W tekście „Jak pozbyć się uchodźców?” z 18 marca Robert Majewski napisał, że angielskie Tesco chce wypuścić słynne croissanty bez charakterystycznych krzywizn, bo podobno znudziły się Brytyjczykom. Co na to Francuzi? – pyta autor. A co na to Polacy? Pytam ja.
Jeśli ktokolwiek chce prostować croissanta powinien dostać w pysk nie od Francuza, a od Polaka. O jego krzywiznę powinniśmy walczyć równie bezwzględnie jak walczymy z niemal nieobecnymi na polskiej ziemi muzułmańskimi uchodźcami, sorry… islamistami. Każdy, w którym wrze biało-czerwona krew powinien ruszyć z odsieczą jak – nie przymierzając – Jan III Sobieski na Wiedeń. Dlaczego?
To oczywiste! Słynny croissant to geniusz polskiej myśli kulinarnej i – jak wszystko w Polsce – mocno umoczony w polityce. Choć pyszne żabojady nawet na torturach, prędzej wykrzyczą imię Marii Antoniny Austriaczki niż Jerzego Franciszka Kulczyckiego – faktycznego twórcę słynnego na cały świat rogala i… pierwszego baristy na świecie.
Późniejszy żołnierz Jana III Sobieskiego, dyplomata, (raczej) katolik, dragon Kompanii Handlu Wschodniego i założyciel jednej z pierwszych kawiarni w Wiedniu urodził się w Kulczycach koło Sambora i zawsze uważał się za Prawdziwego Polaka, choć w ukraińskiej historiografii uważany jest za kozaka i Ukraińca. Ba… Serbowie twierdzą, że jest Serbem, gdyż z Serbii przybył do Wiednia, a w Austrii? Nie inaczej, jest Austriakiem. Czasami ktoś dorzuci półgębkiem… „polskiego pochodzenia”.
A przecież ten dziarski dragon w młodości poznał język turecki i turecką kulturę, bo Państwo Otomańskie graniczyło z południa z Rzecząpospolitą. Nie dziwi zatem fakt, że ze zwykłego tłumacza w Belgradzie stał się dyplomatą. Wrodzona polska zaradność pozwoliła mu uwolnić się od służenia innym i otworzyć własną firmę handlową w Wiedniu. I właśnie wtedy nasz ekonomiczny emigrant znalazł się w ognisku najgorętszych, historycznych wydarzeń.
Jest rok pański 1683 nasz dzielny dragon, mając Boga w sercu, honor w duszy i ojczyznę Mieszka I za sobą rusza do obozu islamistów w przebraniu żołnierza osmańskiego, podśpiewując pod nosem tureckie piosenki. Musiał być wiarygodny, bo nie tylko udało mu się wyjść, ale i powrócić do miasta, szykującego się już wtedy do kapitulacji przed wielkim wezyrem tureckim Karą Mustafą, z informacją o nadciągającej odsieczy umiłowanego króla Jana.
Wiedeń przetrwał. Czciciele Mahometa pognani, a Polak-Katolik został uznany za bohatera przez mieszkańców miasta. Cesarz obdarzył go tytułem cesarskiego tłumacza, sypnął złotem i zwolnił z podatków na 20 lat. Jan Trzeci zaś pozwolił mu zabrać z obozu tureckiego co chce. Nasz cwany bohater poprosił o 300 worków zawierających „dziwne ziarno”… Ale nie wrócił do „kraju, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie”. Dlaczego? Cóż to, chyba jedyna ciemna karta w jego życiorysie.
Choć… nie, nie! 20 lat bezkarnie móc wykorzystywać austriackiego fiskusa! Toż to najwyższy akt patriotyzmu, w imię którego nasz dzielny Jerzy otworzy lokal, który nazwał, a jakże, „Dom Pod Błękitną Butelką” i zacznie w nim podawać ciemny, gorący płyn wyciśnięty ze spalonych „dziwnych ziaren”. Do kawy poda gościom ciasteczka, które zmyślnie ukręci w kształcie półksiężyców, na pamiątkę zwycięstwa nad Turkami, a sam wystąpi w tureckim stroju.
Sługa Najjaśniejszej Rzeczypospolitej o nazwisku Kulczycki nie wrócił jednak do kraju. Pozostał w Wiedniu i do dziś sławiony jest jako Kolschitzky.
Podsumowując… croissant, który – tak na marginesie – na francuskie talerze trafił ponad 100 lat po wiedeńskim wyczynie Kulczyckiego – mógłby być symbolem dominacji polskiej kultury nad europejską, tak samo jak polska demokracja ukonstytuowana 3 Maja 1791 roku jest pramatką europejskich demokracji. Dlatego wara od ojczyzny rogala! Wara od krzywizn croissanta! Za krzywdy poniesione pod Wiedniem, za dywizjon 303 i niebo nad Londynem… niech Turcy trzymają uchodźców, Angole płacą nam socjale, a my gryźmy rogale niczym złowrogie otomańskie półksiężyce, zagryzając brukselką i bluzgając na ciabattę. Bo Polak to brzmi dumnie, choć często fałszywie.
Dlaczego Kulczycki nie wrócił do Polski? Myślę, że czuł się Europejczykiem, w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Ówczesna Polska miała sojusz z Habsburgami, więc świetnie było w Wiedniu osiąść i prowadzi interesy ze wszystkimi: Polską, Rosją, Austrią i Turkami.
Działo się to w czasach, kiedy Polska, nie licząc Carstwa Rosyjskiego, była największym państwem leżące na kontynencie europejskim (niemal 1 mln km kw. w 1618 roku) z liczbą ludności dochodzącą do 11 mln, z czego zaledwie połowę stanowili rdzenni Polacy. Religią „panującą” był katolicyzm, ale Rzeczpospolita na tle ówczesnej Europy stanowiła enklawę religijnej tolerancji. W zgodzie żyli obok siebie luteranie, kalwini, arianie, prawosławni oraz ludność wyznania mojżeszowego i polscy Tatarzy (muzułmanie). Zgodnie z Aktem Konfederacji Warszawskiej panował „bezwarunkowy i wieczysty pokój między wszystkimi wyznaniami”.
Sobieski Turków pogonił, ale poza chwałą niewiele przywiózł do kraju. Kulczycki z Turkami handlował, a następnie zdobytą w ten sposób wiedzę umiejętnie wykorzystał zyskując nie tylko chwałę, pieniądze ale i spokojną przyszłość, czego nie można powiedzieć o I Rzeczypospolitej.
Dlatego często zastanawiałem się czy Polacy to naród, który nie potrafi wyciągać wniosków ze swoich klęsk. Dziś ta myśl towarzyszy mi, gdy wspominam nasze zwycięstwa. Myślę o tym w czasach, kiedy polska historia coraz częściej traktowana jest jak religia, a w religii nie liczą się fakty lecz dogmaty.
Warto o tym pamiętać, patrząc na coraz bardziej brunatny polski pejzaż. Prawda, jak pisał Arthur Schopenhauer, może bowiem wyniknąć z fałszywych przesłanek, aczkolwiek nigdy fałsz nie wyniknie z prawdy. Bo Polak to brzmi dumnie, choć często fałszywie.
Radosław Łabarzewski
Fot. frenchmorning.com