prezydentem
Tradycją jest, że zawsze z moimi rozmówcami wspominamy dzieciństwo. Nie mogło być inaczej w tym przypadku. Jak swój pierwszy dzień w szkolnej ławce zapamiętał radny miasta? – Ten dzień akurat szczególnie utkwił mi w pamięci, bo to przecież jeden z pierwszych kroków w dorosłość – mówi konkretnie. – Do „szóstki” zaprowadziła mnie mama. Wszyscy to przeżywaliśmy. Nie znałem nikogo i byłem zestresowany jak nie wiem co – uśmiecha się na samo wspomnienie dawnych lat. Jak się okazuje pan Wojtek w jednej ławce siedział z podobnym do siebie też…Wojtkiem. – To był Wojtek Nowakowski – wyjaśnia mi.
Przez wiele lat Wojtek ze szkolnej ławki był najbliższym kolegą prezydenta. Pierwszy Wojtek potem poszedł do Seminarium, ale przed ostatnimi święceniami…rozmyślił się. – Pamiętam też bardzo dokładnie „dramat” kolegi Jacka, którego też przyprowadziła mama. Strasznie płakał i bał się zostać bez swojej opiekunki. I tak było jeszcze przez kilka dni. Jak się oswoił, wyszedł z niego taki mały samiec alfa. Stając się obiektem westchnień naszych małych koleżanek i trochę takim przywódcą – śmieje się mój rozmówca, wspominając kolegów.
Jeżeli ktoś z Czytelników pamięta lata 60. ubiegłego wieku, na pewno szkoła kojarzy się ze szkolnymi wycieczkami. A jeżeli ktoś nie pamięta, to przypomnę. Wycieczki odbywały się praktycznie w każdej szkole i to przynajmniej dwa razy w roku. Takim „sztandarowym” wyjazdem organizowanym przez Komitet Rodzicielski czy dyrekcję szkoły był jednodniowy pobyt w Warszawie. Jakże nie mylę się w swoich przypuszczeniach, że pan Wojtek też odbył taką wycieczkę.
– Zwykle pierwsza, najbardziej wspominana wycieczka to była obowiązkowa wyprawa do stolicy – śmieje się głośno. – Pokazywali nam jakieś zabytki, Stare Miasto, ZOO… Myślę jednak, że największym przeżyciem była jazda schodami ruchomymi przy Trasie W-Z. Nie mogliśmy się dać stamtąd odciągnąć, jeżdżąc bez końca góra-dół, dół-góra – wspomina, nie ukrywając rozbawiania. – Ciekawe czy dzisiaj dla współczesnych pierwszoklasistów jest coś aż tak bardzo fascynującego? – zastanawia się.
– Pamiętam też wycieczkę nad morze i mrożący dla mnie rejs z Gdyni na Hel. Oddawałem wtedy pod czujną opieką mojej wychowawczyni „hołd Neptunowi”. I to był kolejny „mój pierwszy raz”, bo…pierwszy raz czułem się mocno zakłopotany słabością mężczyzny, w dodatku na oczach kobiety. Kolejny „pierwszy raz”, który zdarzył się mi na wycieczce to trochę szybsze bicie serca kiedy w świętokrzyskich okolicznościach przyrody odkryłem, że nasze szkolne koleżanki są bardzo fajne – ucina z tajemniczym uśmiechem na ustach.
Z torów kolejowych wprost na… most
Wspomnienia szkoły, dzieciństwa, lat beztroski są czymś o czym można by mówić godzinami. Ale czas w naszym wywiadzie na dorosłość i pierwszą pracę. – To były tzw. praktyki robotnicze przed pierwszym rokiem studiów – odpowiada radny bez zastanowienia. – Pracowaliśmy na kolei w Ciechanowie w wielkim zgrupowaniu pierwszoroczniaków. Podbijaliśmy podkłady kolejowe w kurzu i upale – wspomina. – Nigdy nie zapomnę, jak przechodząca obok nas, chyba babcia z małym wnukiem, powiedziała do niego: „Pamiętaj! Jak nie będziesz się uczył to będzie tak pracował jak ci panowie”. Tak dziwnie tkwi mi to w pamięci – zamyśla się na chwilę.
Wojciech Hetkowski zawodowo jednak wystartował w filii FSO – POLMO na naszym Radziwiu. Znał trochę angielski i na prośbę pracującego już tam kolegi pomógł, w trakcie pisania pracy dyplomowej, w obsłudze angielskiego specjalisty wykonującemu w firmie naprawę gwarancyjną. – Chociaż moją ambicją była kariera projektanta w Petrochemii, zostałem jednak w POLMO – opowiada pan Wojtek. – Była to interesująca praca, bo płocka filia FSO była wtedy na etapie dużej inwestycji, realizowanej w oparciu o włoskie technologie i urządzenia. Dawała spore możliwości poznawcze, z wyjazdami na Zachód włącznie. W dodatku proponowała konkurencyjne warunki płacowe. Wiele tam się nauczyłem, a kontakt z trochę innym światem niż siermiężna codzienność ówczesnej Polski była dodatkową atrakcją.
