Mój pierwszy raz. Jan Drzewiecki: Najechał na nas rowerzysta [FOTO]

Kiedy poznałam bohatera dzisiejszej rozmowy on miał włosy, a ja dużo, dużo mniej lat. Było to w czasach kiedy istniała bardzo znana w Płocku kawiarnia artystyczna Pod Kominem. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Jan siedział przy stoliku w oczekiwaniu na czyjś wieczór autorski. Podeszłam do niego i po prostu zaczęliśmy rozmawiać, zupełnie tak jak byśmy się znali już wiele, wiele lat…I myślę, że każdy kto poznał Janka osobiście ma podobne odczucia.

Pomimo tego, że Jan Drzewiecki należy do elit fotograficznych i jest niekwestionowanym autorytetem w tej dziedzinie, to jest w nim niezwykła skromność. Ma ogromne poczucie humoru i dystans do siebie. Kiedy zaproponowałam Jankowi udział w wywiadzie „Mój pierwszy raz”, zareagował słowami – Leno, może ktoś inny bardziej na to zasługuje – odpowiedział ze stoickim spokojem w głosie. Jednak po chwili rozmowy i kilku argumentach zgodził się, pomimo bardzo wielu obowiązków służbowych.

Wieczne… wagary

Przez wiele lat naszej znajomości dużo ze sobą rozmawialiśmy, znam wiele historii z życia mojego rozmówcy. Jednak układając pytania do wywiadu starałam się zapytać o to, o czym nigdy nie rozmawialiśmy. Z wcześniejszych rozmów wiem, że Janek zawsze był ciekawy świata i ludzi. Czy jako dziecko chodził na wagary. Kiedy był ten pierwszy raz?

– Nie pamiętam żebym chodził na wagary. Natomiast doskonale pamiętam wagary kiedy już pracowałem w kutnowskiej Polfie. W poniedziałki umawiałem się ze swoim kolegą, który lubił podróżować. Szliśmy na stację kolejową i czekaliśmy na pierwszy pociąg bądź autobus. I jechaliśmy do pierwszego większego miasta. W ten sposób kiedyś trafiłem do… Płocka i bardzo mi się spodobał, było tu mnóstwo zieleni, możliwość ciekawej pracy w Petrochemii i sierpeckie piwo. To spowodowało, że tu wróciłem i mieszkam tu do dziś – zaskakuje mnie odpowiedzią.

Przyjemnie, a jednak…

Może innemu rozmówcy nie odważyłabym się zadać mojego następnego pytania. Jednak „Mój pierwszy raz” wywołuje w wielu skojarzenia z…seksem. W rozmowie z Jankiem, nie jestem w stanie powstrzymać się aby nie zadać tego pytania. Jak swój pierwszy seks wspomina Jan Drzewiecki? Mój rozmówca reaguje bardzo spontanicznie, śmieje się głośno, po czym z uśmiechem na ustach zaczyna opowiadać.

– Byłoby na pewno fajnie gdybym z koleżanką nie wybrał nocą alejki w parku. Ponieważ było ciemno nie wiedzieliśmy, że to alejka i kiedy już zaczynało być miło, wtedy stała się rzecz przedziwna…najechał na nas rowerzysta – śmieje się fotograf. – Generalnie podniósł się wielki raban, bo rowerzysta czuł się bardziej poszkodowany niż my. Jak upadał, to tak jęknął głośno z bólu, że do dziś pamiętam ten dźwięk. Dziwił się, że wkoło tyle miejsca, a my akurat chcieliśmy to robić na tej ścieżce – śmiejemy się do łez przy stole w mojej kuchni.

Brnę w temat dalej. Jak do tego doszło? – Byłem ze swoją koleżanką w restauracji i zapytała mnie o to czy miałem kiedyś dziewczynę i czy kochałem się z nią? Oczywiście przyznałem ze wstydem, że jeszcze nie miałem kobiety. Powiedziała wtedy do mnie, że miała kilku chłopaków, i że pokaże mi jak to się robi – kończy opowiadać o swojej pierwszej seksualnej przygodzie.

Było miło i przyjemnie, zatem czas…stanąć na ziemi. Pytam o nieprzyjemny temat, czyli o choroby. O ile cię znam nigdy nie chorowałeś, a może był ten pierwszy raz? – Pierwsza choroba jako taka przebiegała dosyć „sprawnie”…silne bóle brzucha, wymioty – żartuje tylko w sobie znanym stylu bohater rozmowy. – Przed uśpieniem chloroformem chirurg poklepał mnie po brzuchu i powiedział – fajnie mi się zaczął dzień, trafił mi się chudziaczek. W ten sposób pozbyłem się wyrostka. Po powrocie do domu zaopiekowała się mną córka właścicielki mieszkania. Przyniosła mi książkę „Białe lato” Odojewskiego. Potem zupę, a potem wygładzała prześcieradło – zawiesza głos i ucina temat.

„Zupa” z…kliszy

No ale czas porozmawiać o Janka pasji. Wiadomym jest fakt, że jest artystą fotografem. Jednak kiedyś musiał zacząć robienie zdjęć, a także zacząć je „wywoływać”. Jak wspomina swój pierwszy raz w ciemni?

– Z tymi artystami to jest jakaś makabra i plaga. Rzeczywiście w fotografii byłem zakochany. Pamiętam do dziś zapach futerału od pierwszego aparatu, była to Smiena 8. Mama mi wydzieliła w szafie miejsce na moje sprzęty fotograficzne, które przypominało tabernakulum. Pierwszy film (kliszę) po prostu…ugotowałem – Janek śmieje się głośno.

