Płockie dylematy. Tyle już straciliśmy, o resztę trzeba walczyć

– Zostało niewiele przestrzeni ważnej dla rozpoznania historii miasta. Miasta niezmiernie istotnego w dziejach Polski, z najstarszymi zabytkami o wartości ogólnonarodowej. To wartość, której się nie kupuje. Ją się ma – mówił w piątek w Towarzystwie Naukowym Płockim archeolog Andrzej Gołembnik. – Jeśli komuś leżałoby na sercu pełne rozpoznanie historii, powinien dbać o każdą pięść ziemi. Niestety ta przestrzeń historyczna, mająca w sobie oryginalną wartość naukową, znika…

– Zniknęły węzłowe punkty dla rozpoznania historii miasta. Szkoda, bo macie niebywałą historię – twierdził archeolog, który spędził w Płocku 10 lat swojego życia. W piątek był jednym z prelegentów podczas konferencji pt. „Rewitalizacja a strategia rozwoju – płockie dylematy”.

Bujna wyobraźnia?

– W latach 50. XX w. prof. Jerzy Gąsowski, wówczas młody magister, doszedł do wniosku, że gród w Płocku powstał w XI w., natomiast ślady budowli murowanych pochodzą najprawdopodobniej z XII w. – mówił jeden z prelegentów, archeolog z Instytutu Archeologii i Etnologii Państwowej Akademii Nauk, dr Maciej Trzeciecki. Po badaniach Włodzimierza Szafrańskiego wydawało się, że wszystko zostało wyjaśnione. Jego sugestywna wizja na długie lata zaciążyła na postrzeganiu tego najwcześniejszego okresu historii Płocka.

Kolejne badania przeprowadzono w latach 80. i 90. Te drugie prowadził Andrzej Gołembnik. – Pozwoliły odtworzyć pierwotną topografię terenu, na którym Płock się rozwijał, a która była kompletnie inna od tego, co teraz widzimy. Ta topografia dyktowała warunki życia. Nastąpiła także weryfikacja starszych badań – kontynuował Trzeciecki. Chociaż archeolodzy wyjechali, to jak sami stwierdzili w piątek w TNP, badania miasta z kilkuwiekową historią nigdy się nie kończą. – Każdy centymetr kwadratowy powierzchni starówki powinien być traktowany z szacunkiem – zgodnie podkreślali prelegenci.

360 stopni w 11 minut

Współczesna archeologia różni się od tej sprzed dwóch czy trzech dekad. – Niestety wśród decydentów pokutuje stereotyp, że archeologia zatrzymuje, spowalnia, uniemożliwia prace. Zapomnijmy o tym – prosił Andrzej Gołembnik. – Przy zastosowaniu nowoczesnej technologii nie dochodzi do zatrzymania robót nawet na minutę. Stawiam skaner, ten obraca się o 360 stopni w 11 minut i wszystko rejestruje. Bez tej technologii prace trwałyby nie 1,5, tylko 4 miesiące. Jest jedno zagrożenie. Archeolog może znaleźć coś istotnego. Przy odkryciu cmentarzyska, wymaga się dokładnego zbadania szkieletów, co jest już pracochłonne – przyznał.

Przekonywał, że bez nowoczesnej technologii nie da się przeprowadzić sensownych badań archeologicznych. Rezultaty robią wrażenie. Wyniki nie są już stertą dokumentacji papierowej, tylko mogą przybrać formę ruchomych obrazów przedstawiających konkretny obiekt w przestrzeni, łącząc go z wykopaliskami i odkryciami. Dzięki stosowanej technologii każde znalezisko staje się częścią przestrzeni historycznej. Skaner wykonuje pomiary z dokładnością 1 milimetra. – W ten sposób tworzy się wirtualne rekonstrukcje czy modele umożliwiające dokonanie inwentaryzacji zabytków z zachowaniem szczegółów. Na takiej bryle można dokonywać dowolnych przekroi pod dowolnym kątem, na dowolnym poziomie.

Chcą wskrzesić dawną tradycję

Płock należy do grona miast, w których był klasztory zakładali dominikanie. Do Sandomierza przybyli w 1226 r., powstał wówczas klasztor św. Marii Magdaleny przy kościele św. Jakuba. Na mocy carskiego nakazu po powstaniu styczniowym klasztor został zniszczony. Dominikanie powrócili jednak w 2001 r. – Rozpoczyna się okres walki o przywrócenie tego miejsca miastu – opowiadał Andrzej Gołembnik na spotkaniu. Wspomniał także o tym, że bracia już kilka wieków temu byli na tyle operatywni, że założyli winnicę. W 1238 r. uzyskali certyfikat handlowy Książąt Piastowskich na dystrybucję wina w Europie. Tworzą teraz centrum winiarskie, wskrzeszając dawną tradycję. Równie istotną częścią ich zamierzeń jest stworzenie wyjścia z piwnicy romańskiej do lokalu z wyjściem na taras widokowy. Plan odbudowy winnic stał się podstawą pomysłu odbudowy, opierając się na pomiarach przestrzennych, dawnego klasztoru. Zeskanowano już cały kościół św. Jakuba. Miłość do miejsca i zabytku wygenerowały siły i pomysły, które stały się podstawą ambitnego programu. Czy w Płocku nie mogłoby być podobnie?

Jak twierdził kierownik działu archeologii w Muzeum Historii Miasta Stołecznego Warszawa, Zbigniew Polak, na razie nie ma dowodów na osadnictwo przed pojawieniem się dominikanów w miejscu, w którym znajduje się płocki kompleks. W dodatku pierwsze wzmianki o dominikanach w Płocku wiązano raczej z kościołem św. Trójcy na skarpie, czyli późniejszym teatrem, zresztą rozebranym w 1940 r. , a nie z kościołem św. Dominika, zwanym często przez mieszkańców kościołem na Górkach.

