Łukasz Krynicki: Nie jest to góra urodziwa. Płocczanie zdobywcami Mont Blanc [FOTO]

10 lipca 2018 roku, o godzinie 5:50, trzech płocczan: Łukasz Krynicki, Grzegorz Potorski i Jakub Radziejowski zdobyli Mont Blanc, nazywany „Dachem Europy”. Zapraszamy do lektury wywiadu z Łukaszem Krynickim, który opowiedział nam o swojej pasji, wejściu na szczyt oraz planach na przyszłość.

Łukasz Zieliński: Skąd ta pasja do gór?
Łukasz Krynicki: – W sumie to nie wiem skąd tak naprawdę. Zaczęło się wszystko w 2004 lub 2005 roku i to na zasadzie takiego wakacyjnego chodzenia, po prostu raz w roku chciałem wejść na jakąś górę. Natomiast około dwóch lat temu poznałem kolegę, który po górach wolał chodzić w porze zimowej. Ponieważ ja nigdy o tej porze roku nie wchodziłem na jakąkolwiek górę, postanowiłem tego spróbować. W styczniu 2017 roku pierwszą „zimową” zdobyczą stały się Rysy.

ŁZ: Czy wejście na Mont Blanc to Twój największy sukces jak do tej pory?
ŁK: – Jeśli chodzi o wysokość to tak, jest to najwyższa góra na jakiej byłem. Czy najbardziej wyczerpująca? Myślę, że też. Rok temu próbowałem wejść na Mont Blanc, niestety nie udało się. Nie byłem odpowiednio przygotowany aklimatyzacyjnie, a poza tym panowały tam straszne warunki pogodowe z silnym wiatrem na czele. W tym roku zrobiłem wszystko, żeby być mocnym, żeby być całkowicie pewnym tego wejścia i po drugie tym razem dopisała pogoda, dlatego też całkowicie udało się ten cel zrealizować.

ŁZ: Jak długo przygotowywaliście się do tego wejścia?
ŁK: – Jeżeli chodzi o aspekt fizyczny to praktycznie w ogóle. Jeżeli chodzi o aklimatyzację, to wyjazd który dość mocno odczułem, był to wyjazd do Afryki, na trzy tygodnie przed wyjazdem w Alpy. Swoje też na pewno zrobiły ostatnie dni przed wejściem na Mont Blanc. Kilka wyjść na tzw. czterotysięczniki pozwoliły na maksymalne przygotowanie się do wejścia, pod kątem aklimatyzacyjnym jak i wydolnościowym.

ŁZ: Jak spory był to dla Was wydatek finansowy?
ŁK: – Liczyliśmy we dwóch, że zamkniemy się w kwocie sześciu tysięcy złotych, a wyszło nam osiem tysięcy na głowę. Bardzo drogie są koszty utrzymania, które można ograniczyć, jedząc konserwy czy spać w namiocie na przykład. My natomiast nocowaliśmy w schronisku i sam koszt noclegu to prawie dwa tysiące złotych, więc są to naprawdę duże koszty, które momentami potrafią zniechęcić do wyjazdu. Jeżeli są jacyś chętni sponsorzy, którzy będą mogli wesprzeć kolejne wyprawy, to serdecznie zapraszam do wsparcia.

ŁZ: Kto Ci towarzyszył?
ŁK: – To jest bardzo ciekawa sytuacja, bo swoją zimową przygodę z górami zacząłem, jak i Koronę Tatr, z moim kolega Grzegorzem Potorskim. Ciekawostką jest to, że pierwsze, zimowe wejście Grześka miało miejsce od razu na Rysy! Podczas wejścia na Mont Blanc towarzyszył nam jeden z najlepszych przewodników górskich Jakub Radziejowski, którego usługi z całego serca polecam.

