Wiosna przyszła panie i panowie. Świeci słońce, robi się coraz cieplej. Krety ryją ziemię, drzewa puszczają pączki, a ja ubiłam w swojej pracy pierwszego komara. Wszystko wskazuje na to, że idzie moja ulubiona pora roku. Wszystko budzi się do życia. Kobiety przechodzą pierwszą fazę drastycznych diet, a panowie puszą się na siłowni i prężą mięśnie, które gdzieś zimą chowali pod puchowym kurtkami. I tu zaczyna się „prawdziwy” ludzki dramat.
Po pierwsze kobiety – o tak, kobiety są najcudowniejsze. Im mniej czasu do lata tym bardziej drastyczny proces odchudzania. Dietetyczki nie nadążają z rozpisywaniem głodowych jadłospisów. Lokalne siłownie sprzedają karnety. A w aptekach hurtem zamawiane są suplementy diety, bez których nie można się podobno obyć.
Pierwsze tygodnie odchudzania i wciągania brzucha oraz zabójczych treningów, sprawiają że uśmiech z twarzy „odchudzaczy” i samozadowolenie wręcz w nich kwitnie. Tak będzie przez kilka pierwszych tygodniu u większości. Parę dni diety powoduje, że kobiety radują się z utraty każdego grama, wciągają brzuchy i dopinają na leżąco parę jeansów z zeszłego sezonu. Potem następuje lekkie załamanie. Większość dnia myślą o eklerce, śliwce w czekoladzie czy deserze z bitą śmietaną wielkości stadionu olimpijskiego. Wieczorami pachnie im kebab albo zwykle pętko kiełbasy śląskiej. I tak z euforii dochodzą do apogeum złego nastroju czyli zaczyna się fukanie, warczenie i ogólne zdenerwowanie z byle powodu – o byle co i z byle kim. I są dwie opcje. Najwytrwalsze będą się katować dalej, uprzykrzając życie wszystkim wokół swoim humorem – dalece odbiegającym od radosnego. Albo zwyczajnie rzucą się na jedzenie. Zagryzając kebaba eklerką z uśmiechem na twarzy i deklaracją akceptacji faktu, że ideały z czasopism nie istnieją.
U panów jest nieco inaczej. Panowie zimą również łapią „masę” – jest to element niezbędny do robienia rzeźby. I tu również zaczyna się kulinarny dramat. Kurczak, ryż i warzywa na patelnie smażone na tłuszczowym sprayu, są stałym elementem ubogiej w smaki diety. Koktajle białkowe poprawiają nastrój, ale za to wszelakiego rodzaju anaboliki takie jak testosteron – tudzież inne świństwo, powodują rozchwianie emocjonalne. Popadanie w euforię przez wystające spod skóry żyły, by za chwilę płakać w kącie jak dziecko, bo w lusterku widzą chuderlaka, który w rzeczywistości jest przerośniętym mężczyzną.
I tak obserwując to wszystko z boku, z wielkim dystansem stoję i nie wierzę. Ile ludzie tracą energii i dobrego samopoczucia dla jednego zgubionego kilograma – w przypadku kobiet – który nie ma znaczenia, gdy jesteś zakompleksiona, pozbawiona przez kogoś kobiecości i pewności siebie. Oraz wściekłość i zniechęcenie w przypadku mężczyzn, którzy wyglądają jak bohater z komiksu „Hulk” twierdząc, że biceps nie przyrasta w takim tempie, jaki by go uszczęśliwił.
Patrzę na siebie i myślę – jestem puszysta, chodzę na siłownię – nie żeby zgubić jeden durny kilogram, ale żeby wypocić złe emocje, złapać lepszą kondycje i w sposób czynny i produktywny spędzić czas. Nie jestem na żadnej diecie, chociaż dla większości powinnam. Ale czuję się… wiosennie szczęśliwa. Nie ściągam brzucha i nie spinam pośladków. Jestem sobą od początku do końca. Nadmiar moich kilogramów doskonale się uzupełnia z ilością komplementów od kogoś wyjątkowego (tak, to o Tobie!).
W niczym kobiecie nie jest piękniej, jak w radosnym uśmiechu. I nic tak mężczyzn nie pociąga jak kobieca pewność siebie . A nas kobiety pociąga – w was mężczyznach – wasz intelekt i męska pewność siebie. Zatem szczęśliwej wiosny wszystkim życzy – Ona szczęśliwa chociaż nie idealna.
Agnieszka Gachewicz.
Fot. Jolanta Głowacka.