Deprecated: Creation of dynamic property Kingnews_Blog_Layouts_Module::$layout_columns is deprecated in /home/klient.dhosting.pl/faldka/dziennikplocki.pl/public_html/wp-content/themes/kingnews/inc/modules/blog-layouts/module.php on line 80

Deprecated: Creation of dynamic property Kingnews_Blog_Layouts_Module::$layout_style is deprecated in /home/klient.dhosting.pl/faldka/dziennikplocki.pl/public_html/wp-content/themes/kingnews/inc/modules/blog-layouts/module.php on line 81

Mało mandatów, podciąganie statystyk. Policjanci ujawniają nieprawidłowości w gostynińskiej komendzie

W związku z kontrolą z Radomia, która dotyczy nieprawidłowości w komendzie, policjanci są zmuszani do tego, aby w razie pytań nic nie mówili, są zastraszani konsekwencjami, dyscyplinarkami itd. Nikt nie chce nic mówić, bo wszyscy się boją i są zastraszani przez komendanta. Gdyby została przeprowadzona anonimowa ankieta, to wyszłoby co tu się dzieje w komendzie” – cytują dziennikarze Onetu fragment anonimu przesłanego z Komendy Powiatowej w Gostyninie do Komendy Wojewódzkiej w Radomiu.

W artykule „To jest policja, tutaj się nie mażemy” dziennikarze przybliżyli poruszającą historię policjantki. Sprawą zajęła się prokuratura. Działania w tej sprawie zapowiedzieli także posłowie Lewicy. 

Policjantka była główną postacią w artykule, dziennikarze Onetu – Mateusz Baczyński oraz Marcin Wyrwał poruszyli także inne wątki, które dotyczą nieprawidłowości w gostynińskiej komendzie. Kolejnymi funkcjonariuszami, którzy oprócz Justyny zdecydowali się na rozmowę z dziennikarzami był Marek i Paweł [imiona zmienione na potrzeby artykułu – przyp. red.]. 

Służbę w policji Marek zaczynał w Warszawie. Przez pięć lat pracował w prewencji i zajmował się ochroną placówek dyplomatycznych. Kiedy urodziło mu się dziecko, stwierdził, że wróci w rodzinne strony. Tak trafił do komendy w Gostyninie. – Na początku wszystko było okej. W prewencji mieliśmy fajną ekipę, dobrze się pracowało. Ale w pewnym momencie zaczęła się jazda ze statystykami. Ciągle słyszeliśmy, że przynosimy za mało mandatów. Czy wystawilibyśmy pięć, dziesięć, czy piętnaście, to zawsze było mało. Zaczęliśmy się z chłopakami buntować, ale sytuacja tylko się pogorszyła. Jak daliśmy komuś pouczenie, to musieliśmy tłumaczyć się kierownikowi, dlaczego nie wystawiliśmy mandatu – opowiadał dziennikarzom. 

– Cały czas było ciśnienie. Statystyki, wyniki zwozić, będą premie. Komendant cisnął naczelników, a oni nas. Pamiętam taką absurdalną odprawę z kierownictwem, na której usłyszeliśmy, że za mało jest rozbojów na terenie Gostynina. Ja spojrzałem na chłopaków, chłopaki na mnie i ku**a śmiech. Mówimy: „Naczelniku to chyba dobrze, że nie ma. To znaczy, że prewencyjnie dobrze działamy. Jesteśmy na mieście i nie dochodzi do rozbojów”. Naczelnik na to: „Nie, komendant powiedział wyraźnie, że jest za mało rozbojów”. Mówię potem do chłopaków: „Słuchajcie, to jak skończę robotę, napadnę babkę, dam jej w pędzel, zabiorę torebkę i zadzwonię na policję, że był napad. Potem ucieknę do domu, sprawcy nie będzie, ale rozbój tak”. Tyle że ja żartowałem, a komendant nie. Tak to jest panowie, gdzie kończy się logika, zaczyna się policja – kończy opowieść.

Kolejnego rozmówcę dziennikarze nazywają Pawłem. „Podobnie jak inni funkcjonariusze boi się ujawnić personaliów. Przyznaje, że wszystko, co do tej pory słyszeliśmy o komendzie w Gostyninie, jest prawdą. Od siebie dodaje, że to, co było dla niego najbardziej szokujące, to fałszowanie statystyk.” – czytamy w Onecie. 

– Do komendy przyszła kiedyś kobieta zgłosić, że ktoś jej ukradł pierścionek, a ona go znalazła potem w lombardzie. Okazało się, że ukradł go jej konkubent. Przy przyjęciu zawiadomienia wyszło, że wartość tego pierścionka to około 400 zł, czyli mamy do czynienia z wykroczeniem, a nie przestępstwem. No to naczelnik poprosił tę kobietę, żeby zawyżyła wartość tego pierścionka. Ona tłumaczyła, że kupiła go dwa lata temu za 400 zł, a naczelnik na to, że „przecież ma jeszcze wartość sentymentalną”, poza tym „teraz jest pewnie wart z 600 zł”. Takie bzdury gadał, żeby tylko sobie potem wbić w tabelkę, że przestępstwo zostało wykryte. Bo wykroczenie w statystyce policyjnej jest niczym. Tym się nie pochwalisz przed komendantem wojewódzkim – relacjonował policjant. 