– Wiedziałem, że trzeba kupić wywoływacz, że musi być rozcieńczony w podgrzanej wodzie, tak też zrobiłem, to wszystko zalałem wrzątkiem i film wrzuciłem do garnka. Odbywało się to wszystko w piwnicy, gdzie nie było światła. Miałem latarkę naftową z czerwoną szybką, w tym świetle ujrzałem, że mój negatyw jest absolutnie przeźroczysty, przeżyłem ogromny zawód. Miałem wtedy chyba 16 lat. Bardzo chciałem nauczyć się to robić. Zacząłem szukać jakichś książek na ten temat i znalazłem wolumin zatytułowany „Fotografia, technika i technologia”, jak się okazało była to publikacja dla zaawansowanych fotografów.

Ale dałem radę. Potem natrafiłem na książkę zgłębiającą tajemnice światła, cienia i mroku w fotografii, napisał ją Dederko, Polak. Genialna książka, która do dziś nie straciła na ważności – tłumaczy artysta o swoich nie łatwych początkach.

Trudne…tematy

Może to wydarzenie zaważyło na tym, że do dziś Jan Drzewiecki nie lubi łatwych tematów w fotografii. Jaka była Twoja pierwsza wystawa, która wywołała tak wiele kontrowersji, że została zdjęta w ciągu 24 godzin? Co było na fotografiach? Co Cię zainspirowało?

– Była taka wystawa, nosiła nazwę „Ich rozmowy”. Główna fotografia o dużych rozmiarach prezentowała fikcję uczuć. Inne fotografie epatowały ekspansją nowego uczucia dwojga ludzi. I to chyba było przyczyną buntu kobiet. Zdjęcia były robione w kawiarni w Niemczech, tam siedziała zakochana para, całowali się namiętnie, wyjąłem aparat i zacząłem robić im zdjęcia bez pytania o pozwolenie. Nie zwracali na mnie uwagi. Kiedy stanąłem na krześle aby robić zdjęcia z góry zainteresowali się mną. Powiedzieli, że mi wybaczą ale muszę im podarować odbitki. Spotkaliśmy się, byli zachwyceni zdjęciami, zaprzyjaźniliśmy się. To była para z dużą różnicą wieku, do dziś są ze sobą bardzo szczęśliwi, mają też dziecko – opowiadał zadowolony.

Janek lubi ludzi, oni także lgną do niego. Czy doświadczyłeś rozczarowania od człowieka. I kiedy był ten pierwszy raz. Czy to było w młodości?

– Było to w szkole podstawowej. Nauczycielka kompletnie nie rozumiała psychiki małego dziecka. Znęcała się nade mną. Nie byłem dzieckiem sprawiającym kłopoty wychowawcze. Drugie potworne rozczarowanie przeżyłem już w wieku dorosłym – nagle smutnieje, długo patrzy smutnymi oczami w ścianę. Gołym okiem widać, że źle znosi to wspomnienie – To był człowiek , właściwie sąd, działający w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej. Wtedy legł w gruzach mój cały system poczucia sprawiedliwości. Ogarnęło mnie rozczarowanie i bezsilność. Od tamtej pory wiem, że niewinność nie gwarantuje bezpieczeństwa – dodaje poważnym tonem głosu, który wywołuje dreszcz na plecach.

Lustrzanka pełna… diaporam

Nie ciągnę tematu, bo zdecydowanie wolę kiedy Jan się śmieje i żartuje. Z tego co wiem, płocki fotograf nadal jest „niespokojny” w fotografii. Nadal poszukuje. Czy w tej swoistej „eksplozji” cyfrowej fotografii olśniło cię coś pierwszy raz od kilkudziesięciu lat? – W tej ekspansji dla fotografów jest cały czas luka, która się nazywa… kreatywność. Tego nie ma w żadnym pakiecie z lustrzanką i ci ludzie zawsze będą mieli szansę zaistnieć, nawet posiadając podłe szkło w body [ body – korpus aparatu, szkło – obiektyw – przyp. red].

– Odkryłem diaporamę, którą wskrzesiła właśnie fotografia cyfrowa. Sądzę, że w tej dziedzinie fotografii mam sporo do powiedzenia. Za pierwszą stworzoną diaporamę otrzymałem nagrodę międzynarodową. Za drugą diaporamą otrzymałem wyróżnienie FIAP.

Moich dotychczasowych rozmówców, pytałam zawsze o marzenie, które byłoby tym pierwszym razem, a chcieliby aby się spełniło. W ostatniej chwili zmieniam zdanie i Janka pytam o jego…pierwsze marzenie, które pamięta do dziś.

– Tak pamiętam – słyszę natychmiastową odpowiedź. – Jako małe dziecko cierpiałem na pewną przypadłość. Wiedziałem, że dorośli posługują się Bogiem, postanowiłem z wahaniem zwrócić się do niego żeby mi pomógł. Miałem świadomość, że to ważna „figura” mająca wiele spraw do załatwienia na tym świecie. Poprosiłem grzecznie aby mi pomógł w wolnej chwili, obiecując, że już nigdy nie zwrócę się do niego o pomoc. I wyobraź sobie, pomógł mi…I do dziś tkwi we mnie to zobowiązanie – uśmiecha się. W tym miejscu należy dodać, że Jan jest agnostykiem.

Fotografia główna w wykonaniu Doroty Drzewieckiej. Prezentowane zdjęcia w galerii pochodzą z wystawy „CV” Jana Drzewieckiego.