Lekcja rozmowy…

Rafał Kowalski – dziennikarz, przez kilka lat związany z płocką Gazetą Wyborczą. Dziś zastępca kierownika Muzeum Żydów Mazowieckich w Płocku. Ukończył Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, doktor nauk humanistycznych UW w zakresie nauk o polityce.

Bliski jest mu temat kwestii polsko – żydowskiej, historii i kultury narodu żydowskiego oraz państwa Izrael. Swoją pierwszą książkę – „Raz jeszcze. Żydzi – Płock – Polska” – poświęcił płockim Żydom. Przywołuje w niej smaki, zapachy z czasów dzieciństwa swoich bohaterów. Pozwolił im zabrać się w podróż po przedwojennym Płocku, cierpliwie słuchał historii, jakie przyniosła wojna.

Dziennik Płocki: Co było najtrudniejsze w pracy nad książką?
Rafał Kowalski: Trudne bywały same rozmowy i starania, by w ogóle do nich doszło. Choćby ubieganie się o fundusze. Wymagało to sensownej argumentacji podczas wystąpień przed komisją kultury Urzędu Miasta Płocka i przed miejscową radą podczas jej sesji. Niełatwy był też ostatni etap pracy nad książką. Mam na myśli wielokrotne czytanie tego samego tekstu, by wyłapać powtórzenia czy niepotrzebne znaki przystankowe. W rezultacie pod sam koniec byłem tą książką szczerze zmęczony. Od razu przepraszam ją za te słowa.

DP: Teraz jest już chyba lepiej.
RK: Tak, polubiłem ją na nowo.

DP: Rozmowy z ludźmi nie były łatwe, bo…
RK: …mój przeciętny rozmówca ma już swoje lata. Stan zdrowia również ograniczał swobodne i nieskrępowane dialogowanie. Zresztą nawet zdrowemu człowiekowi nie jest łatwo wracać pamięcią do przeżyć czasem koszmarnych. Trochę też musiało potrwać, zanim się poznaliśmy i wzajemnie sobie zaufaliśmy. Tego się nie zrobi przez telefon.

DP: Jak wyglądały przygotowania do podróży?
RK: Gdyby wszyscy byli w jednym mieście, np. w Nowym Jorku, byłoby świetnie. Tak nie było. Same Stany, ich przestrzeń, były dużym wyzwaniem logistycznym. Nowy Jork, Los Angeles, Austin, Floryda – to trzeba było dobrze zorganizować. Każdy rozmówca ma swoje życie, plany i trzeba się było dopasować. Czasem drżałem, czy ktoś nie zrezygnuje przed samą rozmową, choćby z powodu nagłego pogorszenia się stanu zdrowia. W trakcie samych rozmów niekiedy trzeba było robić dłuższe przerwy. Cała rzecz się przedłużała. A tu już czeka samolot do innego miasta i kolejny rozmówca. Lekko nie było.

DP: Wiedziałeś, o co chcesz zapytać?
RK: Nie miałem szablonu zagadnień. Oczywiście były pytania, które się powtarzały: o dzieciństwo, smaki, zapachy, o kuchnię, zwyczaje, nazwiska… Taki był mój zamysł. Jednak wiele pytań rodziło się w trakcie samej rozmowy.

DP: Miałeś wątpliwości, że pewnych pytań nie powinieneś zadać?
RK: Nawet jeśli wiedziałem, że dla rozmówcy może to być trudne, takie pytania zadawałem. Były ważne. Niemniej nie pytałem o historie tabloidowe, są jakieś granice.

DP: Nie bałeś się, że rozmawiając o wojnie, Holokauście przekraczasz pewną intymną granicę?
RK: Rozmówcy mówili nierzadko o sprawach bardzo bolesnych. Często temat okazywał się wciąż mocno żywy. Stąd łzy, łapanie się za serce, przedłużające się chwile milczenia. To bardzo newralgiczne momenty, przy których musiałem szybko reagować. Znaczy, np. zmienić temat. Jeśli rozmówca sam do niego potem wracał, słuchałem dalej, choć nie naciskałem. Ze świadomością, że ciągle muszę być czujny. Dla mnie to była lekcja rozmowy.

DP: W jakich jesteś relacjach ze swoimi rozmówcami?
RK: Z niektórymi cały czas mam kontakt.