ŁZ: Jeszcze parę słów o wyjeździe do Afryki. Co to była za góra?
ŁK: – To był najwyższy szczyt Gór Atlasu – Toubkal (4167 m n.p.m.) Bardzo fajna góra, piaszczysto – kamienista. Charakteryzują ją dość ciężkie warunki, bo wyjście zaczyna się od temperatury 30 stopni lub więcej do odczuwalnych kilku na minusie na szczycie. Nie jest to góra wyjątkowo urodziwa, ale ma w sobie to coś, że przyciąga i niewykluczone, że na nią wrócę.

ŁZ: O Mont Blanc mówi się, że jest to tzw. „Dach Europy”, ale są też zdania podzielone, że nie jest to najwyższa góra w Europie, co Ty o tym sądzisz?

ŁK: – To jest najwyższa góra w Europie, natomiast niektórzy uważają, żeby mieć zaliczony „Dach Europy” trzeba wejść jeszcze na Elbrus.

ŁZ: A Kazbek?
ŁK: – Ja generalnie nie spotkałem się z opiniami o tej górze, natomiast generalnie wszystko dzieli się między Mont Blanc i Elbrusem, który jest górą Starego Kontynentu, a więc w tym momencie nie wlicza się do Europy. W przyszłym roku chciałbym ten szczyt zaatakować. Niekoniecznie w tym samym składzie. Wybierzemy się tam raczej z Kubą, z którym zdobywamy powoli Koronę Tatr, a jeśli nie z nim, to w obwodzie czeka chętny, doświadczony Toprowiec.

ŁZ: Wejście typowo zimowe czy bardziej letnie?
ŁK: – Tam generalnie jest zawsze zima, ale póki co, interesuje mnie wejście typowo letnie.

ŁZ: Czy masz coś w planach, oprócz Elbrusa? Chodzi mi bardziej o wysokość, czy chciałbyś wejść jeszcze wyżej niż wysokość tej góry (5642 m n.p.m.) ?
ŁK: – Nie wiem czy wyżej, bo na wszelkie takie wyjazdy potrzeba naprawdę dużych pieniędzy. Generalnie zaczynamy tworzyć to zaczęliśmy, czy Koronę Tatr – 14 gór w Tatrach polskich i słowackich. W przyszłym roku chciałbym pojechać na wspomnianego już Elbrusa, na Matterhorn, czy Grossglocknera. To są szczyty w Austrii i Szwajcarii, oczywiście niższe niż Elbrus czy Mont Blanc. Elbrus to jest prawie sześć tysięcy, więc też do końca nie wiem jak zachowa się mój organizm, jak zniosła by to moja choroba (cukrzyca). Dopiero wtedy będę wiedział, czy można atakować wyższe góry. Aczkolwiek w planach jest Szczyt Korżeniewskiej (7105 m n.p.m.) ale to melodia przyszłości. No i Kilimandżaro.

ŁZ: Jaką metodę wejścia na górę wolisz?
ŁK: – Są różne metody chodzenia po górach, bo jest i wspinaczka i wejście szlakami. Osobiście preferuję te drugie rozwiązanie, nie mniej, wspinaczki cały czas się uczę.

ŁZ: Chodzenie po górach dla Ciebie to:
ŁK: – Jest to bardziej chęć pokonania samego siebie, własnych słabości, udowodnienia sobie, że dasz radę. Może chodzi o to, żeby walczyć ze sobą, bo w górach jesteś sam na sami z nimi. Jak powiesz STOP to jeszcze musisz wrócić, to nie jest tak jak w mieście, że mówisz stop i siadasz. Tam jeszcze musisz zejść a to nie jest takie proste jak się wszystkim wydaje. W Tatrach może tego nie ma, ale w Alpach dochodzą czynniki śniegu, lodowców, wysokości i wiele innych niebezpieczeństw.

ŁZ: A chodząc po górach wolisz wchodzić czy schodzić?
ŁK: – Wiesz co, wolę wchodzić bo mam jakiś cel do którego dążę. Natomiast trzeba potem jeszcze zejść i te zejście okazuje się szalenie nudne i w dodatku obrywają podczas niego np. kolana, ale z kolei jest też radość bo trwa o połowę krócej niż wejście.

