Czego można pozazdrościć płocczanom? Czyli o budżecie i zadłużeniu

W Płocku mieszka 122 tysiące osób. Każdy z płocczan ma swoje potrzeby i pomysły na swój blok, ulicę, osiedle bądź miasto. Dorośli chcieliby pracować, do pracy jeździć wygodnymi autobusami i samochodami po coraz lepszych ulicach. Uczniowie chcieliby chodzić do szkół, w których będą sale gimnastyczne, boiska i wszystko co pozwoli im rozwinąć skrzydła. Maluchy z kolei chciałyby mieć ładne i przestronne sale w przedszkolach. Także każdy – bez wyjątku – czegoś oczekuje.

W Radzie Miasta Płocka zasiada 25 radnych. Ci z kolei jako przedstawiciele swoich wyborców starają się, aby każda ich interpelacja, każdy wniosek, każdy zgłaszany problem, był jak najszybciej rozwiązany. Wsłuchują się w głosy mieszkańców swoich osiedli i starają się pomóc. Miasto ma jednego prezydenta, który chciałby, aby każdy płocczanin był zadowolony. Czy to z ulicy Górnej, Kobylińskiego, Jana Pawła II czy Maszewskiej. Jest jeden problem – prezydent Płocka nie ma czarodziejskiej różdżki, za pomocą której wszystko może zadziać się od razu i natychmiast. Tu potrzebny jest sztab ludzi, wykwalifikowanych fachowców, którzy pozyskają środki, rozpiszą przetargi i zrealizują ambitne plany krok po kroku.

Za chwilę koniec 2017 roku. I jak to od wielu, wielu lat bywa na koniec roku miejscy radni uchwalają budżet miasta na następny rok. I w czwartek, 28 grudnia, tak właśnie się stało. – W przyszłym roku po raz pierwszy budżet Płocka przekroczy miliard złotych. Sięgnie miliarda stu milionów złotych. Nie było jeszcze w tym mieście tak ambitnego planu – napisał po sesji na swoim blogu Andrzej Nowakowski, prezydent Płocka. W blogu czytamy o szeregu inwestycji zaplanowanych na 2018 rok, wiele z nich już jest rozpoczęte, bardzo dużo się zacznie. Warto poświęcić chwilę i przeczytać. A po lekturze…

W tym miejscu spokojnie napisać, że na oczach płocczan dokonuje się akt historyczny. Są obserwatorami milowego kroku w rozwoju miasta. Nie wszystkim się to jednak podoba, bo na przykład radni klubu Prawa i Sprawiedliwości oraz dwójka radnych z Platformy Obywatelskiej nie zagłosowali za przyjęciem budżetu. Ktoś może zapytać: czy to z czystej przekory – jeżeli tak – to wszystko w porządku z naszymi radnymi. Bo czy ktoś w tej sytuacji nie chciałby konsekwentnego rozwoju miasta? Ktoś powie, że może chodzi o zadłużenie, które miasto posiada. Czego podczas konferencji prasowej, która odbyła się przed sesją, nie wypierał się ani prezydent Płocka, ani skarbnik. Obydwaj przyznali także, że systematycznie ono się zmniejsza. Co więcej, widzą to też analitycy z Fitch Rating, którzy mają dobre wieści dla naszego miasta – jest coraz lepiej i Płock ma coraz lepsze perspektywy finansowe.

Czy jednak brak zadłużenia płocczanie wymieniliby na: brak remontów ulic, brak kanalizacji ogólnospławnej, brak mieszkań na start, brak parkingów, brak imprez miejskich, które organizuje Płocki Ośrodek Kultury i Sztuki, brak ścieżek rowerowych, brak oświetlenia, brak boisk, brak przedszkoli, brak żłobków, brak obwodnicy, brak nowych i wygodnych autobusów, brak wiat przystankowych, brak rewitalizacji starych budynków, brak miejsc do rekreacji dla mieszkańców i wielu, wielu innych braków. Takiego Płocka chcą płocczanie? Jeżeli zatem wczoraj ktoś nie zagłosował za przyjęciem budżetu Miasta na 2018 rok, to znaczy że tak właśnie wyobraża sobie to piękne miasto.

Nie mieszkam w tym mieście, mieszkam w niedalekiej gminie. I praktycznie każdy mój sąsiad i sąsiadka dałabym wszystko, aby nasza wieś, która liczy w tej chwili około 500 mieszkańców, miała takie perspektywy jak oddalony o 13 km. od nas Płock. Gmina, w której żyjemy ma zadłużenie – jak każda w kraju. Natomiast na wsi nie dzieje się nic. Nikt nie dba tu o chodniki, dziurawy asfalt, bajoro, które powstało po opadach na terenie szkoły podstawowej. Włodarz gminy zabrał mieszkańcom 80 proc. kursów autobusów Komunikacji Miejskiej. Ludzie sypiają u kolegów, koleżanek lub kątem w miejscach pracy, bo nie mają czym w weekend dojechać do miejsca zatrudnienia. W sobotę i niedzielę nie ma ani jednego kursu jakiegokolwiek środka komunikacji – ani KM ani PKS. Mieszkańcy zatem muszą iść na przystanek oddalony od „nas” o około 5 kilometrów. O kanalizacji wsi możemy jedynie pomarzyć. O zalewanych piwnicach nie wspomnę, bo gmina „nie posiada” środków na wykopanie 1 kilometra rowu melioracyjnego. Radnego ostatni raz widziałam przed wyborami w 2014 roku, wójta podobnie.

Może zatem mieszkańcy Płocka zamienią się z mieszkańcami naszej gminy na swojego gospodarza? Naszego oddamy w promocji z nowo wybudowaną Biedronką i dorzucimy jeszcze Milę, bo i tak mieszkańcy wiosek nie mają czym dojechać do tych sklepów, które powstały w miejscowości gminnej. Dodamy, że nie każdy mieszkaniec wioski posiada auto czy chociażby prawo jazdy, a PKS jedzie dwa razy dziennie w dni robocze.

Czy można zazdrościć płocczanom? Zdecydujcie sami.