Zadzwonił telefon, a zaledwie parę minut wcześniej wyświetliła się wiadomość o śmierci jednego z najwybitniejszych polskich aktorów przełomu wieków. Wspomnienie o spotkaniu i naszej rozmowie pojawiło się w mgnieniu oka. Ojej, ale ile to było lat temu? – pisze Jarosław Wanecki*. Oto jego wspomnienie-pożegnanie Jerzego Stuhra.
Czytajcie też: Jerzy Stuhr nie żyje. Żegna go Płock, w którym zaczął kręcić filmy. “Prosimy pozdrowić Siarę, komisarzu Ryba!” >>
W 1995 roku po raz ostatni byłem widzem Przeglądu Szkół Teatralnych w Łodzi. Kończyłem studia na wydziale lekarskim i przed końcowymi egzaminami, w marcowe wieczory, wymykałem się na dyplomowe spektakle do Teatru Powszechnego. Mieszkałem dwie ulice dalej. Gwar, tłok, znane twarze twórców, kamery TVP i reporterzy radiowi.
Atmosfera festiwalowa. Fantastyczne debiuty. Mistrzowie reżyserii i profesorowie aktorstwa. Co krok rozmarzeni adepci sztuk teatralnych, filmowych i telewizyjnych, a wśród nich kilkoro zaledwie studentów medycyny i prawa.
Naturalną rzeczą podczas przeglądów była obecność rektorów akademii teatralnych z Warszawy, Wrocławia, Krakowa i oczywiście Łodzi. Tego marcowego dnia, podczas gali finałowej, pojawił się także Jerzy Stuhr, który przygotował ze swoimi uczniami „Pokojówki” Jeana Geneta. Po zakończeniu, nieśmiało i z dużą rozterką czy tak wypada, podszedłem do rektora krakowskiej szkoły, prosząc nie tylko o autograf, ale także zdjęcie grupowe.
Mieliśmy ze sobą pierwszy automatyczny aparat japońskiej firmy Fuji. Profesor zapytał, skąd jesteśmy, a ja szybko przedstawiłem przyszłych lekarzy i moją żonę, kończącą w tym samym roku prawo w Toruniu. I wtedy kazał nam zaczekać i nie ruszać się z miejsca. Kilka minut później wrócił, zamykając dokładnie drzwi na widownię. Podpisując się na przygodnych kartkach i patrząc w obiektyw, pytał mniej więcej tak: „Ale dlaczego przyszliście do teatru? Skąd taki pomysł?”.
To nie była rozmowa o Nim. To była rozmowa o nas – widzach i naszych teatrach, oczekiwaniach.
Od tamtego marca minęło prawie 30 lat. Nigdy więcej się nie spotkaliśmy. Tylko raz widziałem Pana Jerzego na scenie Teatru Polonia w „32 omdleniach” wedug Antoniego Czechowa.
Przed pandemią obejrzałem „Szewców” Witkacego w jego reżyserii w Teatrze Nowym w Łodzi. Tydzień temu nieskutecznie próbowałem obejrzeć „Geniusza” Tadeusza Słobodzianka, gdzie kreował swoją, jak się dzisiaj okazało, ostatnią rolę Konstantina Stanisławskiego – ojca nowoczesnego teatru i twórcy kanonicznej Metody, czyli systemu reguł gry aktorskiej.
Skąd jesteśmy? Ze Stuhrów. Z fascynacji kinem Kieślowskiego, Falka i Machulskiego. Z literatury Pilcha. Z zapatrzenia na Stary Teatr w Krakowie. Z wierności Teatrowi Telewizji. Z zasłuchania w głos Kontrabasisty, który przepytał nas, jak profesor studentów i zaraził fascynacją aktorskiej sztuki. A dziś przyszedł czas spóźnionych podziękowań…
- Jarosław Wanecki, prezes Płockiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru
Fot. na górze strony: 1995 r. Renata i Jarosław Waneccy podczas spotkania z Jerzym Stuhrem w Teatrze Powszechnym w Łodzi