Dodaje, że: – jak sprawcy nie dało się wykryć, to robiło się w drugą stronę, czyli zaniżało się wartość szkody, tak aby było wykroczenie. Chłopaki potem latali z wydrukami z Allegro, żeby wykazać, że np. skradziony telefon jest wart 450 zł, a nie 500 zł. Te statystyki były fałszowane masowo. Jak znaleziono sprawcę, to robiło się np. kradzież z włamaniem. Jak sprawcy nie było, to kradzież bez włamania. W jaki sposób? Dopytywali się pokrzywdzonych, którym okradziono dom, czy zostawili otwarte okno. Jak mówili, że nie pamiętają, to robiło się zwykłą kradzież. To samo z samochodami. Zamykał pan auto? Zamykałem. A sprawdzał pan, czy na pewno pan zamknął? No nie. Okej, to mamy kradzież.

Podczas rozmowy z dziennikarzami Marek przyznaje, że jeśli policjant „się stawiał” i miał za dużo do powiedzenia, to szukało się na niego haków. Czasami dochodziło do absurdalnych sytuacji np. przełożony sprawdzał stanu czystości radiowozów. Jeżeli coś było nie tak według komendanta, to policjanci nie dostawali premii. Następną absurdalną sytuacja opowiedzianą przez policjanta było to, że komendant chciał podjąć działania dyscyplinarne związane z niegospodarnością wobec policjanta… nie zgasił światła w łazience. 

Marek chciał się rozwijać. Napisał do komendanta Włodkowskiego wnioski. Najpierw o wyjazd na misję zagraniczną. Później o możliwość studiowania w szkole oficerskiej w Szczytnie. Na obydwa wnioski dostał odmowę z uwagi na braki kadrowe. – Za to przyszło kilka młodych policjantek, które przeskoczyły szybko ze stołka na stołek i cyk, za chwilę były na kursach. Młodsze stażem ode mnie – opowiada. Policjant zaciskał zęby i pracował dalej. W końcu jednak doszło do sytuacji, po której miał dość – opisuje Onet.

Przyszedł zatem moment, że czara goryczy się przelała.  Sytuacja, którą opowiedział policjant działa się w miejscowości Pacyna.  Kobieta zamknęła się z dzieckiem w domu i groziła, że wyskoczy przez okno. – (…) Było nas trzech. Jednemu koledze powiedziałem, żeby poszedł pod okno od kuchni, a drugiemu, żeby stanął pod balkonem. Ja wbiegłem do klatki, przy jej drzwiach stali już strażacy, którzy próbowali wyłamać drzwi. Drzwi trzeszczały, a ta kobieta darła się, że jak wejdziemy, to wyskoczy. Mówię do niej: „połóż dzieciaka, otwórz nam drzwi, nikomu nic się nie stanie”. Ale ona była w amoku, nic do niej nie docierało. Odpaliłem paralizator, drzwi trzasnęły, wpadliśmy do środka. Ona stała z dzieckiem na ręku w przedpokoju. Jak nas zobaczyła, to ruszyła w stronę balkonu. Pobiegłem przez korytarz do dużego pokoju, z oddali tylko usłyszałem kolegę: „już skacze!”. Wiedziałem, że jej nie dogonię. W progu strzeliłem z paralizatora. Trafiłem ją w momencie, kiedy wyskakiwała. Dostała w łopatkę i szyję, prąd ją poraził i odbiła się od barierki od strony pokoju. Spóźniłbym się o sekundę i mielibyśmy dwa trupy – opowiadał policjant. 

Z relacji wynikało, że akcja z kobietą rozpoczęła się około godz. 2 w nocy. Marek do komendy wrócił o godz. 9 rano. Policjant był bardzo zmęczony. – W takiej sytuacji jest zawsze jeszcze sterta kwitów do wypełnienia, więc zacząłem rozpisywać dokumentację. Kiedy kończyłem, wszedł naczelnik prewencji i powiedział: – Napiszesz jeszcze notatkę z użycia paralizatora. – Nie mogę jutro? – Nie, ma być teraz – nakazał przełożony. Policjant został w pracy. Dokończył papierkową robotę. 

Na tym się jednak nie skończyło. Potem do Marka padały pytania: Czemu użył paralizatora? Czy nie miał innych środków? – „To co, miałem pałką w nią rzucać? Albo poprosić, żeby sama sobie kajdanki założyła? A może strzelać do niej z broni? To dopiero byłby kryminał!” – mówił dziennikarzom.  – Miesiąc się z tym bujałem. W końcu okazało się, że w komendzie wojewódzkiej uznali to za wzorową interwencję. Z tego, co wiem, to nagranie z tego paralizatora do dzisiaj pokazują w szkołach policyjnych. Komenda Wojewódzka w Radomiu stwierdziła też, że powinienem dostać nagrodę za uratowanie dwóch żyć. Wiecie, ile mi przyznał komendant Włodkowski? 162 zł. – relacjonuje. Policjant zdecydował, że nie chce nagrody, a woli pochwałę z wpisaniem do akt. Pochwały nie dostał. 

– Doszedłem do wniosku, że to nie ma większego sensu i odszedłem. Dalej jestem w służbach mundurowych, ale już nie w policji. Komendant Włodkowski skutecznie zabił we mnie miłość do tej formacji. Podobnie, jak w wielu innych policjantach. 

Cały artykuł do przeczytania na stronie onet.pl

Źródło: Onet.pl
Fot. Policja.