Mój pierwszy raz. Joanna Banasiak: Miałyśmy niezły ubaw [FOTO]

Pierwszy raz bohaterkę dzisiejszego wywiadu zobaczyłam w Książnicy Płockiej. Przywitała mnie w swoim gabinecie łagodnym uśmiechem i ciepłym uściskiem dłoni. Rozmowa miała być służbowa, wszak po to tam poszłam. Kilka minut wystarczyło aby sprawy zawodowe „poszły” gdzieś na bok. I po prostu zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim. 

Wymieniałyśmy poglądy na temat swoich pasji, upodobań i dzieci. W pewnym momencie miałam nieodparte wrażenie, że dyrektorski gabinet „zamienił” się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w domowe zacisze. Od pani Joanny bije bowiem niesamowite ciepło. A pogoda ducha, którą ma w sobie szybko udziela się rozmówcy. A zresztą sami to odczujecie, czytając wywiad w naszym cyklu „Mój pierwszy raz”.

Muchomor z Alą w parze

Czasy dzieciństwa i beztroski. Czasy, które każdy wspomina z rozrzewnieniem i sentymentem. Jak wyglądał pierwszy dzień w szkolnej ławce małej Joasi? – Szkoła wyglądała kiedyś zupełnie inaczej niż dzisiaj, inaczej funkcjonowali w niej uczniowie, inny był program nauczania. To, co pozostało niezmienne to pasja ludzi. To ona jest najważniejsza i nie są w stanie zaszkodzić jej reformy, zmieniające się przepisy. I właśnie miałam to szczęście, że trafiłam na nauczycielkę z pasją, panią Alicję Jasińską. Była to moja wychowawczyni w klasach młodszych w Szkole Podstawowej nr 10 w Płocku – wraca do czasów dzieciństwa.

– Od pierwszego dnia w klasie kochaliśmy ją, była dla nas autorytetem, choć jeszcze wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Ciepła, serdeczna, mądra, wyrozumiała, ale i wymagająca. Pamiętam przepiękne dekoracje w klasie, które robiła nasza pani. Często je zmieniała, były dostosowane do pory roku, wydarzeń, świąt. Stwarzała nam wiele okazji, byśmy mogli rozwijać swoje zainteresowania. Ważne było z pewnością to, że równocześnie była opiekunem naszej gromady zuchowej „Czerwone muchomory” – uśmiecha się pani Joanna.

– To był mój pierwszy kontakt z harcerstwem. Do dziś pamiętam te zbiórki, opowieści o obozach, które rozbudzały naszą ciekawość i zachęcały do zdobywania harcerskiej wiedzy i umiejętności. Zachował się w zakamarkach pamięci dzień, w którym uroczyście otrzymaliśmy tarcze szkolne. Odświętnie ubrani, niezwykle przejęci, z dużym futrzanym białym psem śpiewaliśmy piosenkę o Asie, który towarzyszył Ali w drodze do szkoły – kiwa głową na znak, że to niby było dawno temu.

Horror pod poduszką

No ale przecież nie samą szkołą człowiek żyje. Musi być również czas na zabawę. A jakie pierwsze swoje rozrywki zapamiętała moja dzisiejsza rozmówczyni? –  Jako dziecko nie chodziłam do przedszkola, opiekowała się mną babcia. Od urodzenia mieszkałam przy ulicy Sienkiewicza i z tym kojarzą mi się pierwsze rozrywki. Uwielbiałam chodzić z babcią do jej znajomych. Starsi siadali na ławkach, na takich wewnętrznych podwórkach, a my, dzieci, biegałyśmy, zakładałyśmy sekrety z kolorach szkiełek, jadłyśmy na dworze niezbyt czystymi rękoma. I było super – przenosi siebie i mnie w czasie na płockie podwórko.

– Rozrywką, i to w dodatku taką z dreszczykiem było czytanie artykułów poświęconych dramatycznemu porwaniu dr Stefanii Kamińskiej. Pamiętam, jak w kuchni mojej babci siadały sąsiadki i wszyscy z wypiekami na twarzach poznawaliśmy, wydaje mi się, że z „Tygodnika Płockiego”, kolejne relacje w tej sprawie. Byłam małym dzieckiem, nie wszystko rozumiałam, ale ten klimat dramatu i sensacji pozostał mi w pamięci. I nazwisko Bielaj, oczywiście – wspomina. 

