Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje… Pewnie większość kobiet w moim wieku zna tę wyliczankę. Jako dziewczynka trzymała w ręku kwiatka z płatkami i wyliczała myśląc konkretnie o jakimś chłopcu. Tak to już jest, że od najmłodszych lat świadomie lub nieświadomie darzymy kogoś jakimś uczuciem.
Tak już ten świat stworzony, że mamy poczucie potrzeby bliskości drugiej osoby. Nie odstaję od reszty i do dziś mam takie pragnienia. Każdy potrzebuje w mniejszym lub większym stopniu czułości, adoracji, miłości czy namiętności. Każdy sobie, według własnych potrzeb dopasowuje skalę tych uczuć i ich kolejność. Kochałam od zawsze. I chociaż moja rodzina pokładała nadzieję, że zostanę zakonnicą – przy pierwszych urodzinach sięgnęłam po różaniec. Bardzo szybko się okazało, że mam wielkie serce i życie zakonne pisane bynajmniej mi nie jest. I bardzo dobrze – Kościół mógłby tego nie wytrzymać z moją osobą w roli głównej.
Pamiętam, że jako 6-latka kochałam się w niejakim Pawle. Znam do dziś jego nazwisko, ale kompletnie nie pamiętam jego twarzy. W dość osobliwy sposób okazywałam mu sympatię – rozbijając na jego głowie jakąś zabawkę lub zamykając w łazience. Już jako mała, pyzata dziewczynka miałam problemy z emocjami. Delikwent w ogóle nie był mną zainteresowany, a ja usilnie próbowałam zwrócić na siebie jego uwagę. Nieskutecznie. Moja miłość wyprowadziła się z rodzicami z miasta, a mnie pozostały przedszkolne wspomnienia pierwszej miłości. Ciekawa jestem na ile ukształtował się mój charakter i potrzeba zwracania na siebie uwagi w tamtym czasie? 😉
Pewnie większość z nas pamięta potem czasy szkoły podstawowej. To był kalejdoskop uczuć. Od nienawiści do miłości. Kochałam się w tych, którzy nie wiedzieli, że w ogóle istnieje. A obdarzali mnie uczuciem ci, o których istnieniu z kolei ja chciałam zapomnieć. I tak przeleciało 8 lat – na wzdychaniu do nieosiągalnych chłopaków i wiecznej irytacji – bo jakiś pryszczaty kujon mnie adorował.
Kolejne lata były burzliwe i bogate w doświadczenia. Od romansów poprzez tragi-komedię, aż do znajomości na pograniczu dobrego amerykańskiego thrillera. Obowiązuje mnie w tym momencie cenzura oraz zachowanie moralności. Zatem czas do 35 roku życia zachowam w pamięci wyłącznie dla siebie.
Ileż rodzajów „miłości ” brało udział w kształtowaniu naszej wrażliwości? Pewnie nawet te platoniczne do aktorów, piosenkarzy czy modeli Levis’ow w MTV miało znaczenie. Osobiście zaliczyłam całą plejadę celebrytów, do których wzdychałam patrząc na ich plakaty na mojej ścianie. Uśmiecham się teraz, pisząc to – bo jakże można kochać Arnolda Schwarzeneggera po filmie ”Comando „? A za chwilę dostawać zawału serca siedząc w kinie i oglądając setny raz z koleżankami z osiedla „Dirty dancing. Przecież to oczywiste, że w tamtym czasie nie mógł mnie sobą zainteresować, kochający się we mnie Darek z osiedla – miał pryszcze na czole – był za niski i nie tańczył jak Patrick Swayze. Czyli tak myśląc sobie teraz, wszystko miało znaczenie na kształtowanie mojej – naszej wrażliwości!
Idealizowanie i szukanie ideału zajęło nam w tamtych czasach dużo czasu. Mnie nawet dużo dłużej niż większości moich koleżanek. Czy dziś mam pewność, mając ponad 40 lat, czym jest miłość? Chyba trochę więcej wiem, ale pewności nie mam. Przestałam wzdychać do aktorów i piosenkarzy, co nie znaczy, że nie bywam w tym uczuciu infantylna. Miłość i towarzyszące jej uczucia, są takie ciężkie do określenia i dla każdego z nas ma inną definicję. To co porusza dogłębnie mnie, inną osobę będzie śmieszyć.
Kocha, lubi, szanuje… Tak ukształtował mnie świat, który mnie otaczał, kiedy dorastałam i tego w mężczyźnie szukam. Nie szukałam nigdy ideałów, którzy ideałami byli dla wszystkich, ale kogoś kto ideałem był dla mnie. Z biegiem lat wygląd fizyczny zamieniłam na pociągający, seksowny intelekt i męską wrażliwość.
Jak kocha ukształtowana przez wiele odmian miłości dojrzała kobieta? Kocha dojrzale, emocjonalnie, hormonalnie. Nie zna do końca definicji słowa „kocham”, ale wie co ja uszczęśliwia. Wie, że rzeczy materialne mają się nijak do chwili, kiedy robi mu śniadanie, a on od niechcenia całuje czule jej ramię. Dojrzała 40-latka od flakonu drogich perfum woli kiedy ktoś, kto śpi obok, przez sen przykrywa ją kołdrą. A od namiętnego pocałunku bardziej doceni moment kiedy ktoś mocno ją przytula, kiedy jest jej źle. Kobieta taka kocha wszystkimi zmysłami. Kocha miłością nie nachalną. Kocha nie mając do końca pojęcia co to słowo znaczy. Kocha ostrożnie. Nie dlatego, że się boi o tym mówić, ale dlatego żeby zamknąć swoje szczęście w chwilach, w których jest szczęśliwa.
Kobieta dojrzała kocha całym swoim ciałem, całą swoją wrażliwością i całą swoją duszą. Kocha emocjonalnie. Ona nigdy by nie pomyślała, że miłość można w ogóle definiować, że miłość to nie musi być uczucie na całe życie, że miłość to ulotne chwile – kobieta dojrzała będzie widzieć w tym sens i czuć się spełniona. Dojrzała kobieta, która widziała tylko biel i czerń, nie sądziła, że w życiu będzie doświadczać wszystkich odcieni szarości. Na jej osobiste szczęście wpływa zarówno cały ogrom szczęścia jakie dostaje, jak i chwile kiedy płacze. Wszystkie te uczucia ją rozwijają i kształtują – nadal. Mnie, ciebie i ciebie też – kimkolwiek jesteś. Tak kocha dojrzała kobieta. Jak kocham ja? Kocham – tu i teraz albo tam i wtedy. Kocham cokolwiek to słowo znaczy na swój pokręcony sposób.
Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje, w myśli, w mowie, w sercu… na ślubnym kobiercu. I tu następuje punkt zwrotny. Ona jest rasową singielką z wizją szczęśliwego partnerstwa, omijająca szerokim łukiem wszelkiego rodzaju papierkowe oświadczenia. I niech sobie żyję długo i szczęśliwie.
Pisała – ona niedojrzale – dojrzała kobieta. Szczęśliwa, spełniona, która śmieje się i płacze – wie, że na jej szczęście wpływa wiele uczuć i tych dobrych i tych złych. Kocha, lubi, szanuje…
Agnieszka Gachewicz.