Po grze na jakim instrumencie wręcz „rozebrała” mu się ręka? Kiedy poszedł na swoje pierwsze wagary i co ważnego wówczas w życiu pana Jarka się wydarzyło? Jakie jest jego największe marzenie i czy uda mu się je spełnić? O tym wszystkim, i nie tylko, opowiada mi Jarosław Szałkowski.
Pana Jarka poznałam przy okazji koncertu, który zorganizował w swoim zajeździe w Słupnie. Chociaż spotkaliśmy się pierwszy raz, to nie przeszkadzało nam zupełnie, aby rozmawiać o wszystkim. Jak to się mówi – gadaliśmy jak starzy znajomi, którzy nie widzieli się zaledwie kilka dni. Koniecznie musicie wiedzieć, że pan Jarek ma w życiu wiele pasji. Oprócz gotowania, o którym potrafi mówić godzinami, jest też wytrawnym animatorem kultury – organizuje koncerty, które przyciągają tłumy do zajazdu – o jakże swojsko brzmiącej nazwie – Mazowsze. Pan Jarosław jest także muzykiem, lubi sport i … Ale o tym za chwilę.
Umówiliśmy się na rozmowę w jego zajeździe, kawa szybko ląduje na stole. Pan Jarek jak zwykle uśmiechnięty, pełen optymizmu i spokoju. Czego bardzo mu zazdroszczę i staram się tym od niego zarazić. – Chętnie się podzielę – mówi z łagodnym uśmiechem. Rozmowa ma być o tym pierwszym razie, ale oczywiście mamy sto innych tematów do omówienia – muzyka, książki, gotowanie. Mój zestaw pytań zdaje się na nic. W końcu jednak zaczynamy – tradycyjnie, od dzieciństwa.
Rurki z kremem ale nie na wagarach
Mało wiem o moim rozmówcy, znam go przecież z dorosłego życia. – Jak mały Jarek spędził swoje pierwsze wagary? – staram się poznać dziecięcy świat mojego rozmówcy. – W zasadzie w szkole podstawowej nie wagarowałem, miałem super klasę, w której tworzyliśmy fajną paczką. Dowodem na to są nasze kontakty i przyjaźnie, które trwają do dziś – mówi z błyskiem oku. – Po szkole trenowałem kajakarstwo wyczynowe i musiałem się dobrze organizować, aby połączyć naukę i sport. Pierwsze wagary były dopiero po ukończeniu podstawówki i już byłem nie taki mały, bo miałem wtedy prawie 17 lat – śmieje się głośno. – Z kolegą z klasy mieliśmy „na oku” fajne dziewczyny, którym wypadało pokazać, jak wygląda najładniejsza cześć Płocka Poznałem wtedy najpiękniejszą kobietę w moim życiu, z która spędzam czas do dziś – wyznaje. – Jesteśmy małżeństwem z 26 – letnim stażem – dodaje.
Wszyscy w Słupnie i okolicy wiedzą, że pan Jarosław prowadzi z powodzeniem zajazd. Ale kiedyś musiał zacząć zarabiać. Jak zatem zarobił swoje pierwsze pieniądze i na co je przeznaczył? Mój rozmówca chwilę się zastanawia, cofa się pamięcią wstecz. – Pierwszy grosz zarobiłem na zabawie tanecznej, grając na akordeonie. To było niesamowite wyzywanie z uwagi na fakt, że nikt nie pomyślał wtedy, że przydałby się jakiś mikrofon dla mnie – wspomina. – Na siłę próbowałem udowodnić, że zagram głośniej niż koledzy na gitarach elektrycznych, którzy oczywiście się nie słyszeli i dawali ostro po heblach na czele z perkusistą – nie ukrywa śmiechu. – Moja lewa ręka po nocy, podczas której cały czas grałem, w pewnym momencie straciła czucie i odmówiła posłuszeństwa. I właśnie wtedy postanowiłem, że zmienię instrument na elektroniczne organy lub syntezator – na ten cel zbierałem grosz do grosza – przyznaje. – Chociaż najfajniejsze pieniądze zarobiłem – uśmiecha się tajemniczo, zawieszając głos. – To wesoła historia i myślę, że co niektórzy nie uwierzą – na rurkach z bitą śmietana, które sam produkowałem i wstawiałem do sklepów – wspomina stare czasy.