– A! I jeszcze pamiętam pierwszy horror oglądany w telewizji. Może oglądany to za dużo powiedziane. Raczej ukradkiem zerkałam spod przymkniętych powiek, żeby babcia nie zauważyła, że nie śpię. Na pewno nie chodziłam jeszcze wtedy do szkoły. Obraz pozostał, jak widać, na wiele lat. Skrzypiące schody prowadzące może na jakiś ponury strych i mumia idąca po tych schodach. Bandaże rozwijają się, muzyka zapowiada coś strasznego i … nie wiem, co dalej. Może zasnęłam, może nie pamiętam. Jednak wrażenie nie minęło – śmieje się. – Tylko, żeby ktoś sobie nie pomyślał – korzystałam też z rozrywki dla mnie przeznaczonej. Pamiętam poranki filmowe w dawnym Przedwiośniu. I „Gwiezdne wojny” w Dianie, kiedy chodziłam jeszcze do podstawówki. To był pierwszy film, na który zaprosił mnie chłopak do kina – dodaje z sentymentem w głosie.

Obierak z mężem w tle

Pani Joanna oprócz tego, że jest dyrektorem Książnicy Płockiej jest również harcerką. Jak już zdążyliście się przekonać praktycznie od zawsze.  Jakie pierwsze wspomnienia nosi w sobie pani Joanna, związane z tą pasją? – Byłam na wielu obozach, ale na pierwszy pojechałam późno, bo dopiero w liceum. Pamiętam doskonale te trzy tygodnie spędzone nad Zalewem Koronowskim. Mój zastęp nazywał się „Archiminihipotumanazarepeteczereminikiewiczanki” – hmm..no i wyobraźcie sobie, że bohaterka rozmowy wypowiada to jednym tchem, bez zająknięcia.

– Nikt sobie nie radził z tą nazwą, a my miałyśmy niezły ubaw. Tylko oboźny (tak na marginesie – obecnie mój mąż) zawziął się i nauczył. Pierwszy raz wtedy w hurtowej ilości obierałam ziemniaki, pierwszy raz stałam nocą na warcie, budowałam szałas, w którym trzeba było spędzić samotnie noc. Tę opowieść można snuć w nieskończoność. Harcerstwo to po prostu wielka frajda – uśmiecha się ciepło.

–  Świetnym wspomnieniem jest też pierwszy nocny bieg harcerski, w którym byłam opiekunem. Staliśmy w lesie na punktach, a harcerze wykonywali różne zadania. Byliśmy ukryci za drzewami i wychodziliśmy dopiero, gdy ktoś już blisko podszedł. W pewnym momencie pojawił się chłopak. To był bardzo inteligentny harcerz, interesował się okrętami podwodnymi, miał na ten temat ogromną wiedzę. A wtedy stanął, rozejrzał się, a ponieważ nie widział nas, ukrytych za drzewami, ze stoickim spokojem powiedział głośno: „Wot akończyłoś i szto dziełać?” – śmieje się pani dyrektor.

– Pamiętam też moją pierwszą drużynę harcerską i pierwsze przyrzeczenie, które odebrałam jako drużynowa. Było to na zimowisku w Ząbkowicach Śląskich – noc, ruiny zamku, nikłe światło latarek i wielkie przeżycie…

Lektury z…kapeluszami

Mija czas dzieciństwa i wczesnej młodości. Jak swoją pierwszą pracę wspomina Joanna Banasiak? – Zaczęłam pracować jako nauczycielka języka polskiego w Szkole Podstawowej nr 4 w Płocku. I myślałam, że tak będzie już na zawsze. Bardzo lubiłam pracę w szkole, lubiłam moich uczniów. Wielu z nich, ich rodziców spotykam dziś, rozpoznajemy się, miło wspominamy dawne czasy, opowiadają, co teraz porabiają. Utrzymuję także bardzo bliski kontakt z wieloma koleżankami z tej pierwszej pracy – opowiada.

– Ale wracając do pierwszego razu. Pamiętam, że weszłam do pokoju nauczycielskiego i stanęłam, trochę onieśmielona gwarem. Wtedy podeszły do mnie dwie Stasie – jedna ucząca języka rosyjskiego, druga wf. Tak po prostu z sercem na dłoni. Zaproponowały, żebym usiadła przy ich stoliku, zaczęły przedstawiać inne koleżanki. Do dziś utrzymujemy serdeczne kontakty i tej życzliwości wobec żółtodzioba nigdy im nie zapomnę – wspomina.

– Pamiętam też pierwszą lekcję języka polskiego, którą prowadziłam. Miałam ją z piątą klasą. Zaczęłam dyktować im lektury. Byliśmy już dobrze po połowie, gdy jakaś dziewczynka podniosła nieśmiało rączkę do góry i powiedziała, że tę książkę oni już omawiali. Zdziwiłam się, że poprzednia pani tak już na zapas czytała z klasą lektury. Wtedy odezwały się inne głosy, że i tę czytali, i tamtą. Zorientowałam się, że z tego stresu podyktowałam im lektury z czwartej klasy. Cóż, taka wpadka, trzeba było zacząć od nowa – śmieje się moja rozmówczyni.

