Jaki film zrobił na bohaterce dzisiejszej rozmowy największe wrażenie? Komedia, dramat a może kreskówka? Jak wyglądał jej pierwszy dzień w pracy, kiedy objęła stanowisko dyrektora Młodzieżowego Domu Kultury im. Króla Maciusia I w Płocku? I o czym marzy Litosława Koper, coś czego nie przeżyła, a byłby to jej…pierwszy raz.
O tym i nie tylko, rozmawiam dziś z jedną z najbardziej rozpoznawalnych kobiet w naszym mieście. Na co dzień można ją spotkać w MDK-u, gdzie z powodzeniem dyrektoruje instytucji. Kiedy czasami po prostu „wpadnie” się do jej gabinetu, nigdy w nim nie jest sama. Cały czas się coś dzieje – ktoś wchodzi, ktoś wychodzi, praktycznie cały czas odbiera rozmowy telefoniczne. Tak wygląda dzień pracy pani Litki – ciągle w biegu, ciągle szybko…Na wywiad zaprasza mnie do swojego przytulnego mieszkania, w którym jest klimatycznie i ciepło. Szybko wyśmienita kawa ląduje przede mną na stole w ogromnej kuchni..
Dzielna 6 latka nad…jeziorem
Litkę znam od niedawna zatem jej dzieciństwo interesuje mnie najbardziej. Ponieważ wiele lat była nauczycielką, pytam ją jak sama, jako dziecko wspomina pierwszy dzień w szkolnej ławce? Co czuła- strach, niepewność a może ogromną radość? – Poszłam do szkoły jako 6 latek. Nie znosiłam przedszkola, dlatego moja mama, która wtedy była dyrektorem szkoły podstawowej przyprowadzała mnie do zerówki już w wieku 4 i 5 lat. Ponieważ dzieci, z którymi tam przebywałam szły co roku do pierwszej klasy, a ja zostawałam na kolejny rok, w pewnym momencie zapytałam – mamusiu, czy w tym roku to ja zdam do pierwszej klasy? – wspomina z rozrzewnieniem.
– Wtedy mamie zrobiło się mnie szkoda. Zaprowadziła mnie do poradni, okazało się, że jestem gotowa na podjęcie nauki i tak znalazłam się w pierwszej klasie – uśmiecha się dumnie. – Pamiętam, że strasznie się cieszyłam, zupełnie nie bałam się wyzwania ponieważ byłam rozgadanym dzieckiem, którego wszędzie było pełno. W każdym razie to dobry moment żeby powiedzieć czytelnikom, ze jako 6 latek dałam radę, zatem może i Wasi 6 – latkowie już są gotowi na podjęcie nauki – sprawdźcie to, bo może przedszkole ich zwyczajnie już nudzi – apeluje przy okazji do rodziców maluchów, którzy w tej chwili stoją przed możliwością wyboru.
A jak Litosława Koper wspomina swoją pierwszą noc poza domem, jak zareagowali rodzice? Litka zamyśla się, patrzy w blat stołu. – Hmm, rodzice chyba dowiedzą się o tej nocy dopiero teraz – uśmiecha się w końcu. – Byłam w liceum i w czasie wakacji spędzałam czas u moich dziadków, w Miszewie Murowanym. Stamtąd jest niedaleko nad jezioro w Białobrzegach, zatem nieustannie tam przebywaliśmy zgraną paczką. Któregoś dnia postanowiliśmy, że przenocujemy tam na dziko pod namiotami. Tak też się stało. To było ekscytujące przeżycie – tym bardziej, że owiane tajemnicą, której nie zdradzili moi dziadkowie – chwali swoich dziadków, nie ukrywając zadowolenia.
Od piórnika po…niedźwiedzia
Czasy dzieciństwa, czasy młodości to zazwyczaj też czasy pierwszych przyjaźni. Pamiętacie jak to było? W szkole często nauczyciele mówili – papużki nierozłączki. A sobie przyrzekało się, że „na zawsze”, i że „nigdy”. A po latach okazywało się, że każde szło swoją drogą życia i jakoś tamte słowa przestawały mieć tak głębokie znaczenie.
Jak pierwszą przyjaźń wspomina moja rozmówczyni i czy ta przyjaźń przetrwała do dziś? – Ewa Rokitnicka- dziś Marciniak, przyjaźń od pierwszych lat szkoły podstawowej – mówi bez zastanowienia. – Mewa – bo tak do niej mówił jej tata i tak ja do niej się zwracam jest ze mną od zawsze – zaczyna wspominać, nie ukrywając wzruszenia.
– Była kiedy zamieniałyśmy się piórnikami i ubraniami w PRLu, była kiedy podkochiwałyśmy się jako nastolatki, kiedy zrywałyśmy się z domu w miejsca, o których nie wiedzieli rodzice, była kiedy rodziłyśmy dzieci. Przeżywałam z nią jej rozstania, przeżywałam również rozstanie z nią – od kilku lat mieszka na Sycylii – może zrobiło to światło w kuchni, nie wiem, ale widzę zaszklone oczy mojej rozmówczyni.