ŁZ: Masz jakieś zdanie na temat tego co stało się na Nanga Parbat?
ŁK: – Myślę, że nie jestem odpowiednią osobą, żeby wypowiadać się na ten temat. Z prostego powodu: nigdy na takiej wysokości po prostu nie byłem. Mogę tylko się domyślać, co mógł czuć ten człowiek, co mógł myśleć, ponieważ podobne objawy złapały mnie w Afryce. Miałem objawy choroby wysokościowej i schodząc z tych 4000m szedłem przez kilka godzin w torsjach i praktycznie nie miałem siły iść. Myślałem tylko o tym, żeby usiąść i odpocząć. Na szczęście są rzeczy, które motywują, jak rodzina czy dziecko i to po części dla nich się wraca. Na 8000 metrów jak nie masz siły to siadasz i raczej już nie wrócisz.

ŁZ: Jaki prywatnie jest Łukasz Krynicki?
ŁK: – (Śmiech) Wiesz co, to nie jest pytanie do mnie. Myślę, że więcej do powiedzenia miałby tutaj np. mój brat.

Zapytałem zatem Arka Krynickiego, jakby opisał Łukasza.
Zawsze mogę na bracie polegać, w każdej sytuacji mogę na niego liczyć. Mimo, że między nami jest pięć i pół roku różnicy, to kiedyś było to bardziej odczuwalne niż teraz. Generalnie trzymamy się zasady „jeden za wszystkich wszyscy za jednego”. Bardzo mu kibicuję, chociaż na początku byłem zszokowany tymi jego planami. Jest konsekwentny, mega ambitny i uparty. Pamiętam, jak otwierał swoją firmę to pukałem się w czoło i zastanawiałem czy to wszystko wypali. Dziś, nie boję się tego powiedzieć, prowadzi najlepszą myjnię samochodową w Płocku. Nie mogło być też inaczej i jego pasja udzieliła się i mojej osobie”. Z tą upartością zgadza się z bratem Łukasz.

ŁK: – Przy swoich pasjach, a tym bardziej przy takiej jaką są góry, trzeba takim po prostu być, bo tak naprawdę to nie ciało a głowa decyduje o tym wszystkim. Jeśli głowa się podda, to ciało już nie wejdzie. W górach po prostu przełamujemy samego siebie, staramy się sobie coś udowodnić i stawiamy nowe cele, żebyśmy mieli do czego dążyć.

ŁZ: Jakie inne masz zainteresowania, oprócz gór?
ŁK: – Jestem pracoholikiem, uwielbiam swoją pracę [Łukasz jest właścicielem myjni samochodowej „KRYGOL” – przyp. red.], czyli motoryzacja i samochody. Uwielbiam motocykle, kocham jeździć na motocyklu czyli wychodzi znów, że rzeczy takie dość ekstremalne. Poza tym różne sporty, siłownia no i przede wszystkim uwielbiam spędzać czas z moją córką.

ŁZ: Tytułem końca. Masz jakąś ulubioną górę w ogóle? Czy może już jest to Mont Blanc?
ŁK: – Moją ulubioną górą jest Kościelec w Tatrach. Nazywany jest „polskim Matterhornem” ze względu na podobny wygląd. Natomiast czy Mont Blanc? Ta góra zupełnie wygląda z dołu, a inaczej jest, jak się na nią wchodzi. Grzesiek wręcz stwierdził, że jest brzydka i nic w sobie nie ma (śmiech). Jednak wchodząc na nią można powiedzieć, że odkrywa się ją na nowo. Myślę, że na nią wrócę.

ŁZ: Bardzo dziękuję za rozmowę i oczywiście życzę Ci zdobywania szczytów – wszystkich, które sobie wymarzysz.

Fot. Archiwum prywatne Łukasza Krynickiego.