Skoro już wiemy, jak bohater naszej rozmowy poznał swoją żonę, czas zatem na dzieci. Co pan poczuł, kiedy urodziło się wam pierwsze dziecko? – To było niesamowite przeżycie – odpowiada natychmiast. – Byłem przy mojej żonie podczas narodzin naszej córki Natalii. Westchnąłem, uroniłem łezkę szczęścia i podziękowałem Bogu za dar życia dla naszego dziecka. Uradziła się zdrowa bez żadnych powikłań i jest teraz piękną kobietą – owoc naszej miłości – mówi z dumą w głosie. – To samo poczułem kiedy urodził nam się syn – Janek. Między dziećmi jest 10 lat różnicy, zatem sporo. Pamiętam, że przeżywałem wszystko tak jakby to był ten… pierwszy raz. A teraz mam te trzy moje szczęścia w domu – przyznaje z uśmiechem.
Marzenia zapisane w dekalogu
Jak wiemy w gminie Słupno szykują się przedterminowe wybory. I chociaż pan Jarek nigdy nie pomyślał, że będzie się zajmował polityką, to jednak jako lokalny patriota zdecydował się kandydować do Rady Gminy. Nie mogę pominąć tego tematu. Co sprawiało – taka pierwsza sytuacja, kiedy postanowił pan, że chce zostać radnym gminy? – Podczas jednego z koncertów w zajeździe Mazowsze nasza przyjaciółka powiedziała: „Jarek przecież ty powinieneś kandydować na radnego w swojej gminie”. Dodała – „mieszkańcy Słupna potrzebują stabilizacji, integracji i spokoju w gminie, połączonego z kreatywną promocją gminy”. Uznałem, że to są wartości, którymi właściwie kieruję się w życiu, z cierpliwością realizuję swoje pomysły w życiu codziennym – tłumaczy mi ze spokojem. – Myślę, że to jest dobry początek. Mam pomysły i chcę działać, a jeśli można przy tym pomóc mieszkańcom, to w ogóle nie musiałem się długo zastanawiać nad tą decyzją – dodaje.
Co według pana Jarosława jest na pierwszym planie do zrobienia na terenie gminy Słupno? – Woda – odpowiada bez chwili zastanowienia kandydat na radnego. – Woda i infrastruktura z nią związana, jest jedną z najistotniejszych spraw dla nas wszystkich – podkreśla. – To dzięki wodzie mamy przecież życie, a dzięki nowej infrastrukturze będziemy wydawać więcej pozwoleń na budownictwo mieszkaniowe. W ten sposób gmina pozyska nowych mieszkańców. Gmina ma też świetną lokalizację i dzięki dobremu zarządzaniu, staniemy się jeszcze bardziej atrakcyjniejsi dla potencjalnych inwestorów. Jest taki swoisty dekalog, który zawiera dużo ważnych punktów, opierający się na zrównoważonym i stabilnym programie rozwoju gminy – stwierdza jednoznacznie. I widać, jak zamyśla się, patrzy w okno – daleko przed siebie. – Stało się coś? – pytam. – Nie, nie, pomyślałem tylko, że ten spokój i stabilizacja w działaniu jest tak bardzo ważna, dla nas – mieszkańców, którzy żyjemy tu na co dzień.
Radykalnie zmieniam temat, bo czas ucieka, druga kawa prawie dopita. I chociaż żal odjeżdżać ze Słupna, to jednak musi paść to sakramentalne, ostatnie pytanie. Marzenie, które cały czas jest w panu, a nigdy nie udało się go spełnić, a byłoby tym… pierwszym razem? – To rejs statkiem po morzach i oceanach z moją rodziną. Podróże, kuchnia, gotowanie – to moje pasje. Chciałbym odkrywać nowe miejsca, poznawać kulturę i smaki różnych narodów – oj popłynął mi pan Jarosław w rozmowie bardzo daleko. – Chcę jeszcze przygotować się do kulinarnego pucharu Polski kucharzy zawodowych i w nim wystartować – uśmiecha się, a oczy błyszczą jak dwa rozpalone węgle, na samą myśl o spełnieniu marzenia.
Czego Jarosławowi Szałkowskiemu życzymy z całego serca. A jak już się uda spełnić marzenie – to daleko wybiegające w przyszłość – to niech szybko wraca do Słupna, do swojej małej ojczyzny. Bo tu też jest potrzebny ze swoimi pomysłami i kreatywnością.
Fot. Archiwum prywatne Jarosława Szałkowskiego