Na trasie siedemnastego etapu swej wielkiej wyprawy z Watykanu do Wadowic Janusz Radgowski musiał zmagać się z ekstremalnymi warunkami atmosferycznymi. Na szczęście dzień wcześniej „naładował baterie” podczas spotkania z Polonią w Treviso.
Janusz Radgowski już ponad dwa tygodnie przemierza na wózku inwalidzkim trasę z Watykanu do Wadowic. „Każdy ma swój Mount Everest” to projekt niepełnosprawnego sportowca, który swoją eskapadą udowadnia, że warto walczyć z własnymi słabościami. Ale głównym celem niezwykłej podróży maratończyka na wózku jest finansowe wsparcie Klaudii Kamińskiej, czteroletniej dziewczynki chorej na nowotwór. Wraz z rodzicami Klaudia przebywa obecnie w klinice we Włoszech, gdzie przechodzi eksperymentalną terapię, dającą jej nadzieję na pełen powrót do zdrowia. Rodzice dziewczynki nie mają jednak pieniędzy, aby sfinansować pełne koszty leczenia. I właśnie zebranie brakującej sumy jest głównym celem wyprawy „Każdy ma swój Mount Everest”. Janusz opowiada o Klaudii przy każdej możliwej okazji. I zjednuje jej kolejne rzesze sympatyków, otwierając nie tylko ich serca, ale i portfele.
Tak było również w Treviso, gdzie nasz maratończyk – korzystając z dnia przerwy – spotkał się z Jerzym Bariaszem i innymi przedstawicielami grupy społecznej-Polacy w Treviso. Przed wyruszeniem w dalszą drogę ekipa wyprawy „Każdy ma swój Mount Everest” nocowała u włoskiego księdza parafi rzymsko-katolickiej.
–Od rana pada deszcz. Jutro zaczynamy nowe etapy, a służby meteo podaja, że będzie deszcz z burzami – mówił Janusz w dniu przerwy. – No cóż. Trzeba będzie stawić czoła i temu wyzwaniu. Jestem pewien, że dam radę. Jestem przygotowany na tyle dobrze, że tylko trzęsienie ziemi noże mnie zatrzymać.
Meta siedemnastego etapu wyznaczona została w San Dona di Piave Venezia. Trudno byłoby stwierdzić, że jej osiągnięcie było dla Janusza formalnością. Przeciwnie, to był jeden z najbardziej ekstremalnych odcinków na trasie. Nie ze względu na pokonywany dystans, czy ukształtowanie terenu, ale przez warunki pogodowe. Od samego startu trzeba było walczyć z mniej lub bardziej dającym się we znaki deszczem. Do tego doszedł jeszcze wiejący coraz ostrzej wiatr.
Były jednak i przyjemne momenty – spotkanie z Włochem, który zamienił z Januszem kilka słów, biorąc go początkowo za Słowaka oraz z trenującymi kolarzami.
Etap osiemnasty to zaledwie 33 kilometry łączące San Donà di Piave Venezia z Portogruaro Venezia. Jazda po płaskim sprawiła, że pod koniec etapu Janusz tęsknił za bardziej ekstremalnymi wyzwaniami, których tym razem nie dane było mu przeżyć. – To był wyjątkowo spokojny etap – przyznał Janusz Radgowski. – Przyznam, że osobiście wolę coś o wiele mocniejszego.