Twórczość Leszka Czajkowskiego i Pawła Piekarczyka pozostaje daleko od mainstreamowych mediów. Jest niedostępna w radiu i telewizji. I totalnie nie nadaje się do tańca. A jednak ich zorganizowany w karnawale koncert zapełnił aulę PW przy ulicy Jachowicza do ostatniego miejsca.
Czajkowski i Piekarczyk to artyści szczególni. Muzycznie ocierają się o twórczość Jacka Kaczmarskiego, Przemysława Gintrowskiego, czy Włodzimierza Wysockiego. Ich teksty jednak mają najczęściej charakter publicystyki politycznej (cykl płyt, w których podtytule znajduje się „Oszołom”). Nieco inny jest wydany w 2014 roku album „Żołnierze niezłomni – Podziemna Armia powraca”.
– To hołd złożony Żołnierzom Niezłomnym, którzy oddali życie za wolność i niepodległość najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej. Ginęli w samotnej walce, w kazamatach zbrodniczych służb NKWD i UB, torturowani i mordowani haniebnym strzałem w tył głowy – tłumaczą autorzy. – Odmówiono im prawa do pochówku, skrywając miejsca i imiona. Ale dzisiaj powracają, aby przypomnieć nam, jak żyć i pracować dla Polski i jak ją miłować. Odradzają się też w pieśni, muzyce i poezji poprzez tę płytę.
Leszek Czajkowski z Pawłem Piekarczykiem 21, prezentując kolejne utwory ze swego najnowszego albumu, opatrywali je stosownymi komentarzami historycznymi. Wielokrotnie z ich ust słyszeliśmy, że wszystkie opisywane przez nich sytuacje, miały miejsce w rzeczywistości. Trudno się więc dziwić, że niemal wszystkie utrzymane były w molowej tonacji. – Piosenki, które śpiewane były przez uczestników Powstania Warszawskiego, miały muzykę o niemal rewiowym charakterze. Nasze utwory najczęściej są dużo bardziej poważne – mówił Leszek Czajkowski przed utworem „Powstanie Warszawskie”.
Publiczność zgromadzona w auli Politechniki Warszawskiej, z zapartym tchem słuchała zarówno historycznych opowieści Leszka Czajkowskiego i Pawła Piekarczyka, jak i ich pełnych dramatyzmu piosenek. A na zakończenie nagrodziła artystów wielominutową owacją na stojąco.
W naszym kraju już od czterech lat obchodzony jest Narodowy Dzień Żołnierzy Wyklętych. Wciąż jednak wiele osób nie wie nic lub prawie nic o żołnierzach antykomunistycznego podziemia, którzy po zakończeniu drugiej wojny światowej nie złożyli broni. Wierni żołnierskiej przysiędze, nie szli na żadne kompromisy z komunistami. I płacili za to cenę najwyższą. Ginęli w walce lub w komunistycznych katowniach.
Ale tracili nie tylko życie. Także honor, dobre imię i pamięć. Nazywani przez komunistyczną propagandę faszystami, określani mianem pospolitych bandytów, stracili na długie lata swe miejsce w historii. A przecież to nie była nic nie znacząca grupka ludzi. Szacuję się, że we wszystkich oddziałach było 120-180 tysięcy Żołnierzy Wyklętych. Jako ostatni z nich zginął Józef Franczak „Lalek”, zastrzelony w obławie pod Piaskami. Z niepełnych danych wynika, że w latach 1944-1956 z rąk komunistów zginęło ponad 8,5 tysiąca żołnierzy podziemia antykomunistycznego.
Narodowy Dzień Żołnierzy Wyklętych obchodzony jest 1 marca. W 1951 roku tego właśnie dnia w warszawskim więzieniu na Mokotowie komuniści wykonali wyroki śmierci na siedmiu członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.
W Płocku na 1 marca zaplanowany został, podobnie jak w 55 innych polskich miastach, „Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Tropem Wilczym”. Ale pamięć „swoich” Żołnierzy Wyklętych czci nieco wcześniej. 18 stycznia 1951 roku w mokotowskiej katowni zamordowani zostali płocczanie: Stefan Bronarski „Liść”, Stefan Majewski „Szczepan”, Jan Przybyłowski „Onufry”, Jerzy Wierzbicki „Dodek” oraz Wiktor Stryjewski „Cacko”. W hołdzie ich pamięci w sobotę, 17 stycznia w auli Politechniki Warszawskiej przy ulicy Jachowicza wystąpili Leszek Czajkowski i Paweł Piekarczyk. A dzień później w kościele Na Górkach odprawiona została Msza Święta w ich intencji.