Z poradnikami w ręku… czyli jak zrujnować sobie życie?

Ileż to z nas kobiet chciało żyć według poradników? Całe mnóstwo, w tym i ja. Czytałam, że jestem z Wenus, a on jest z Marsa. Jak go rozkochać w sobie, jak zatrzymać, jak odróżnić toksyczny związek i jak pokochać siebie? I że najlepiej w życiu mają zołzy. Stek bzdur nic więcej.

Rozumiem, że on jest z Marsa, to oczywiste, bo tak się składa, że w wyniku różnicy płci diametralnie różnimy się od mężczyzn. Nie trzeba być autorem poradnika, żeby wiedzieć, że jak świat stary kobiety mają bardziej złożoną i pokręconą psychikę, która w cudowny sposób uzupełnia się z pragmatyzmem i racjonalizmem cechującym mężczyzn. Nie trzeba być filozofem z górnej półki, żeby wiedzieć, że jak będę lubiła siebie to i świat dla mnie będzie piękny i otworem stojący. Nie trzeba medytować w Tybecie i pisać kolejny poradnik – udając skromnego mnicha – żeby pokrętnym filozoficznym językiem przez 400 stron udowadniać mi, że moje szczęście wisi gdzieś w kosmosie i mam to sobie afirmować i przyciągać. O matko! Boli mnie głowa, jak sobie przypomnę, co ja wyczyniałam w jeszcze niedalekiej przeszłości, i nie czułam, tego co czuję teraz, nie byłam nawet w połowie szczęśliwsza i nie czułam się lepiej sama z sobą jak w tej chwili.

Prawda jest taka, że nasze życie to jedna wielka wędrówka. Jedni idą żółwim tempem, inni jeżdżą porsche, a jeszcze inni mkną na deskorolce. Mamy przed sobą drogę, różne rozwidlenia, zakręty, górki i doliny. Jesteśmy sami dla siebie przewodnikiem, sterem, mózgiem i GPS-em. Życie daje nam wiele możliwości – musimy jedynie zdecydować. Popełniamy błędy i wcale się na nich nie uczymy, chcemy przestrzegać zasad, a ciągle je łamiemy. Tak to życie wygląda bez poradników, które piszą ci co pewnie do dziś jadą przez życie rowerem bez siodełka po wielkich wybojach i to pod górkę.

Kimże ja nie byłam kiedyś? Byłam zołzą, która nie zakładała na pierwsza randkę seksownej bielizny, tylko przywdziewała bawełniane majtki, żeby oswoić wybranka mojego życia ze sobą i moim – wątpliwym w tamtej chwili – seksapilem. Ileż ja razy powściągliwie żyłam? Bo poradnik nakazywał wstrzemięźliwość uczuciową. Ileż to razy chciałam na kolację zrobić polędwiczki wieprzowe w sosie kurkowym? Ale poradnik kazał mi wyjąć popcorn z mikrofalówki przez kolejnych 10 randek, żeby delikwent docenił później mój kulinarny talent. Kończyło się tym, że moje wielkie, bawełniane majtki uwierały mnie w tyłek, kiedy siedziałam głodna – jedząc popcorn – marząc o polędwicy wieprzowej w sosie kurkowym i udawałam nieczułą, kiedy miałam najszczersza ochotę na namiętne pocałunki.

Potem jeszcze aby bardziej poznać mężczyzn, czytałam o nich. O tym jak postępować z mężczyzną, kiedy zamknie się w swojej jaskini. Siedziałam pod tą jaskinią tak długo, że zapominałam, jak on wygląda i odchodziłam znudzona z głupią miną. I nie jestem pewna, ale on tam jeszcze pewnie siedzi w tej swojej jaskini…

Im więcej stosowałam zasad poradnikowych, tym mniej mi wychodziło w życiu. Delikwenci nie rozsmakowali się w maślanym popcornie i nie docenili walorów tekstylnych mojej bielizny. Bywałam raz zołzą, raz idiotką – z małą domieszką kobiety, którą jestem. Nic nie rozumiałam z tego wszystkiego, bo im większą wiedzę poradnikową miałam, tym bardziej się w tym wszystkim gubiłam. Żyłam według zasad moralnych, społecznych i obyczajowych dość długo – selekcjonując partnerów według znaków zodiaku. Aż mi się to wszystko znudziło i zaczęłam zwyczajnie być sobą.

Jak skończyłam kierować się filozofią innych, a zaczęłam kierować się własnym instynktem i intuicją moje życie nabrało barw. Zamieniłam bawełnę na poczet koronki i to już na pierwszej randce. Zamiast być zołzą byłam taką jaką jestem – pewną siebie i czasem przesadnie miłą. Zaczęłam, zamiast udawać idiotkę, stawiać na swój intelekt, emocjonalność i wrażliwość. Etykietę moralną zostawiłam w tyle i zaczęłam po swojemu żyć – po prostu żyć. Jestem od początku do końca sobą, a nie poradnikowym tworem.

Czy się opłacało zamienić poradnikowe życie, na to które mam? Jasne, że tak. Dziś jestem – dzięki sobie – świadomą siebie, dojrzałą kobietą. Dziś przez życie lecę szybką rakietą prosto przed siebie. Tylko czasami patrzę na tych wariatów, co jadą na rowerze bez siodełka po życiowych wertepach. Jestem wysoko ponad przeciętność, mając swoje zwariowane życie. A moje życie to istny kalejdoskop zdarzeń, szalonych przygód i niebanalnych znajomości. A w sprawach sercowych? Sprawy sercowe są – na tę chwilę – najbardziej dojrzałe jakie w życiu mogłam mieć. Te relacje są albo tak unikatowe i ponadprzeciętne, albo tak toksyczne, że żaden autor poradnika tego by nie ogarnął – ani piórem, ani rozumem. 

Kto to wie, czy nie skończę kiedyś jako obiekt badań na kanapie u doktora Lwa Starowicza. Albo sama nie napiszę jakiegoś poradnika –  gdyby jednak tak się stało, nigdy go nie kupujcie! A swoje życie przeżyjcie, opierając się na własnym rozumie, intuicji i swoich pragnieniach. Nie bójcie się popełniać błędów. Ideały nie istnieją!

Pisała ona – ofiara poradników, która na całe szczęście zaczęła czytać kryminały  😉 

Agnieszka Gachewicz.