DP: Będą mieli okazję zobaczyć twoją książkę?
RK: Tak, ponadto książka w przyszłym roku wyjdzie też w wersji anglojęzycznej. Niektórzy mówią po polsku, ale już nie czytają w tym języku. Ta książka jest ważna dla nich i dla ich rodzin. Trafi również do różnych bibliotek czy instytucji, jak np. Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu Yad Vashem w Izraelu czy Muzeum Holokaustu w Los Angeles.

DP: W tematach związanych z wojną mówi się o dziedziczonej traumie.
RK: Nie zrównywałbym słowa trauma tylko z wydarzeniami wojennymi. Często trudne przeżycia wiążą się również z okresem po 1945 roku. Halina Fellenbaum mieszka w Beverly Hills. Niewiele to jednak dla niej znaczy. W tej iście filmowej scenerii czuje się samotna. Jej rodzina nie bardzo interesuje się tym, co ona przeżyła. Dla odmiany, Zofia Jekutieli ma wnuczkę, którą interesuje przeszłość babki. Podobnie Max Feinberg, wnuk płocczanina Icchaka Feinberga. W internecie namierzył moje artykuły, kiedy pisałem jeszcze jako dziennikarz Gazety Wyborczej. Szukał śladów rodziny Feinberg, tak dotarł do mnie. Nawiązaliśmy kontakt. Pamiętajmy jednak, że wielu potomków dawnych płocczan, w Izraelu czy w USA, prowadzi współczesne życie. Nie mówią w jidysz, ten język przetrwa gdzieś na uczelniach, seminariach.

DP: Jak ułożyło się życie tych płocczan pochodzenia żydowskiego, którzy przeżyli?
RK: Różnie. Jeden pracował dla NASA, inny przez wiele lat był hydraulikiem. Pracowali ciężko, by godnie żyć. Żyją pięknie po swojemu, zwyczajnie. Cieszą się, że mogą zobaczyć swoje kolejne prawnuki, pójść na spacer wzdłuż oceanu. Mają spokój. Doceniają to wiedząc, że straty w czasie wojny, choćby rodzinnych, nic nie jest w stanie zrekompensować. Pamięć o tym, co było, cały czas jest w człowieku. Icek Nierób mówi o sobie: „Jestem lucky man, bo znów mam rodzinę”.

DP: W książce uderza antysemityzm, ci ludzie doświadczyli go. Niekiedy antysemickie zachowania decydowały o wyjeździe z Płocka.
RK: Daleki jestem od generalizowania. U niektórych Żydów amerykańskich funkcjonuje stereotyp, że Polska jest krajem antysemickim. Jest to stwierdzenie krzywdzące dla wielu Polaków, dla instytucji, które na co dzień zajmują się relacjami polsko-żydowskimi. Jestem przeciwny stereotypom, tak w jedną, jak i w drugą stronę. Bo jednak trzeba pamiętać, że niektórzy Polacy w relacjach z Żydami też nie mają czystej karty.

DP: We wspomnieniach twoich bohaterów żywe są wspomnienia o smakach i zapachach dzieciństwa, o Płocku. Opowiadają o nich z dużym sentymentem. Tymczasem mało jest wspomnień o przyjaźni.
RK: Jednym z pierwszych czytelników, zanim jeszcze wyszła książka, był prof. Andrzej Żbikowski. Powiedział, że uderzyło go to, co również ty zauważyłaś. Na początku nie dostrzegałem tego tak mocno – książkę pisałem przecież etapami rozrzuconymi w czasie. Nie miałem jeszcze obrazu całości. Cóż mogę powiedzieć? Ci ludzie mieli takie właśnie doświadczenia, tak to pamiętają. Antysemityzm był, ale przykłady pozytywnych relacji polsko-żydowskich też się pojawiają. Choćby w historiach Szapsy Bryla czy Icka Nieroba. Nie zrozumiemy naszej historii jeśli będziemy mówić tylko o dobrych rzeczach. Obraz będzie niepełny. Musimy przepracować te bolące momenty naszej historii, świadomie się z nimi zmierzyć. Nie mamy wpływu na to, co działo się ponad 70 lat temu. Ale na to, co dzieje się teraz, już tak. I na tym warto się skupić. Trzeba mówić i o Sprawiedliwych, i o Jedwabnem. O przyjaźniach polsko-żydowskich, o szmalcownikach, volksdeutschach. O wszystkim.