Wszyscy wiedzą, że Książnica, świetnie się rozwija za rządów Joanny Banasiak. Staram się dowiedzieć, jak wyglądał pierwszy dzień w pracy nowej pani dyrektor? Jak przywitali panią Joannę pracownicy, czy było to duże wyzwanie?

– Pamiętam doskonale ten pierwszy dzień. Wcześniej długo się zastanawiałam, czy przyjąć ofertę tej pracy. Oczywiście, książki były mi bliskie i z racji zainteresowań, i dlatego że uczyłam języka polskiego. Jednak bywałam w Książnicy na spotkaniach autorskich, wiedziałam, że tu nie tylko wypożycza się książki.

– Gdy pierwszy raz znalazłam się w gabinecie, gdy obejrzałam już wszystkie działy, usiadłam i zaczęłam się zastanawiać, co tu można przez osiem godzin robić. To była dla mnie zupełnie nowa bajka. Dziś już absolutnie nie mam takich dylematów. Teraz wciąż brakuje mi czasu, może za dużo wymyślam, w zbyt dużo projektów się angażuję, ale w Książnicy pracują tak rewelacyjni ludzie, wspólnie robimy tyle świetnych rzeczy, że nie szkoda tego czasu – chwali swoich współpracowników.

– I teraz też, mimo że już tyle lat pracy zawodowej za mną, wciąż zdarza mi się coś robić pierwszy raz: pierwsza Noc Muzeów w Książnicy, pierwsze unijne pieniądze pozyskane na remont, pierwszy raz „Ogród pod chmurką”, pierwsze gry miejskie… – dodaje z uśmiechem.

– Muszę wspomnieć też o swojej przygodzie z historią. Pierwszy raz miałam okazję i naprawdę wielką przyjemność wcielić się w rolę Marceliny Rościszewskiej, Marii Macieszyny. Wspaniałe kobiety, niezwykle ważne dla nas czasy, a te stroje. I moje pierwsze doświadczenie z kapeluszem, nie licząc harcerskiego. Niezwykle ekscytujące!

Niekończące się…”pierwsze razy”

Dyrektorowanie, harcerstwo, tzw. życie publiczne, a oprócz tego jeszcze dom i rodzina, która dla mojej rozmówczyni jest  najważniejsza. Pani Joanna jest mamą dwóch córek, to wiem od naszej pierwszej rozmowy. Co pani poczuła kiedy pierwszy raz usłyszała pani słowo – mama?

– Myślę, że nie będę tu oryginalna – wielką miłość, szczęście. Córki, Marta i Magda, to najradośniejsze promyki mojego życia. Dziś to już młode kobiety, ale pamiętam wszystkie pierwsze kroki, ząbki, słowa. Pierwsze jazdy na rowerze, pierwsze próby pływania, złamane ręce – rozjaśnia się twarzy pani Joanny.

– Warkoczyki, które plotłam, obcinanie, zapuszczanie włosów. Bale w szkołach, studniówkę starszej córki, Marty, bo młodszej jeszcze przed nami. W domu mamy taki babiniec – my trzy i jeden mężczyzna. Mąż przyzwyczaił się już, że trochę dominuje damski punkt widzenia. Każdy ma swoją przestrzeń, ale mamy wiele wspólnych spraw, tematów. I jak to z dziećmi – mimo że duże – wciąż coś dzieje się pierwszy raz….Ostatnio po raz pierwszy staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami pieska – śmieje się. –  To było marzenie młodszej córki, Magdy. I tak w naszym domu pojawiła się Burito, szpic pomeranian miniatura. Taa … jest inaczej, to z pewnością, a ile rzeczy pierwszy raz, np. pierwsze pogryzione kapcie – obydwie wybuchamy śmiechem.

A jakie marzenie ma pani dyrektor Książnicy Płockiej, ale takie, które działoby się pierwszy raz…- Marzeń mam sporo. Dotyczą one i mnie, i moich najbliższych. I spraw osobistych, i zawodowych. Jednak, podobno, nie mówi się o marzeniach, bo mogą się nie spełnić. Wolę zatem nie ryzykować – mówi ciepłym głosem.

– Powiem tylko o jednym życzeniu. Byłoby super, gdyby każdy zaczynał dzień od uśmiechu, tak jakby to był jego pierwszy uśmiech w życiu. Wyobraźmy to sobie, a potem spróbujmy. Warto… – dodaje.

No i co, super rozmówczyni? Od razu cieplej na sercu? Dziękuję pani Joannie za rozmowę i mam nadzieję, że jej apel o uśmiech zastosujecie w swoim życiu.

Fot. Archiwum prywatne Joanny Banasiak.