– Widzimy się raz w roku, kiedy przyjeżdża do rodzinnego Płocka i cieszę się, że ten czas spędza w naszym domu. W tym roku udało nam się ją odwiedzić – pięknie żyje w nowym miejscu, choć mam wrażenie, że brakuje jej przyjaciółki. Mewa jest ze mną codziennie i co najważniejsze – nie tylko kiedy jestem szczęśliwa. Trzeźwo myśląca, twardo stąpająca po ziemi – wspierająca mnie w doli i niedoli. Sprawdzona, trwająca przy mnie od lat, nawet kiedy narozrabiam…bo przecież znamy wszyscy przysłowie niedźwiedzie „prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie”.
Życiowe zawirowania, wspomnienia…Nie może zabraknąć pytania o pierwszy dzień pracy jako dyrektorki Młodzieżowego Domu Kultury. – Duży stres, przed tym, czy zostanę zaakceptowana i ciekawość. Lubię poznawać ludzi, staram się być komunikatywna i w sumie nie mam problemu z czymś co nowe. Pamiętam, że rozmawiałam z pracownikami w swoim gabinecie, i że najprzyjemniej było mi po jakimś czasie usłyszeć od nich, że zaskoczyłam ich pozytywnie. Bo przecież i oni byli zestresowani nową szefową – śmieje się.
– Dla mnie osobiście największym stresem było pierwsze zebranie rady pedagogicznej, na której obecny był mój nauczyciel muzyki jeszcze z III LO, a dziś nauczyciel MDK – Włodek Szpotański. Był bardzo wymagający w szkole, a ja nie zawsze byłam wzorową uczennicą. Czułam wtedy, że muszę pokazać, że potrafię, sprostać wielu sprawom jako szefowa MDK-u. To wciąż dla mnie spore wyzwanie, bo tu wciąż coś nowego się dzieje – mówi z pasją w głosie.
Marzenia nie jak w…filmie
Trochę moją rozmówczynię znam, wiem że lubi dobry film i dobrą literaturę. Proszę zatem aby opowiedziała o pierwszym filmie, który wywarł na mojej rozmówczyni ogromne wrażenie i dlaczego? – To fakt, lubię dobre kino, staram się w tym temacie być na bieżąco. Nie pamiętam pierwszego filmu, który zrobił na mnie wrażenie, ale nie był to na pewno – choć bardzo wzruszające – „Przeminęło z wiatrem” – uśmiecha się.
– Nie lubię komedii, nie znoszę seriali poza House of Cards, który właśnie oglądam i to 4 sezon – przyznaje. – Lubię mocne kino. Jest jeden film, po obejrzeniu którego nie mogłam dojść do siebie przez kilka godzin. To rosyjski thriller z 2007 roku, w reżyserii Aleksieja Bałabanowa, który widziałam parę lat temu w płockim „Przedwiośniu” w ramach festiwalu filmów rosyjskich „Sputnik nad Polską”. Jego tytuł „Ładunek 200” odnosi się do określenia, które w radzieckiej i rosyjskiej armii oznaczało i oznacza cynkową trumnę z ciałem poległego żołnierza. Taka trumna w obrazie się oczywiście pojawia, w niesamowitych okolicznościach nienawiści i emocjonalnego kalectwa jednego właściwie człowieka..Bohaterowie filmu żyją w Związku Radzieckim w latach 80. W ohydnym mieście – kombinacie, właściwie wszyscy wolą nie wiedzieć lub udawać że nie wiedzą, co się wokół mnich dzieje. Film jest przygnębiający i niesmaczny, ale kto ma silne nerwy i się odważy, polecam – zachęca do obejrzenia.
A jakie marzenie ma Litosława Koper, takie co to pierwszy raz pozwoliłoby jej przeżyć coś, czego do tej pory nie udało się zrealizować? – Choć to w sumie niedaleko i może trochę wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłam w Pradze. Miałam tam kiedyś z kimś pojechać, ale do tej pory jakoś nie wyszło. Marzę o tym, żeby zobaczyć starą Pragę, ale obiecałam sobie, że na ławeczce bezdomnego włóczęgi usiądę tylko w określonym towarzystwie i to jest moje marzenie na najbliższa przyszłość – to marzenie prywatne oczywiście – wyznaje z tajemniczym uśmiechem. – Nie zasiadłam niestety w fotelu radnej miasta Płocka, a wiem że spełniłabym się w tej roli. Zatem liczę na to, że mieszkańcy miasta obdarzą mnie zaufaniem i będę ich reprezentować w kolejnej kadencji w Radzie Miasta – dodaje po chwili.
Żal kończyć naszą rozmowę, bo jeśli ktoś chociaż trochę zna Litosławę Koper wie, że można z nią rozmawiać godzinami o wszystkim i się nie nudzić. Dziękuję za rozmowę i oczywiście życzę Litce spełnienia marzeń…wszystkich marzeń.
Fot. Archiwum prywatne Litosławy Koper.