DP: Jak budowałeś tę książkę?
RK: Nie chciałem, by nazwiska były ułożone alfabetycznie. Dlatego ułożone są pod kątem odwiedzanych krajów. Pomysł na dobór fotografii przyprawił mnie o ból głowy. Uznałem, że każdą historię poprzedzać będzie jedno zdjęcie bohatera z przeszłości i jedno aktualne. W rezultacie czasem musiałem wybrać jedną fotografię „naj” spośród kilku świetnych. Stąd pomysł na wystawę w przyszłym roku, by przede wszystkim pokazać zdjęcia, które nie weszły do książki.

DP: Dlaczego nie pozostałeś przy jednej formie, np. przy samych reportażach?
RK: Na formę tej książki miałem dwa pomysły. Pierwszy, by wszystkie teksty były reportażami, drugi – by żonglować gatunkami dziennikarskimi. Wywiad, reportaż, sztuka teatralna, opowiadanie w pierwszej osobie… Chciałem, by ta książka mówiła o rzeczach ważnych w przystępny sposób. By czytelnik czuł, że może poruszać się bezpiecznie po tekście. Nie kluczył między informacjami jak statek między górami lodowymi.

Rozmawiałem z kilkoma osobami, m.in. z Magdaleną Grzebałkowską (polska pisarka, reporterka Gazety Wyborczej, autorka m.in. „Beksińcy. Portret podwójny”, „1945. Wojna i pokój”, przyp. red) i z Arkadiuszem Adamkowskim (redaktor naczelny płockiej Gazety Wyborczej, przyp. red.). Mam do nich zaufanie, dzięki ich warsztatowi i doświadczeniu sporo się nauczyłem. Mając ich wsparcie do pomysłu z „żonglowaniem”, do którego sam byłem bardziej przekonany, utwierdziłem się w przekonaniu, że idę w dobrym kierunku. I jeszcze coś. Gdybym kierował się tylko podejściem dziennikarskim, zrezygnowałbym z kilku teoretycznie mniej ciekawych historii. By zdynamizować całość. Ale przecież ta książka ma też ocalać np. imiona i nazwiska. Dlatego zamieściłem w niej wszystkie historie.

DP: W opowieściach brakuje mi wypełnionej przestrzeni. Opowiadania pozbawione są twojej narracji, obserwacji.
RK: Trochę mojej narracji jest, przed każdym tekstem. Nie mam jej w samych opowieściach bohaterów. Nie chciałem jednak sugerować emocji czytelnikowi, wstawiając np. w nawiasie, że bohater w danym momencie się uśmiechnął albo zasmucił. Wolałem, by słowa same oddziaływały na czytelnika.

DP: Interesujesz się historią Żydów, bliska ci jest również kultura żydowska, literatura. Co cię w niej fascynuje?
RK: Według mnie, literatura izraelska jest bardzo blisko człowieka. Ta intymność jest podawana z klasą, pozbawiona ekshibicjonizmu. Nie ma w niej efekciarstwa, a jednocześnie jest w niej jakaś głębia. Jestem fanem Amosa Oza, Dawida Grossmana, Etgara Kereta, Zeruryi Shalev, Eshkola Nevo… Także kino izraelskie ma sporo do zaoferowania. Film „Viviane chce się rozwieść” Ronin Elkabetz, zresztą pokazywany niedawno w Kinie za Rogiem Płockiego Ośrodka Kultury i Sztuki, to dla mnie arcydzieło.

DP: Temat płockich Żydów nie jest wyczerpany?
RK: Nie. Kiedy książka była już gotowa, pojawiły się kolejne osoby, które jeszcze chciały coś powiedzieć. Obecnie mało jest publikacji o płockich Żydach. Jest leksykon nazwisk, jest wydany doktorat Jana Przedpełskiego. Także album z fotografiami i książką o architekturze żydowskiej, obie publikacje autorstwa Gabrieli Nowak, wspomnienia Symchy Gutermana. To jeszcze zbyt mało, według mnie, jest jeszcze trochę do zrobienia.

DP: W pięciu słowach określ swoja książkę.
RK: Potrzebna, bolesna, zabawna, męsko – damska i ciężka w sensie wagi.

Z Rafałem Kowalskim rozmawiała Renata Jaskulska. Książka „Raz jeszcze. Żydzi -Płock – Polska” została wydana przez Muzeum Mazowieckie w Płocku, przy wsparciu finansowym Urzędu Miasta Płocka.

Fot: Renata Jaskulska