No i tak sobie rozmawiamy, o tym, o tamtym, a jaką pierwszą decyzję podjął Wojciech Hetkowski jak został prezydentem miasta Płocka? – Było to powołanie zespołu dla realizacji zapoczątkowanej przez poprzedników budowy drugiego mostu – zamyśla się na chwilę. – Wiedziałem, patrząc codziennie na zatłoczony Płock, a pewnie niewielu z nas już pamięta skalę tego kłopotu, że trzeba zwiększyć tempo, nabrać więcej odwagi i szybko podjąć kluczową decyzję o przygotowaniu modelu finansowania i ogłoszeniu przetargu nie tylko w wymiarze piarowskim – tłumaczy.
– Zmieniłem także obsadę kilku ważnych stanowisk w Ratuszu, sięgając po ludzi spoza obozu politycznego ze mną związanego. Nie dlatego, żeby pokazać moją otwartość, ale ze zwykłego wyrachowania – przyznaje. – Chciałem pracować z najlepszymi – podkreśla.
Wilk do lasu z czapką… orzechów
Znam trochę przeszłość polityczną pana Wojtka. Pamiętam go jako prezydenta, jednak bardziej mi utkwił w głowie jako przewodniczący Rady Miasta Płocka, a potem radny. Stąd moje następne pytanie. Czy mój rozmówca pamięta swoje pierwsze wystąpienie przed Radą Miasta Płocka, jako radny? – Tego też nigdy nie zapomnę – uśmiecha się na samo wspomnienie. – Spotkało mnie wtedy coś niezwykłego i zupełnie nieoczekiwanego. Powróciłem do działalności samorządowej po kilkuletniej przerwie, kiedy zajmowałem się dosyć udanie biznesem. Natura ciągnie wilka do lasu, zatem namowy znajomych żeby powrócić do pracy na rzecz miasta trafiły na podatny grunt – opowiada.
Powrót pana Wojtka był udany i można by rzec, w wielkim stylu. Zdawać by się mogło, że płocczanie trochę już zapomnieli o Wojciechu Hetkowskim, to jednak po powrocie do polityki otrzymał w wyborach świetny wynik. – Zaproponowano mi przewodniczenie Radzie Miasta. Było to dla mnie wielkie wyróżnienie, a konsekwencją było to, że pierwsze wystąpienie to było podziękowanie za zaszczytny wybór. Dlatego tak bardzo to pamiętam.
Nie odbiegając od tematu radnego. A o czym stanowiła pierwsza interpelacja, wniesiona przez pana Wojtka? – W swojej karierze samorządowca zgłosiłem bardzo wiele interpelacji, dlatego trochę tu pewnie rozczaruję… – żartuje. – Podejrzewam, że dotyczyła ona problemów komunikacyjnych miasta i mocno zaniedbaną infrastrukturę drogową. Czapka śliwek przeciwko orzechom, że mogło to dotyczyć budowy drugiego pasa ulicy Wyszogrodzkiej – od skrzyżowania z ulicą Piłsudskiego do salonu VW. Było to ważne dla wschodniej części Płocka. Dziś wydaje mi się, że ta ulica w obecnym kształcie była tam od zawsze – uśmiecha się.
Mówmy o marzeniach…szeptem
Lubię pytać moich rozmówców o marzenia, te których nie mieli okazji przeżyć, a byłby to ich… pierwszy raz. Odpowiedzi wielokrotnie są bardzo zaskakujące. W dzisiejszej rozmowie też nie mogłam się oprzeć temu pytaniu. – Odpowiem trochę żartobliwie – mój rozmówca po prostu „odpłynął” i rozmarzonym wzrokiem patrzy w przestrzeń. – Hmm… Chciałbym na powitanie Nowego 2051 roku w gronie obecnych i przyszłych przyjaciół, wznieść sylwestrowy toast kieliszkiem Dom Perignon. Byłby to „pierwszy raz”, ponieważ do tej pory jeszcze tej marki szampana nie degustowałem.
Zaś na poważnie… raczej mam wiele marzeń. Są one jednak w swojej istocie tak ulotne, że mówienie o nich nawet szeptem, może je bezpowrotnie spłoszyć. Mam ich jeszcze dużo… Obiecuję, że jak się będą spełniać, w kolejnym odcinku tego cyklu będę się nimi głośno chwalić, a że nigdy nie są one i nigdy nie były czyimś kosztem, chwalić się będę nimi tym radośniej. Mam nadzieję, że będę jeszcze miał takie okazje nie raz… – kończy swoją wypowiedź łagodnym głosem.
Uśmiechamy się obydwoje w kompletnej ciszy, która zapadła. Jesteśmy gadułami, a to ostatnie zdanie mojego rozmówcy wprowadziło nas w stan zamyślenia i refleksji. No cóż, pozostaje mi życzyć panu Wojtkowi imprezy urodzinowej w 2051 roku z prawdziwymi przyjaciółmi u boku i kieliszkiem Dom Perignon w dłoni 😀
Fot. Archiwum prywatne Wojciecha Hetkowskiego.