Nie ma pewności, kiedy dokładnie dominikanie osiedlili się w Płocku. Mogło to nastąpić w 1225 lub w 1235 r. – Nie dostali też kościoła, tylko musieli go sobie sami zbudować w formie najprostszej z możliwych – informował Polak. – Całą świątynię, łącznie z fundamentami, wzniesiono z cegły. Sadzę, że zaczęli budować kościół bardzo szybko po przybyciu. Zależało im na funkcjonalności. Nie do końca wiemy, w którym miejscu zaczynała się nawa i kończyło prezbiterium. Brakowało efektownych elementów zdobniczych. Architektonicznie najciekawszy miejscem jest zakrystia. Być może znajduje się w niej najwcześniejsze sklepienie krzyżowo-żebrowe, jakie mamy na Mazowszu – dodał. Z czasem powstał też klasztor z wirydarzem pośrodku i ozdobiony krużgankami.

Zdaniem Zbigniewa Polaka cały kompleks wymaga działań konserwatorskich. Zaznaczył, że jest to teren nierozpoznany zarówno archeologicznie, jak i architektonicznie. Jerzy Skarżyński przypominał, że ściana południowo-wschodniego narożnika pęka. Widać duże szczeliny. – Zabytek wart jest każdego wysiłku, aby utrzymać go w pejzażu historycznym Płocka – uważał z kolei Andrzej Gołembnik. – Nie można wyzbywać się części tradycji.

Przykład Sandomierza dowodzi, iż można wiele zdziałać. Obecny na sali wiceprezydent Piotr Dyśkiewicz dopytywał o finansowe zaangażowanie miasta w przedsięwzięcie. Gołembnik odpowiadał: – Miasto tworzy atmosferę, ułatwia prace. Konserwator zabytków pozostaje bardzo aktywny. Pierwsze pieniądze pojawiły się na wniosek dominikanów z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Z rezerwy budżetowej sfinansowano całą inwentaryzację. Pojawili się sponsorzy. Zawiązała się współpraca między polskimi i norweskimi instytucjami.

Z racji, iż od dawna brakuje programu badawczego, Gołembnik doradzał, aby powstał przynajmniej dla Wzgórza Tumskiego. Padły pytania o koszty badań z wykorzystaniem skanera laserowego. – Wykonanie całej dokumentacji dla kościoła i otoczenia kosztowała 120 tys. zł – odpowiadał archeolog. – To nie miliony, natomiast zysk może być liczony w milionach.

Tłumaczył też, że należy zacząć od inwentaryzacji, badań geologicznych i architektonicznych. – Nie jest to ani drogie, ani czasochłonne. Wydaje mi się również, że muzyka house robi więcej spustoszenia skarpie niż nacisk samego klasztoru – dodał. Na kolejnej sesji w ratuszu, jak zapewniał wiceprezydent Dyśkiewicz, miałoby dojść do przekazania kwoty pieniędzy na rozeznanie problemu geologicznego. Wraz z poprzednią kwotą, łącznie będzie to 70 tys. zł. – Spróbujcie w okresie przedwyborczym uaktywnić władze na tym polu – sugerował Gołembnik, podobnie jak kontakt z pogotowiem konserwatorskim w Międzyuczelnianym Instytucie Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki przy warszawskiej ASP. – Gromadzi specjalistów dysponujących nowoczesnym sprzętem. Nie sądzę, aby odmówili wsparcia.

Tracimy szansę?

Poruszono również problem braku nadzoru archeologicznego przy pracach na ul. Rybaki. Przypomniano, że zgodnie z tłumaczeniem płockiego Ratusza, jest to teren osuwiskowy, dlatego warstwy historyczne mogą się na siebie nakładać. – Czy to jest to dobra okazja, aby przebadać teren? – dopytywał mieszkaniec Paweł Stefański. – To nie jest okazja, tylko obowiązek wynikający z litery prawa – podkreślał Gołembnik. – Teren wpisany do rejestru zabytków podlega pewnym rygorom. Jednym z nich jest obowiązek sprawowania nadzoru archeologicznego nad inwestycjami budowlanymi. Nie znam skali i budżetu inwestycji na nabrzeżu, ale przypuszczam, że to przynajmniej kilkanaście milionów złotych. Nadzór archeologiczny kosztowałby 15 tys. zł. To niewielkie pieniądze, biorąc pod uwagę koszty całej inwestycji.

Gołembnik przyznał, że po przyjeździe do Płocka zrobił „obchód”. – Jest takie młodzieżowe powiedzenie „po ptakach”. Należałoby wyciągnąć wniosek, aby więcej takich błędów nie popełniać. A kiedyś tak nie było. Spędziłem w Płocku 10 lat, wówczas nawet rozkopanie ul. Grodzkiej, aby położyć kable, miało nadzór archeologiczny. Do moich obowiązków należało sporządzenie dokumentacji i zaniesienie jej do urzędu miasta – stwierdził, na co Mariusz Nowak wspomniał o zaniesieniu konserwatorowi artefaktów zebranych przy wyjeździe z placu budowy na ul. Rybaki. – Zostały zlekceważone. Skoro urząd nie chce prowadzić badań, to chociaż niech zdradzi, na które wysypisko wywożą ziemię, żebyśmy mogli ją zbadać – mówił płocczanin. – W przypadku ul. Rybaki nie przesądzam, czy konieczne są badania, czy nadzór. Może nadzór wykaże, że nic tam nie ma. Zgodnie z prawem konieczna jest przy takiej inwestycji obecność archeologa – powtarzał Andrzej Gołembnik.

Karolina Burzyńska

Fot. KB.