Jak znane osoby w naszym mieście spędzały wagary? Będziecie zaskoczeni…

Wagary – któż ich nie pamięta? Były i są sposobem na uniknięcie obecności na trudnym sprawdzianie czy na nielubianej lekcji. Kiedyś za wagarowanie można było ponieść surowe konsekwencje, dziś najwyżej kończą się burą od rodziców i… minusem w dzienniku. Jak swoje wagary wspominają znane w Płocku osoby? Zapytaliśmy…

Oczywiście każda z osób, którą zapytaliśmy, reagowała śmiechem i chętnie wspominała czasy, kiedy chodziła do szkoły. 

Elżbieta Gapińska – poseł na Sejm RP: Było to kultowe miejsce w Płocku, a nazywało się Hortex. Ponieważ zazwyczaj w tamtych czasach uczniowie nie mieli tyle pieniędzy co dziś, pamiętam jak zamówiliśmy sobie herbatę i jakieś ciastko, którym się dzieliliśmy – bo pieniędzy wystarczyło nam tylko na jedno. Pamiętam też jak ówczesny dyrektor Małachowianki [ absolwentką tej płockiej szkoły jest Elżbieta Gapińska – przyp. red.] szkoły sprawdził gdzie większa część naszej klasy poszła na wagary. Była z tego grubsza afera. Ale nasz wychowawca, profesor Zombirt, dał nam tylko krótki wykład o wagarach i raczej zrobił to z obowiązku niż z przekonania.

Marek Opioła – poseł na Sejm RP: Nie powiem pewnie nic odkrywczego. Było to chyba w czwartej klasie szkoły podstawowej w pierwszy dzień wiosny. Wtedy były to burzliwe czasy lat osiemdziesiątych. Bunt był powszechny i odczuwalny – na ulicy i w szkołach też – stąd to, co zakazane pociągało. Dzień wagarowicza był wręcz obowiązkowy, młodsi brali przykład z klas starszych.

 

Andrzej Nowakowski – prezydent Płocka:  Moje pierwsze wagary wyszły zupełnie niechcący. Szedłem do szkoły razem z kolegą, chyba to było w drugiej klasie podstawówki, i akurat na jednej z ulic wylewali asfalt. Chcieliśmy tylko chwilę popatrzeć, ale tak ten widok nas zafascynował, że całkiem zapomnieliśmy o szkole. A potem zrobiło się późno, minęła już pierwsza lekcja i połowę drugiej, więc baliśmy się już iść do szkoły. No i przeczekaliśmy gdzieś na osiedlu do końca zajęć. Sprawa się wydała podczas wywiadówki i miałem za to niezłą burę.

Anna Lewandowska – dziennikarka “Gazety Wyborczej”: Najczęściej wagary spędzałam w zaułkach XIII – wiecznej części Małachowianki [ uczennicą tej szkoły była Anna Lewandowska – przyp. red] była tam biblioteka. Tam były takie zaułki, w których spokojnie można było przeczekać lekcję łaciny. Ale moje najdłuższe wagary trwały prawie tydzień – spędziłam je w domu. Oczywiście rodzice nie mieli o tym pojęcia. Byłam wtedy w IV klasie podstawówki i przez te kilka dni pochłonęły mnie książki, które czytałam i czytałam, zapominając o Bożym świecie. Jak rodzice się zorientowali, że nie chodzę do szkoły wtedy… bolało. Nawet bardzo bolało.

Jan Drzewiecki – artysta fotograf: Nie pamiętam żebym chodził na wagary w szkolnych czasach. Natomiast doskonale pamiętam wagary kiedy już pracowałem w kutnowskiej Polfie. W poniedziałki umawiałem się ze swoim kolegą, który lubił podróżować. Szliśmy na stację kolejową i czekaliśmy na pierwszy pociąg bądź autobus. I jechaliśmy do pierwszego większego miasta. W ten sposób kiedyś trafiłem do… Płocka i bardzo mi się spodobał, było tu mnóstwo zieleni, możliwość ciekawej pracy w Petrochemii i sierpeckie piwo. To spowodowało, że tu wróciłem i mieszkam tu do dziś.

Aldona Cybulska – wiceprezes Banku Żywności w Płocku: W ogóle nie chodziłam na wagary. Byłam bardzo grzecznym dzieckiem. Raz się wybraliśmy, jak już byłam uczennicą Jagiellonki, było to w III klasie. Ale moja wychowawczyni narobiła takiego rabanu o te wagary, że później już wszyscy bali się na nie chodzić.

 

 

Radosław Malinowski – dyrektor Płockiego Ośrodka Kultury i Sztuki: Na wagary zacząłem chodzić dopiero w liceum. Latem potrafiliśmy z kolegami „urwać się” na godzinę lub dwie i większość tego czasu spędzaliśmy na Tumskim Wzgórzu, w amfiteatrze lub nad Wisłą. Pamiętam, że aby zejść nad Wisłę nie używaliśmy schodów jak cywilizowani ludzie, tylko zbiegaliśmy bezpośrednio ze skarpy po linii prostej na sam dół. Osobiście nie polecam, ale wagary wspominam bardzo miło, na nich właśnie przeżyłem sporo wesołych przygód w swoim życiu.

Michał Sosnowski – radny Miasta Płocka: Chodziłem do gimnazjum w podpłockich Proboszczewicach i grupowa ucieczka z lekcji kończyła się z reguły w moim rodzinnym domu – rodzice do 15:00 byli w pracy, a ja z kolegami rozgrywałem emocjonujące turnieje w gry komputerowe – najczęściej Fifę lub Heros 3. Dużo ciekawsze były ucieczki na poziomie liceum. Chodziłem do Małachowianki, której lokalizacja wręcz zachęcała żeby czasami na lekcję nie dotrzeć – szczególnie w letnie, ciepłe dni, kiedy nie trzeba już było walczyć o oceny. Ich szczegóły i przeżycia podczas ich spędzania pozostawię jednak dla siebie.

A jak wy spędzaliście pierwszy dzień wiosny – zwyczajowo przyjęty za Dzień Wagarowicza? No ale przecież do szkoły chodzi się przez 10 miesięcy w roku, może macie jakieś wesołe wspomnienia związane z wagarami. Podzielcie się z nimi z naszymi Czytelnikami  😀

Fot. Archiwa prywatne naszych rozmówców.